Urządziłam córce przyjęcie komunijne w domu. Goście zarzucili mi brak klasy... [List]

Marta Lewandowska
Maj to miesiąc, który nieodzownie kojarzy się z komuniami, ten temat niezmiennie porusza serca i dusze, niekoniecznie zawsze w pozytywnym sensie, bo ostatnimi czasy więcej niż pozytywnych duchowych przeżyć pojawia się przy ich okazji jadu. Pani Joanna po komunii córki postanowiła wyrazić swoje niezadowolenie z reakcji gości na przyjęcie komunijne w domu.
123RF

Miało być tak pięknie

Joanna planowała Pierwszą Komunię Świętą już od dawna, początkowo miała zarezerwowaną salę w restauracji, jednak wiecznie odwlekany termin, kiedy lokale gastronomiczne będą mogły być otwarte, zmusił kobietę do szukania alternatywy.

"Komunię już w we wrześniu zapowiedziano na 9 maja i na początku kwietnia zaczęłam się denerwować i zrezygnowałam z wcześniej zabukowanej restauracji. Postanowiliśmy z mężem, że zorganizujemy obiad dla najbliższych w domu" - zaczyna opowieść pani Joanna. Przyznaje, że wiedziała, że nie będzie to łatwe zadanie, ale wierzyła, że w obecnej sytuacji jedyne słuszne.


Jak sama przyznaje, że od razu zajęła się zamawianiem odpowiednich dekoracji, tak żeby córka, mimo tych dziwnych okoliczności, miała jak najlepsze wspomnienia z wyjątkowego dnia. "Bardzo się przyłożyłam, przeglądałam inspiracje w internecie, zadbałam o każdy szczegół, wypożyczyłam stół, krzesła zastawę..." - pisze kobieta.

Przyznaje, że skala wydatków ją zaskoczyła, stwierdziła więc, że jedzenie, zamiast zamawiać, przygotuje sama. "Szybko z pomocą ruszyła sąsiadka, która zaproponowała, że upiecze ciasta i przygotuje surówki, kuzynka obiecała zająć się przekąskami i tak okazało się, że całkiem możliwe, że wszystko się uda. Sama przygotowałam zupę i dwa rodzaje mięs, pozostało tylko czekać na gości" - wspomina pani Joanna.

Wyszło pięknie

Tu znowu Joanna mogła liczyć na pomoc bliskich kobiet, Sąsiadka zaproponowała, że kiedy rodzina będzie w kościele, ona zajmie się pogrzaniem jedzenia i zastawieniem stołu. "Kiedy weszliśmy, zaparło mi dech w piersiach, pierwszy raz zobaczyłam całość z nakrytym stołem i byłam zachwycona" - wspomina kobieta. Przyznaje, że wiedziała od początku, że będzie ciasno, ale nie sądziła, że dla kogoś to będzie wielki problem. Wszyscy przecież wiedzieli, jaka jest sytuacja.

"To nie była kwestia oszczędności, tylko chęci zastosowania się do obowiązujących przepisów" - tłumaczy. "W restauracji nie można było, więc alb w domu albo wcale, wydawało mi się, że to zrozumiałe dla gości". Jak się okazuje, nie wszyscy podzielili jej entuzjazm.

Szepty po kątach

Jednak goście zareagowali różnie. "Najgorzej bratowa męża, niby żartem zapytała, czy do miejsca siedzącego ma dotrzeć nad stołem. Potem też sobie nie żałowała, na głos rozprawiała o tym, że jest tak ciasno, że nawet nie może podnieść widelca do ust, swoje dzieci pouczała, żeby nie piły soku, bo zanim przedrą się do toalety, to może być za późno" - wspomina ze smutkiem pani Joanna.

Szwagierka rzucała mnóstwo kąśliwych uwag i powtarzała, że ona rozumie, że dla niektórych może oszczędności są ważne nawet przy takich okazjach, ale "wypadałoby się trochę pokazać". Pani Joanna nie odpowiadała, żeby nie popsuć atmosfery podniosłego dnia, ale nie ukrywa, że był jej bardzo przykro.

"Prawdę powiedziawszy, odetchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie sobie poszła, nawet nie próbowałam tego ukrywać, bo popsuła humor wszystkim, a zwłaszcza córce" - pisze Joanna i dodaje, że nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego nietaktu. "Sprowadzenie wszystkiego do pieniędzy i mówienie, że córka ze swojego 500+ pewnie dałaby radę wynająć salę na imprezę, pozostawię bez komentarza".

Wszędzie tylko kasa...

Joanna wprost pisze, że ludzie zatracili to, co ważne w tym dniu i zamiast skupić się na radości dziecka, oczekują wielkich wystawnych przyjęć. Nie na rękę jest im to, że impreza skupia się na dziecku. "Może przeszkadzało jej to, że nie było na stole alkoholu i w domu nie mam parkietu do tańca, ale według mnie, to pomyliła imprezy. Zresztą już po wszystkim wszyscy gratulowali nam, że tak pięknie wszystko wyszło, tylko ona zadzwoniła z inną informacją" - wspomina Joanna.

"To nie do pomyślenia, ale jej wywód zaczął się od tego, że szkoda strasznie, że ten obiad tak biednie wypadł, bo spodziewała się po nas więcej, zresztą wyraźnie dała do zrozumienia, że na więcej zasługiwała z racji zawartości koperty, którą wręczyła dziecku" - kończy Joanna. Przyznaje, że ma nadzieję, że szwagierka obraziła się na tyle mocno, że na kolejną imprezę się nie wybierze.