Jesteśmy głupsi niż milenialsi i mamy gorzej niż nasi rodzice. Dziwna prawda o pokoleniu 40-latków
List do redakcji
20 lipca 2021, 15:47·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 lipca 2021, 15:47
Moi rodzice mieszkanie dostali dzięki książeczce mieszkaniowej, co prawda latami na nie czekali, ale ostatecznie kupili je za połowę ceny. Moi teściowie w naszym wieku mieli już wybudowany dom — teściowa zajmowała się dziećmi, teść jeździł dostawczym samochodem, ale było ich stać, żeby odłożyć. Ja z mężem pracujemy od studiów, robimy nadgodziny, każdy prawie półtora etatu. Ledwo spłacamy kredyt za klitkę. Taka jest prawda o pokoleniu dzisiejszych 40-latków.
Reklama.
Napisała do nas czytelniczka, która chciała podzielić się swoją perspektywą na temat dzisiejszych 40-latków.
Według niej dzisiejsi 40-latkowie są głupsi niż milenialsi i mają w życiu trudniej niż ich rodzice.
40-latkowie nie potrafią o siebie zadbać, brak im czasu dla rodziny, żyją w biegu.
Mam 40-lat i nie wiem już, czy to dużo czy mało
Wiecie, że jestem milenialsem? Okazuje się jednak, że milenialsi to osoby urodzone pomiędzy 1981 a 1996 rokiem, czyli zarówno 40-letnia ja, jak i moja 25-letnia koleżanka z pracy. Brzmi to dla mnie trochę, jak żart, bo to raczej w moim pokoleniu, od kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy to określenie, używaliśmy go z pobłażaniem, z wyższością.
"Ci roszczeniowi i infantylni milenialsi. Bananowe dzieci albo ciamajdy". Nie to, co my, pokolenie pracowite, które kiedyś coś tam osiągnie. Rodzice wychowywali nas surowo, twardą ręką, ale dlatego teraz jesteśmy jacy jesteśmy. Tylko właśnie — jacy?
Lubiliśmy śmiać się z pokolenia, które w pracy nie radzi sobie z najmniejszym problemem, które potrzebuje wsparcia rodziców, jest roszczeniowie i skupione na sobie. Mój szef śmiał się z dziewczyny, która nie umiejąc czegoś w pracy, prosiła o pomoc.
Sprzeciwiła się bezpłatnym praktykom, leniwa i roszczeniowa. Koleżanka opowiadała mi, że dziewczyna jej syna nic nie chce dla niego robić. Ma swoją pracę, znajomych, obowiązki i nie ma czasu odgrzać mu obiadu albo posprzątać mieszkania przed wizytą teściów.
Narzekałam na pokolenie o 10 lat młodsze, które było dojrzalsze ode mnie aż sama nie dobiłam do 40 i nie zrozumiałam, że jesteśmy najbardziej zepsutym pokoleniem. Narzekamy na nasze dzieci, mamy gorzej niż nasi rodzice.
Gdy ja miałam 20 lat uczona byłam, że najważniejszą wartością jest rodzina, potem praca. Dlatego w przeciwieństwie do dzisiejszych 20-latek robiłam grzecznie obiady, sprzątałam dom, nie marzyłam o dziecku, ale szybko zaszłam w ciążę, bo wszyscy powtarzali, że "czas mnie goni".
Roszczeniowi milenialsi
O milenialsach mówiliśmy egoiści, ale my pokolenie 40-latków nigdy nie umieliśmy nic zrobić dla siebie. Rodzice nie posyłali nas na balet, pływanie, szermierkę i angielski, więc wielu z nas, gdy dorosło, nie pomyślało, że ma jeszcze prawo do zabawy, innej niż kawa z koleżanką po pracy — do własnych hobby, zainteresowań i pasji.
Śmialiśmy się z dzieci wychowywanych na ciamajdy i szczyciliśmy własną niezależnością wobec rodziców. Większość z nas pamięta dzieciństwo w cieniu PRL-u i zasady, jak: "dzieci i ryby głosu nie mają, nie odzywaj się niepytany, klaps to nie bicie, za złą ocenę będziesz rowy kopał — wara z domu".
Nasi rodzice nie byli przecież wprowadzeni w tajniki nowoczesnej pedagogiki, wychowywali nas, tak, jak umieli, może lepiej niż sami byli wychowywani. Jednak mimo że wychowywali się w chłodniejszych niż my relacjach rodzinnych, mam wrażenie, że ich życie było łatwiejsze.
Gdy byłam mała moja mama i większość mam moich koleżanek nie pracowały, mogły sobie na to pozwolić i ich życie nie zawsze było sielanką — często krzątaniem się między dziećmi, a domem — ale to dawało przynajmniej spokój.
Moich rodziców i teściów stać było na kupienie mieszkania albo postawienie domu mimo że w ich rodzinach pracował tylko ojciec. Starczało od pierwszego do pierwszego i chociaż bywało skromnie, nikt nie martwił się o dach nad głową.
Kredyt, życie w biegu i praca
Moi rodzice w moim wieku wychowywali duże już dzieci i od kilkunastu lat pracowali w jednym zakładzie, a znajomi wpadali do nich kilka razy w tygodniu. Ich życie toczyło się wokół rodziny, znajomych, pracy. Wiedzieli, co stanie się jutro, co za miesiąc i tydzień.
Ja pracuję od końca studiów tak, jak mój mąż. Wychowując dwoje dzieci, musiałam chodzić do pracy i przez myśl nam nie przeszło, żebym z niej zrezygnowała. Musielibyśmy wtedy żyć od pierwszego do pierwszego, poza tym dzisiejszy świat pędzi tak, że nie wiem, na jakie stanowisko wróciłabym za rok, dwa, pięć.
Zbudowanie domu? Śmiech na sali. Mała działka i projekt najmniejszego domku to wielkie finansowe wyzwanie, a co dalej? Kto zresztą zajmowałby się podwórkiem, gdy nam w głowach tylko praca, szkoła, dzieci.
Moja mama spędzała z nami godziny, ja moje córki widuję między szkołą, a ich zajęciami dodatkowymi, na które ja biorę nadgodziny — teraz wszystkie dzieci to mają. Wokół siebie widzę kolejnych znajomych, którzy nie wytrzymują presji.
Rozwód, alkohol depresja. Zmieniajcie kolejność do woli. Związki nie wytrzymują, bo kto by miał czas o nie dbać. Czasem tylko trudno się rozstać, bo tak, jak mówiłam, przecież mamy wielki kredyt na 3-pokojowe mieszkanie w bloku. Osobna sypialnia byłaby luksusem.
Czasem myślę, że oddałabym pracę, niezależność, wielkie miasto za spokój, którego doświadczyli moi rodzice. To moja prawda o pokoleniu dzisiejszych 40-latków. A milenialsi? Przynajmniej wiedzą, że warto o siebie walczyć, a zdrowy egoizm to pozytywna cecha.