"Liczę kalorie 4-letniej córce. Teściowa dostaje szału, a ja nie ustąpię" [List]

List czytelniczki
"Dzieci bywają okrutne" - mówi się często, kiedy bezlitośnie naśmiewają się z siebie nawzajem. Marlena zna znaczenie tego powiedzenia aż za dobrze. Jak pisze w liście nadesłanym do redakcji, doświadczyła nie raz prześladowań ze strony rówieśników, którzy nie odpuszczali żadnej okazji, żeby wyśmiać jej tuszę. Dziś jest matką i przed podobnymi doświadczeniami chce uchronić swoją córkę.
Nie chcę, żeby córka przeżyła to, co ja. unsplash.com

Zawsze byłam duża

"Kiedy byłam dzieckiem, rodzice mieszkali z babcią, więc zamiast pójść do przedszkola zostałam pod jej opieką" - zaczyna swoją opowieść. Babcia Marleny bardzo ją kochała i świetnie gotowała. "Sama wychowała się w czasie wojny, więc często opowiadała, jak nie dojadali, bo jedzenia było mało, kiedy wojna się skończyła, babcia wyszła za mąż i z dziadkiem mieli gospodarstwo, obiecali sobie, że ich dzieciom i wnukom nigdy nie zabraknie jedzenia" - wspomina.


Mama Marleny jest kobietą o rubensowskich kształtach, podobnie, jak jej siostry. Nikogo więc nie zdziwiło, kiedy urodziła córkę ważącą ponad cztery kilogramy. "Na zdjęciach z chrzcin nie widać moich oczu, zasłaniały je tłuste policzki. Babcia zawsze pilnowała, żebym zjadała wszystko do ostatniego okruszka, a porcje były, jak to się mówi, jak chłopu do kosy" - pisze.
Kiedy Marlena poszła do szkoły, szybko dowiedziała się, że to, co rodzina nazywała "dobrze wyglądającym dzieckiem", rówieśnikom wcale się nie podoba. "Przez całą podstawówkę mnie przezywali, byłam grubasem, dynią, beczką... Gdzieś koło piątej klasy podstawówki te żarty zrobiły się jeszcze bardziej dotkliwe" - wspomina.

Szybko zaczęła dojrzewać, w wieku 12 lat miała już spore piersi i zaczęła ograniczać jedzenie. Jednak zaznacza, że rodzina nie widziała problemu i ciągle podsuwano jej pod nos smakołyki. W szkole średniej nie było lepiej. "Dziewczyny wyglądały jak modelki, a ja nawet nie mogłam pomarzyć o modnych wtedy dzwonach, bo mając 16 lat, ważyłam ponad 90 kg, przy wzroście 165 cm".

Internat okazał się wybawieniem

"Kiedy zamieszkałam w internacie, słoiki od mamy i babci żywiły całe piętro. Nie było łatwo, ale zaczęłam liczyć kalorie, więcej się ruszać i w piątej klasie technikum, ku przerażeniu moich rodziców, którzy nazywali mnie anorektyczką, w końcu byłam zadowolona z mojego wyglądu" - pisze Marlena.

Dodaje, że nawet w ciąży bardzo pilnowała tego co je. Jednak córka urodziła się duża. "Spojrzałam na nią i zobaczyłam siebie z tamtych zdjęć, wiedziałam, że jeśli nie dopilnuję jej diety od początku, przeżyje takie piekło, jak ja" - zwierza się Marlena.

Kobieta karmiła piersią, na żądanie, jednak kiedy córka trochę podrosła, od razu zaczęła pilnować, aby zjadała tylko tyle kalorii, ile zaleca się dla dziecka w jej wieku. Dziś Ada ma 4 lata i mama odmierza każdy gram jej jedzenia. "1400 kcal i nawet jednej więcej. Oczywiście na co dzień, bo to jednak dziecko i od czasu do czasu pozwalam jej zjeść jakieś ciastko. Jednak teściowa zarzuca mi, że ją głodzę" - wyznaje kobieta.

Zbilansowana dieta

Ada, póki była karmiona piersią, utrzymywała się powyżej 97 centyla wagi. Po roku, kiedy jadła więcej bezmlecznych posiłków i zaczęła chodzić, waga stanęła, wtedy mama zaczęła liczyć kalorie w posiłkach córki. Jak zaznacza, nie głodzi córki, a jedynie pilnuje, żeby w jej diecie przeważały zdrowe produkty i żeby nie jadła więcej, niż potrzebuje.

"Mąż to rozumie, pediatra pochwala, a teściowa mnie sabotuje przy każdej okazji" - pisze Marlena. Kiedy zawiozła córkę na kilka dni do babci, ta nie odmawiała wnuczce niczego. "Słodycze bez limitów, pizza, hamburgery... Ręce opadają, po tygodniu Ada wróciła cięższa o 2 kilogramy, a przecież ma tylko 4 lata, te dwa kilogramy w jej przypadku, to strasznie dużo" - skarży się w liście.

Dodaje, że babcia przy każdej okazji pyta dziewczynkę, czy jest głodna i ciągle, wbrew prośbom rodziców podaje jej jedzenie.

Marlena nie ma wątpliwości, że córka odziedziczyła po niej tendencje do tycia i zaznacza, że chce jej oszczędzić przykrości. Nie chce, żeby dzieci jej dokuczały, żeby musiała mierzyć się z tym, co przeżyła jej mama. "Ale teściowa wie swoje, ciągle powtarza, że każę dziecko za grzechy, których nie popełniło, że wyrośnie, bo mąż też był pulchnym dzieckiem. Tylko że mąż przestał być pulchny w wieku dwóch lat, jemu nikt nie dokuczał..." - kończy smutno.