Miałam męża, dwójkę dzieci i rozpadające się małżeństwo. Uratował je kochanek

List do redakcji
Kochanek jest raczej kimś, kto prowadzi do rozpadu związku. Nie znam chyba nikogo, kto powiedziałby "wiesz, znalazłam/znalazłem sobie kogoś do sypiania, żeby uratować moje małżeństwo". A jednak to możliwe. Myślałam, że moje małżeństwo to już związek do 18-stki. 18-stki naszych dzieci i wtedy się pożegnamy. Dzięki Danielowi wszystko się zmieniło.
Małżeństwo uratował kochanek. Romans zadziałał na związek jak plaster Pexels

Zdrada uratowała małżeństwo

Gdyby ktoś powiedział mi, że zdrada może poprawić relacje w małżeństwie, wyśmiałabym go. Zresztą to samo zrobiłabym, gdyby ktoś powiedział mi, że sama mogę mieć romans. "Nie mogłabym spojrzeć w lustro, jeśli poczułabym coś do kogoś innego, zostawiłabym partnera, żeby być fair!" — powtarzałam, dzisiaj rozumiem, że bardzo naiwnie.
Bo przecież nie do każdego czuje się to samo. Kochanek może wywoływać motylki w brzuchu, zapewniać gorące doznania, ale nie da wam poczucia stabilności. To jeden ze stereotypów, ale czasem działa.


Ale ja Daniela widziałam jako faceta odpowiedzialnego i takiego, który mógłby zapewnić mi dom. Postanowiłam jednak zostać z mężem, o którym myślałam, że wszystko między nami się wypaliło. A mój romans był początkiem naprawy naszej relacji.

Zaczęło się od tego, że miałam kryzys. Dzieci w wieku 3 i 6 lat, męża, z którym lubiłam posiedzieć na kanapie i pogapić się wspólnie w ekran i poczucie, że moje życie w pewnym sensie się skończyło. Zaczynało się wcześnie rano od szykowania wszystkim śniadania i śniadania do szkoły pracy, potem przypominałam sobie o odpoczynku późnym popołudniem, gdy na chwilę siedziałam z Tomkiem na kanapie.

I nie, mój mąż nie był obibokiem, nie tyrałam sama jak kura domowa, nie bagatelizował mojego zmęczenia. Obowiązki dostosowywaliśmy do godzin pracy, ale że obydwoje pracowaliśmy po 8-10 godzin byliśmy wystarczająco zmęczeni i znudzeni, żeby wykłócać się o to, kto ma umyć talerze i odrobić z dziećmi lekcje — kto ma siłę i czas.

Rozmowy o dzieciach i pracy to czerwona lampka

W pracy nie pisaliśmy do siebie SMS-ów poza krótkim "odgrzej zupę, odbierz ty dziś Majkę, bo nie zdążę". W domu witaliśmy się przelotnym buziakiem i braliśmy się za obiad, dzieci albo odpoczynek. Złapałam się na tym, że nie chce mi się mężowi opowiadać o niczym "poważnym".

O jakichś moich przemyśleniach, niepewnościach, tym co myślę o książce, którą ostatnio przeczytałam. Myślałam, że i tak wiem, co powie, znamy się tyle czasu, o czym my mamy jeszcze rozmawiać?

Jeśli zaczynacie ze swoim partnerem mówić tylko o pracy, dzieciach i obgadywać znajomych to znak, że jest wam do siebie coraz dalej. To bezpieczne tematy, na których dryfujecie, nie wiedząc już nic o sobie. Dzieci, jak to dzieci, czasem nadwyrężały moją cierpliwość, miałam wyrzuty sumienia, że nie spędzam z nimi tyle czasu, ile bym chciała, ale nie miałam na to energii.

Potrzebowałam odskoczni, chociaż takiej się nie spodziewałam. Do mojej pracy przyszedł Daniel, przystojny, sympatyczny, żaden typ podrywacza. Rozmawialiśmy przy kawie, okazał się bardzo zabawny.

Zaczęliśmy wymieniać wiadomości na Messengerze, uśmiechy w pracy, a ja złapałam się na tym, że nawet odpalając ulubiony serial czy ukrywając się przed dziećmi z książką, trzymam w ręku telefon i czekam aż on napisze.

