"Kup lizaka zanim wsiądziesz na pokład!". Stewardessa o tym, dlaczego to takie ważne

Marta Lewandowska
Magdalena Kotowicz, 15 lat temu poszła spóźniona na rozmowę o pracę i rozpoczęła swoją przygodę w przestworzach. O tym, dlaczego lepiej nie pić wody w samolocie, jak przygotować się do podróży z małym dzieckiem i dlaczego nie chciałaby mieszkać w Norwegii, w której pracuje, opowiedziała mi instagramowa Latająca Mama.
Magda 15 lat temu poszła bez przekonania na rozmowę o pracę, od tamtej pory żyje w chmurach. Instagram.com/latająca_mama
Praca stewardessy to spełnienie dziecięcego marzenia?

I tak i nie. Pierwszy raz leciałam samolotem z rodzicami, jak miałam 5 lat. Wtedy bardzo zauroczyły mnie stewardessy. Były bardzo miłe, przynosiły mi kredki i kolorowanki, cały czasy pytały, czy czegoś nie potrzebuję. Po lądowaniu powiedziałam mamie, że właśnie to chcę robić, kiedy dorosnę. Ale potem, jak to zwykle z dziecięcymi marzeniami bywa, zupełnie o tym zapomniałam.


Na drugim roku studiów, mama przyniosła mi gazetę z ogłoszeniem o pracy. Nowa firma prowadziła nabór personelu pokładowego. Mama przypomniała mi o tym dziecięcym marzeniu i poleciła wysłanie CV. Zupełnie nie myślałam wtedy o takiej pracy, studiowałam zarządzanie, ale skoro obiecałam mamie...

Zarządzanie przydaje się teraz w pracy?

Zdecydowanie tak, to kierunek, na którym jest bardzo dużo zajęć z psychologii i socjologii. To ułatwia pracę na pokładzie. Żartuję czasem, że moja praca jest podobna do pracy fryzjera czy kosmetyczki, ludzie chętnie opowiadają nam swoje historie.

Już na rozmowie udowodniłaś, że masz jedną bardzo przydatną w tej pracy cechę — cierpliwość.

Tak (śmiech). Po wysłaniu CV zupełnie o tym zapomniałam, ale po pół roku zadzwonił telefon. Właśnie zaczęła się sesja letnia na uczelni, więc na etapie umawiania się postawiłam warunek, że rozmowa musi się odbyć wtedy, kiedy będę mieć wolne. Poszłam na rozmowę i... okazało się, że pomyliłam dni. Powinnam była zjawić się tam dzień wcześniej.

Dziewczyna z recepcji zapytała rekruterów, czy mimo to, zgodzą się za mną porozmawiać. Zgodzili się, pod warunkiem, że poczekam, aż wysłuchają wszystkich, których mieli umówionych a ten dzień. Więc czekałam, od 8 do 16. Kiedy weszłam do sali, powiedzieli, że jeden plus już zdobyłam, za cierpliwość właśnie.

Osiem godzin, nieźle! Sama bym cię zatrudniła.

To miało sporo plusów, siedząc tam, poznałam kilka osób, które tego dnia też przyszły na rozmowę, a potem pracowaliśmy razem. Już następnego dnia zaprosili mnie na szkolenie i zaczęła się moja przygoda.

Jak wygląda takie szkolenie?

To zależy od linii, u nas wtedy zaczynało się szkoleniem teoretycznym w Warszawie, zakończonym egzaminem, potem poleciałam na dwa tygodnie do Oslo, tam już uczyliśmy się na symulatorach. Tu skupialiśmy się głównie na zachowaniu w stresie, na bezpieczeństwie. Kolejny etap to już szkolenie na pokładzie. Tam pod opieką doświadczonego pracownika, sprawdziłam swoją wiedzę w praktyce, ale to nadal był czas, kiedy się uczyłam.

