Chorowałam na COVID-19 w ciąży. Opowiem ci, przez co przeszłam

List do redakcji
Trwamy w pandemii już rok. Przywykliśmy, choć wydało nam się to niemożliwe. Pozostaje w nas jednak obawa o "jutro" i wspomnienia, tego co już przeszliśmy. Ja chorowałam na COVID-19 w ciąży, urodziłam wcześniaka, a moje i jego życie było zagrożone.
Mój syn, dwa dni po narodzinach. Archiwum prywatne.
Mój piękny syn ma obecnie ponad 3 miesiące. Jest zdrowy, rośnie. Codziennie boję się, jednak, że zarazi się koronawirusem. Chorowałam w ciąży, karmię go piersią, ale nie mam żadnej pewności, że przekazałam mu w ten sposób przeciwciała. Pewność to w ogóle słowo, które odchodzi w moim życiu w zapomnienie...

Początki zakażenia

Koronawirusa złapałam jesienią ubiegłego roku. To była druga "fala" pandemii.


Wszystko zaczęło się od niewielkiego bólu gardła, byłam w 7 miesiącu ciąży. Nie przywiązywałam do niego większej wagi, taki symptom może być objawem tak wielu infekcji. Ból jednak nie mijał, dodatkowo pojawił się dyskomfort w zatokach.

Tak minął pierwszy tydzień. Mój ginekolog zasugerował, że powinien osłuchać mnie lekarz. Zostałam zbadana, lekarz pierwszego kontaktu nie uznał objawów za niepokojące, uspokoił też, że według ich podłożem nie jest wirus.

Kilkanaście godzin

Sobota, poranek, czuję się naprawdę dobrze. Nie mam żadnych dalszych objawów COVID-19, myślę, że infekcja odpuściła, nie była poważna. Pod koniec tego samego dnia dostaję intensywnej biegunki. W niedzielę rano nie jestem w stanie wstać z łóżka.

Niesamowity ból głowy, niemożność podniesienia się, kompletny brak siły i wielki strach. Przede wszystkim o dziecko, czy jest bezpieczne i pytanie "co dalej?". Próbowałam skontaktować się z lekarzem podstawowej opieki zdrowotnej, wyznaczono mi termin odległy o tydzień, a i tak wizyta miała odbyć się telefonicznie. Tutaj pojawiła się bezradność, nie wiedziałam, jak mam szukać systemowej pomocy? Do kogo się zwrócić?

Moje ciało szalało z wycieńczenia

Bardzo chciało mi się pić, nie mogłam jeść. Widok jedzenia przyprawiał mnie o mdłości. Jednocześnie zmagałam się wciąż ze zdiagnozowaną w ciąży cukrzycą, co było podwójnie trudne. Bardzo bolały mnie plecy, gałki oczne, moje ciało na zmianę "stygło", powodując przenikliwe zimno, lub nagrzewało się tak, że było to nie do zniesienia.

Pomoc otrzymałam prywatnie od swojego pracodawcy. Tego samego dnia pojechaliśmy wykonać test, wynik był pozytywny. Nie minęło dużo czasu, a zachorował mój mąż. Jak do tego doszło? Tego nie wiemy na pewno, jednak najprawdopodobniej wirus przyniósł do domu ze szkoły nastoletni syn.

Przez cały czas trwania infekcji, a były trzy tygodnie pełne bólu, niepewności i strachu, konsultowałam telefonicznie swój stan z ginekologiem prowadzącym moją ciążę. Czułam, że zależy mu na naszym zdrowiu, wiedziałam jednak, że niewiele może zrobić. W warunkach domowych mogłam przyjąć jedynie bezpieczną dawkę paracetamolu, a na leczenie szpitalnie się nie kwalifikowałam.

Na szczęście, kiedy o tym myślę... Mój stan pozwolił mi zostać w domu, nie potrzebowałam wspomagania oddechu. Czuję jednak, że było o krok od hospitalizacji.

Niczego nie możemy być pewne

Pięć tygodni, tyle czasu potrzebowałam, żeby dojść do stanu sprzed choroby.

Moja ciąża w tamtym momencie nie była zagrożona, lekarze nie widzieli zmian. Natomiast po przebiegu choroby, została mi włączona insulina na cukrzycę ciążową, wcześniej nie było takiej potrzeby. Koronawirus był wszędzie i do dziś nie wiem, jakich zmian dokonał w moim organizmie.

Nie mamy żadnych zasobów wiedzy o tym, jak koronawirus wpływa na ciążę i poród.

Mój syn przyszedł na świat w 34. tygodniu ciąży. Jego wcześniactwo mogło wynikać z mojego wieku, cukrzycy ciążowej, łożyska brzeżnie przodującego. Powodem mógł być jednak przebieg wirusa w moim ciele. Nikt nie umie mi odpowiedzieć na to pytanie.

W dniu porodu obudziłam w kałuży krwi. Nie umiem opisać, jak szybko znalazłam się na izbie przyjęć w szpitalu Św. Zofii. Od momentu naszego wejścia przez drzwi do pojawienia się naszego syna na świecie minęło 20 minut.

I chociaż było trudno, czułam się zaopiekowana. Opieka personelu była niezwykła, nikt nie tracił cennego czasu na testy. Liczyło się życie i zdrowie moje i mojego dziecka, a to było w tamtej chwili zagrożone.

Niczego nie żałuję i nie mogę cofnąć czasu. Po tylu doświadczeniach, mogę coś jednak powiedzieć - zostańcie w domach, dbajcie o siebie. Ciąża nie chroni was przed respiratorem.