Hybrydowe nauczanie, to dyskryminacja dzieci. Opamiętajcie się!

Marta Lewandowska
Dzieci, które chodzą w tym roku do pierwszej, a nawet drugiej klasy podstawówki, nie wiedzą, jak wygląda normalny rok szkolny. W poprzednim prawie cały drugi semestr uczyły się w domu, w tym poznały jeszcze jeden styl nauki - hybrydowy. Sama nie wiem, co gorsze.
Skoro w szkołach mają być tylko trzy z ośmiu roczników, to dlaczego nie wszystkie dzieci mogą uczyć się stacjonarnie? unsplash.com

Pierwszak rozregulowany

O tym, jak bardzo jest mi przykro, że nie byłam na ślubowaniu pierwszoklasisty, nawet nie będę pisać, wielu rodziców nie doświadczyło tej przyjemności. Dziwny to był początek. Smutny nawet. Nie pokazaliśmy dzieciom, gdzie mają swoją szafkę czy wieszak w szatni, nie mogliśmy pomóc im założyć butów. Jednak najmłodsze roczniki szkolne, przynajmniej chodziły przez większość czasu do placówek.


Aż nadszedł dzień, kiedy pojawił się w naszym życiu termin "nauczanie hybrydowe", wszystko się skomplikowało. Rządzący postanowili, że tak będą uczyć się nasze dzieci, ale nie powiedzieli, jak to ma działać. Zrzucili odpowiedzialność na dyrektorów szkół, którzy nie zawsze wiedzą, jak się za to zabrać.

Wsparcie, którego nie ma

Rozmawiałam z kilkoma osobami, które zarządzają szkołami podstawowymi w całej Polsce i każda z nich mówiła to samo. "Nawet, jak uda się w końcu dodzwonić do Sanepidu, to i tak nikt nie powie, co robić". Urzędnicy zasłaniają się niewiedzą, mówią dyrektorom, że to oni muszą decydować. A skoro podejmują decyzje, to odpowiedzialność leży po ich stronie, tak na wszelki wypadek.

Dyrektorzy zostają więc sami. Muszą zapewnić bezpieczeństwo dzieciom, nauczycielom, pracownikom porządkowym i administracyjnym. Muszą zdecydować, czy podzielą klasy na pół, czy część klas będzie się uczyć stacjonarnie, a inne przed kamerką. Nie ma tu dobrych rozwiązań.

Ta klasa dziś nie idzie

W szkole, do której chodzą moje dzieci, zapadła decyzja, że do szkoły będą przychodzić całe klasy i zmieniać się co tydzień. W każdym tygodniu w szkole miało się stawiać 118 uczniów. Mój syn nie zdążył, bo był w tej drugiej grupie, a poprzednio nauczanie hybrydowe szybko zmieniło się w zdalne dla wszystkich.

Ten system miał oczywiście swoje plusy, bo cała klasa uczyła się przez Teams, które działały raz lepiej, raz gorzej, ale każde z dzieci miało z nauczycielem równy kontakt. Inaczej było w szkołach, gdzie klasy dzielono na pół.

Połowa listy w szkole, reszta przed komputerem

To chyba najbardziej absurdalne z rozwiązań. Nauczycielka z połową klasy w szkole, nadająca na żywo do domów tych, którzy przegrali w losowaniu. Połączenie tych dwóch stylów nauczania wydaje się trudne zarówno dla nauczyciela, który z jednej strony mówi do kamerki jak i do dzieci zgromadzonych w klasie, z drugiej zapisuje zagadnienia na tablicy.

Nie wiem, jak to ma działać, bez montażysty. Widzę oczyma wyobraźni amerykański film, w którym pokazuje się nagranie programu. W montażowni reżyser krzyczy "a teraz obraz z szóstej kamery, szybko zbliżenie!". Bo kiedy Pani mówi, fajnie, jakby pokazała twarz, kiedy prezentuje coś na tablicy, powinna pokazać tablicę, a jednocześnie przecież przechadza się po klasie wśród uczniów, którzy uczą się stacjonarnie.

Kiedy dzieciaki bez wyjątku uczą się w domu, nauczyciel udostępnia ekran jednym kliknięciem. Tu nie ma takiej opcji, bo musiałby się rozdwoić. Pominę już fakt, że Teams ma taką cechę, że nadaje głos temu, u kogo jest najgłośniej. Na zdalnym nauczaniu nie raz widzieliśmy, jak ktoś zapomniał wyłączyć mikrofon i zamiast nauczycielki było słychać płacz niemowlęcia, bo ktoś ma młodszego brata ze zdrowym głosem.

Jak w takiej sytuacji pojedyncze dziecko z domu miałoby się przebić przez kilkanaście osób, które uczą się w klasie, szurają krzesłami, szeleszczą kartkami i krzyczą "ja proszę pani, ja chcę odpowiedzieć"? Nie wiem, tego chyba nikt nie przemyślał.

Połowa w szkole, reszta sama sobie

- Tymek w marcu miał to szczęście, że w czasie zdalnego tygodnia nauki chodził do szkoły. Klasa jest mała, zaledwie 11 osób - zaczyna swoją opowieść Joanna Kocyk, mama drugoklasisty. - Te dzieci, które uczyły się w domu nie miały żadnego wsparcia - dodaje.

W ich szkole nauka zdalna dzieliła klasy na pół, jednak te dzieci, które uczyły się w domu, dostawały tylko wiadomość, że mają danego dnia zapoznać się z materiałem z określonych przez nauczyciela stron. W efekcie drugoklasiści sami musieli zgłębiać zagadnienia dzielenia, które akurat były w programie.

- Nie jestem nauczycielem, mimo że dzielić umiem, to nie wiem, czy potrafiłabym tę wiedzę przekazać synowi - mówi Pani Joanna. Zwraca uwagę na jeszcze jedną, bardzo trudną kwestię. Dzieci w drugiej klasie mają skończone osiem lat, a nie każdy rodzić może pracować zdalnie czy pójść na zasiłek. Jak drugoklasista, który zostaje sam w domu ma sobie poradzić bez wsparcia nauczyciela.

Szczęśliwie, krótko przed naszą rozmową Joanna dowiedziała się, że tym razem w czasie hybrydowego nauczania, cała klasa syna będzie uczyć się tak samo. Jednak podobnie, jak wielu rodziców, czeka niecierpliwie, kiedy jej starsi synowie będą mogli wrócić do szkolnych ławek.

Dlaczego nie wszyscy?

Szkoły podstawowe, lokalowo przygotowane są na pracę jednocześnie ośmiu roczników, więc skoro od poniedziałku mogą wrócić trzy z nich, to dlaczego hybrydowo? Czy nie można uczniów klas 1-3 rozlokować w budynku tak, aby się nie spotykali, ale wszyscy uczyli się stacjonarnie?

Dyrektorzy daliby radę, ale system nie przewiduje takiej opcji. I w zasadzie po tej kropce można by zamilknąć, ale nie zrobię tego. Czuję, że dzieci są krzywdzone, ale nie ma się komu poskarżyć. Mój najstarszy syn jest w czwartej klasie, ma zespół Aspergera. Do szkoły od marca 2020 roku chodził w sumie niespełna przez miesiąc.

Skoro dzieci uczą się hybrydowo, to czemu nie wszystkie? Panie premierze, kiedy pozwolicie im żyć normalnie?

Może cię zainteresować także: Co z otwarciem salonów fryzjerskich? Znamy decyzję