Dopiero po wylataniu mil z supervisorem jest ostatni egzamin, po którym dostałam licencję i zostałam pełnoprawnym pracownikiem linii lotniczych.


Magda, masz dwoje małych dzieci, pracujesz w innym kraju, jak sobie radzicie, kiedy cię nie ma?

Dzieci zostają pod opieką swoich tatusiów. Z racji na to, że mam małe dziecko, bo Zuzia ma niespełna trzy lata, nie ma problemu, żeby pracować w mniejszym wymiarze czasu. W tej chwili — pół etatu. W praktyce wygląda to tak, że wyjeżdżam na pięć dni, a potem mam dwa tygodnie wolnego. Mój partner też pracuje w liniach lotniczych. Ułożyliśmy grafiki tak, żeby jedno z nas zawsze było w domu.

Pracujecie w tych samych liniach?

Tak, ale dzięki temu, że ja mam mniej godzin, między naszymi zmianami zostaje jeszcze parę dni, żeby pobyć razem. Dzięki temu nie mamy szansy się sobą znudzić, mamy ciągły powiew świeżości. To ma też taki plus, że szkoda nam czasu na spory. Jak wracamy, to jesteśmy tak za sobą stęsknieni, że nie spieramy się o drobiazgi (śmiech).

A jak córki radzą sobie z rozstaniami?

To jest to pytanie, które często zadają mi czytelnicy bloga. Zaczęłam pracować w linach lotniczych, zanim pojawiły się dzieci. Moje córki nie znają innej rzeczywistości. Tak, jak uczysz dziecko wszystkiego po kolei, tak i tego można nauczyć. Zuzia nie jest jeszcze na tym etapie, żeby umiała policzyć, że mamy nie ma dzień czy pięć dni. Dla niej to jest czas, kiedy mama jest w pracy.


Staramy się jednak unikać rozmów przez komunikatory, kiedy mnie nie ma. Bo małe dzieci widząc mamę, której nie mogą przytulić, gorzej sobie z tym radzą niż z faktem, że mama po prostu jest w pracy. To, że zostaje wtedy pod opieką taty, też sporo ułatwia. Bo zawsze jest z jednym z nas.

Zbliżamy się do lata, zaraz będziemy latać na wakacje. O czym pamiętać, planując podróż z dzieckiem?

Przede wszystkim pamiętajmy, że na pokład zabieramy absolutne minimum rzeczy. Jakaś zabawka, ubranie na zmianę. Ale też coś do jedzenia. Nie można liczyć na to, że na pokładzie dostaniemy dokładnie taki słoiczek, jaki maluch lubi najbardziej. To są bardzo specyficzne warunki. Kiedy moje córki piły mleko z butelki, zawsze brałam ze sobą mały termos z gorącą wodą.

Ze względów bezpieczeństwa na pokładzie nie doprowadzamy wody do wrzenia. Dlatego, jeśli w samolocie poprosimy o gorącą wodę, dostaniemy ją, ale nie będzie przegotowana, a przy małym dziecku lepiej nie ryzykować.

Ludzie obawiają się brać bidon czy termos do samolotu, żeby nie stracić ich przy odprawie.

Tak, ale zupełnie niepotrzebnie, na znacznej większości lotnisk, nie ma z tym problemu. Rzeczy dla dziecka przechodzą kontrolę, może się zdarzyć, że np. obsługa naziemna poprosi, żebyśmy napili się z butelki, którą chcemy wnieść, żeby sprawdzić, czy zawartość jest bezpieczna. Zwykle kończy się jednak na sprawdzeniu w specjalnym skanerze. Ze słoiczkami nie ma problemu, bo zamknięte z masą podaną w gramach, bez problemu wniesiemy na pokład.

A jeśli mama się denerwuje już na pokładzie?

