Skończyłam dwa kierunki, dobijam do trzydziestki. Miałam mieć już rodzinę, a utrzymują mnie rodzice

Agnieszka Miastowska
Gdy byłam nastolatką, wydawało mi się, że w wieku 25 lat będę mieć męża, dzieci, dobrą pracę, mieszkanie, samochód. W miarę upływu czasu wiedziałam, że nie będzie to willa z basenem, ale nadal wierzyłam w plany na przyszłość. Dziś dobijam do trzydziestki, skończyłam dwa kierunki, a rodzice pomagają utrzymać mi wynajmowane mieszkanie. Tak wygląda życie wykształconej kobiety w Polsce, jeśli nie miałaś bogatych rodziców – wyjaśnia moja przyjaciółka, którą nazwiemy Alicją.
Skończyłam dwa kierunki, dobijam 30. Utrzymują mnie rodzice Pexels

Ucz się, a będziesz rowy kopać

Czy wam rodzice też mówili, żebyście się uczyli, bo inaczej będziecie najwyżej "rowy kopać"? Kopanie rowów miało być symbolem najcięższej i najmniej płatnej pracy. Moja mama mówiła jeszcze "ulice zamiatać", ale słyszałam, jak ktoś z rodziny mówił na przykład "zostanie maksymalnie spawaczem/hydraulikiem/sklepową".
To, że rodzice zaszczepili w nas klasistowską pogardę w stosunku do pewnych zawodów, a co gorsza osób je wykonujących, to jedno. Po drugie jednak, co ma znaczenie w historii mojej rozmówczyni, pozwolili nam uwierzyć, że dobre stopnie, pięknie zdana matura, dyplom magistra to przepustka do dobrobytu.


Bilet do krainy miodem i mlekiem płynącej — kariery w międzynarodowej firmie, awansów, poważania społecznego. Tymczasem moja rozmówczyni, mimo dwóch kierunków studiów, zarabia mniej niż jej koledzy, którzy w czasie, gdy ona uczyła się do matury, kończyli zawodówki.

Historia Alicji

Dokładnie to samo mówili moi rodzice, zresztą nauczyciele w szkole. Jeśli nie będziesz się uczyć, skończysz w podrzędnej pracy fizycznej, mało płatnej, nieszanowanej. Tymczasem ja niczym grzeczna dziewczynka zdałam maturę na ponad 85 procent, obroniłam licencjat, potem magistra — wszystko na studiach dziennych, bo zaoczne, jak mówiła mama, to oczywiście te gorsze – "płacisz za papierek, to go dostajesz".

Mój zawód jest jednak specyficzny. Skończyłam psychologię, ale po 5 latach nie miałam jeszcze pełnych uprawnień do wykonywania zawodu. Zaczęłam jedną podyplomówkę, po niej szkołę psychoterapii, która trwa 5 lat. "Wyuczysz się na profesorkę" – powtarzała dumna babcia, która była przekonana, że pieniądze i prestiż spadną mi z nieba.

Za chwilę skończę trzydzieści lat, myślałam, że w tym wieku będę miała dziecko, męża. Nie mam rodziny, ale utrzymują mnie rodzice. I błagam, nazwijcie mnie teraz nierobem, nieukiem, pasożytem, który nic w życiu nie osiągnął i musi "ciągnąć od rodziców", jak już o sobie słyszałam.

Chciałam mieć rodzinę, utrzymują mnie rodzice

Zróbmy prosty rachunek. Pracuję jako szkolny psycholog. Osiem godzin dziennie na dwie zmiany. Weekendy mam wolne, ale wtedy uczę się albo mam zjazdy na studiach. W mojej pracy, dla której skończyłam 5-letnie studia oraz 2-letnią podyplomówkę, zarabiam 2 400 złotych.

Teraz moi koledzy po zawodówkach, którzy mieli oszczędzać na jedzeniu na pensji budowlańca albo spawacza, mogą śmiać mi się w twarz. W mojej pracy łączę właściwie funkcje nauczycielki przedszkola, opiekunki i pomocy psychologicznej. Dodatkowo jestem do ciągłej konsultacji rodziców, piszą do mnie nawet po godzinach, na Messengerze, nie mogę ich odmówić, bo to prywatna szkoła i wysokie standardy.