Rozmawialiśmy godzinami, a ja od rana miałam lepszy humor. Gdy coś ciekawego mi się przydarzyło, pisałam o tym z Danielem, a nie z mężem. Wreszcie w czasie pracy wyszliśmy na lunch, wreszcie z pracy wyszliśmy do jego auta, a któregoś razu z auta do jego domu.

W środku dnia po pracy uprawialiśmy seks, bawiąc się ze sobą świetnie. Myślałam, że będę mieć po tym koszmarne wyrzuty sumienia, ale ja po wszystkim pomyślałam tylko "czyli jednak żyję".

Tak długo sądziłam, że pewnych uczuć i emocji już nigdy sobie nie przypomnę, że byłam w euforii, czując się jak zauroczona nastolatka. Jednocześnie jak usatysfakcjonowana kobieta, bo w sypialni z Tomkiem od dawna wiało chłodem. Z Danielem zachowywaliśmy się jak para kochanków z filmowego romansu, nie mieliśmy wstydu, bawiliśmy się ze sobą we wszystko, co ktoś z nas zaproponował.

Kochanek sprawił, że odżyłam

Wróciłam do domu i nie czułam się zmęczona po pracy. Czułam się pełna energii i zwyczajnie fizycznie... głodna. Miałam ochotę na czekoladę, miałam ochotę zabrać dzieci na spacer, do kina. Przestałam myśleć o mojej codzienności jak o więzieniu pod nazwą "praca-dom".

Z Tomkiem spotykaliśmy się regularnie, na dobry seks, miłe rozmowy, w pracy zachowywaliśmy się jak kumple. Temat bycia razem nie był nigdy brany na poważnie, staraliśmy się nie myśleć, że będzie trzeba "coś z tym zrobić".

Czułam się kobieco, znowu zaczęłam eksperymentować z wyglądem, makijażem, fryzurami. Wreszcie mój mąż zaczął zwracać na to uwagę, być niespokojny, jakby coś podejrzewał. Pewnego razu sprawdził mi telefon, a tam znalazł wiadomości na temat wczorajszego spotkania. Na szczęście bez szczegółów.

Awantura była wielka. Na koniec przestał się do mnie odzywać na kilka dni. A mi serce po prostu zamarzło. Zaczęłam myśleć o nim w samych superlatywach. Wspominać, jaki był dobry dla mnie i dzieci, myśleć o tym, że Daniel dał mi wiele, ale zawsze z radością wracałam do domu. Do męża nawet w pewnym sensie się zbliżyłam.

Miałam już najczarniejsze scenariusze w głowie, włącznie z rozwodem i ujawnieniem tej historii rodzinie i znajomym. Tomek wreszcie wrócił i odbyliśmy poważną rozmowę. Wybaczył mi, pytał co czułam do Daniela, nie to co do niego.

Przekonywałam, że go kocham i pierwszy raz od bardzo dawna zrozumiałam, że to prawda. On przyznał mi się do internetowych flirtów, sekstingu — nigdy nie wyszło to do realu, ale czuł się samotny, znudzony, miał dość.

Wybrałam męża

Nie byłam zła, ulżyło mi, byłam zazdrosna, ale dało mi to jakiegoś kopa. Zrozumiałam wtedy, że nie byliśmy źli dla siebie. Byliśmy ze sobą zagubieni, ale ostatecznie wracaliśmy do siebie.

Chcieliśmy iść na terapię, ale ostatecznie zaczęliśmy być szczerzy, Wychodzić na randki, mówić co nas w naszym związku nudzi, w seksie po tylu miesiącach posuchy zaczęło być znowu gorąco. Obiecaliśmy sobie, że jeśli kiedykolwiek znowu poczujemy potrzebę przygód z kimś innym, powiemy to najpierw sobie. Absurd?

Być może. A może uda nam się wypracować jakieś zasady, by być w związku, ale
urozmaicić nasz seks? Na razie jednak wystarczymy nam my sami. Nie zachęcam nikogo do romansu, ale dopiero po tym zaczęliśmy dla siebie być znowu kimś, o kogo należy walczyć. Zazdrość pokazała, że miłość nadal istnieje. I to wszystko dzięki kochankowi.