Zabawne, bo myślicie, że w prywatnej zarabia się więcej? Rodzice przedszkolaków płacą po 600 zł miesięcznie za szkołę, w której nauczycielki, które też są matkami, zarabiają tyle, że nie stać byłoby ich na to, by własne dziecko posłać do tej placówki.

Ale wracając do mnie...Przez 8 godzin dziennie mam na oku gromadkę dzieci i jeśli cokolwiek im się stanie, ja wezmę za to odpowiedzialność. Zabawne, gdybym miała odpowiedzieć wypłatą za jakiś zaniedbanie. Jaką wypłatą?

Życie za 900 złotych miesięcznie

Nie mogłam mieszkać z rodzicami, bo ci mieli dwupokojowe mieszkanie, do którego wprowadziła się moja siostra z dzieckiem. Postanowiłam wynająć kawalerkę, która kosztuje mnie 1500 złotych miesięcznie. Tak, po opłacaniu jej zostaje mi całe 900 złotych.

900 złotych na jedzenie, chemię, kosmetyki. Wyjścia? Gdy wychodzę z koleżankami, muszę mieć dokładnie wyliczone, ile wydam. Nie kupię kawy za 30 złotych i kanapki za 20, bo wiem, ile na te pieniądze pracowałam.

Żeby iść do fryzjera, kosmetyczki czy gdziekolwiek, gdzie jako młoda dziewczyna chciałabym iść, muszę skrupulatnie odkładać. Nie mówię o sytuacji, kiedy muszę iść do dentysty lub jakiegokolwiek prywatnego lekarza. Wtedy w ruch szedłby telefon do rodziców.

Zastanawiam się, co byłoby, gdybym zechciała z kimś się związać, mieć dziecko. Za jakie pieniądze? Partnera? Pięćset plus? Super, to zawsze jakieś rozwiązanie, ale czemu takie? Robiłam w życiu wszystko by być niezależną i nie mogę liczyć na żadne wsparcie ze strony państwa? Bo nie jestem samotną matką z gromadką dzieci?

Samotnym singielkom, które pracują i uczą się jakieś 200 godzin w miesiącu, nikt nie da wsparcia. Wystarczy, że wysypie mi się jedna rzecz w miesiącu, by zabrakło mi pieniędzy w portfelu. Ostatnio był to samochód, który zazwyczaj tankuje "za pięćdziesiątkę". Rodzice powiedzieli po wszystkim, że chcą mi pomóc i od tego czasu dorzucają mi się do wynajmowanego mieszkania.

Życie milenialsów bez bogatych rodziców

Czuję się żałośnie, bo moi znajomi mają rodziny, domy, samochody, a mi mama płaci za czynsz, ale czy to moja wina? Uczyłam się tak, jak rodzice przykazali, nie zaszłam w niechcianą ciążę, nie związałam się z nieodpowiednim facetem. Skończyłam dwa kierunki, by zarabiać tyle, że... nie stać mnie na pracę!

Ostatnio postanowiłam, że poszukam lepiej płatnej pracy kilkanaście kilometrów od domu. Stawka była 300 złotych większa — dla mnie niemało. Obliczyłam jednak ile wydawałabym na benzynę przez miesiąc dojazdów. 600 złotych, czyli nadal 300 złotych na minusie. Nie stać mnie, żeby za pensję osoby po studiach dojeżdżać do pracy.

Wracając do znajomych, słyszę czasem złośliwe komentarze albo wyrazy współczucia. Nie pamiętają jednak sami, że połowa z nich odziedziczyła dom po babci, połowa dostała mieszkanie w prezencie jako wkład rodziców w ich studia w nowym mieście. Niektórzy ściemniają, że wzięli kredyty, które w większości i tak spłacali im rodzice.

Moje koleżanki znalazły bogatszych facetów, przy których nie muszą w ogóle pracować. Koledzy poszli do pracy kilka lat temu bez stresów, sesji, nieprzespanych nocy, rezygnowania z relacji towarzyskich dla nauki i to ja muszę odkładać każdą złotówkę. Tak wygląda życie polskich milenialsów, jeśli nie macie bogatych rodziców.