Najczęściej denerwują się te rodziny, które same lecą po raz pierwszy. Zwykle to widać, ale też zdarza się, że mamy same przychodzą do nas i mówią, że to ich pierwszy lot, wtedy oczywiście mogą liczyć na naszą pomoc. Personel pokładowy wszystko wyjaśni, pokaże, jak zapiąć pasy sobie i dziecku.

Kluczowe jest tu zachowanie spokoju, bo dzieci świetnie wyczuwają emocje opiekunów. Pytać, zabezpieczyć podstawowe potrzeby dziecka i nie stresować się niepotrzebnie. To jest klucz do udanego lotu.

Dzieciom i dorosłym zresztą też na pokładzie zatykają się uszy, ale jest na to sposób...

Tak, to najczęściej zdarza się przy lądowaniu. Warto w tym momencie mieć coś do ssania. Malutkim dzieciom warto podać pierś, albo butelkę z wodą, starszym przygotować lizaka, cukierka. Samemu też warto mieć coś w ustach, sprawdzi się nawet guma do żucia. Bo zatkane uszy, to wątpliwa przyjemność.

Jeśli rodzice nie mają nic takiego, można poprosić personel o... kubki. Przygotowujemy takie ,,słuchawki". Do kurka wkładamy chusteczkę zwilżoną ciepłą wodą i drugi kubek. Taki zestaw przykładamy do uszu. To też pomaga pokonać bolesną różnicę ciśnień. Pomagają też krople do nosa, jeśli dziecko leci z przeziębieniem, katarem to uszy na pewno się zatkają, tuż przed lądowaniem podajemy krople do nosa.

Najczęstsze problemy po podróży z małymi dziećmi, to...

Zdecydowanie zostawione wszędzie pieluchy. Wyciągamy je ze schowków, kieszeni foteli, zbieramy z podłogi... Klasyk. Zdarza się, wcale nie rzadko, że rodzice próbują nam oddawać zużyte pieluchy, kiedy idziemy z wózkiem z jedzeniem. Odmawiamy, bo jednak to nie jest odpowiedni moment, Warto więc pamiętać o torebce na takie nieczystości i wyrzucić je już po lądowaniu.

Często zdarza się zwyczajny bałagan, taki, jakiego raczej nie zostawiliby w domu.

Myślisz o przeniesieniu się do Norwegii?

Ten kraj ma świetny socjal, więc na pewno łatwiej się tam żyje. Do tego piękne krajobrazy, szczególnie w słoneczne dni. Ale dla mnie dwa miesiące lata, to jednak za krótko. Mój partner mieszkał w Norwegii 18 lat, często tam latamy, ale zdecydowanie wolę wychować dzieci w Polsce. Jestem mocno związana emocjonalnie z naszą kulturą. Na razie nie mamy takich planów. Choćby dlatego, że uważam, że u nas poziom edukacji jest wyższy.

Istnieje maksymalny rozmiar mundurka stewardessy? One zawsze są takie piękne i szczupłe.

Są linie, które zatrudniają tylko personel pokładowy o określonym typie urody. U nas tego nie ma, dziewczyny są też bardzo różnej budowy. Kiedy 15 lat temu starałam się o tę pracę, w ogłoszeniu było napisane, że minimalny wzrost to 175 cm. Jednak nawet wtedy przyjęto niższe dziewczyny.

Nie jest to wymóg konieczny, choć moje 178 cm wzrostu ułatwia pracę. Bez problemu sięgam do schowków i górnych półek (śmiech). Miejsca dla personelu są znacznie bardziej przestronne niż te dla pasażerów klasy ekonomicznej.


Jak długi jest twój dzień pracy?

Różnie, zależy ile i jakich odcinków mam w grafiku. Najdłuższy trwa około 14 godzin. Lecimy z Oslo na Wyspy Kanaryjskie, na miejscu sprzątamy samolot, robimy załadunek i wracamy. Uprzedzę twoje pytanie, nie ma czasu na odpoczynek. Padamy na koniec. Cały dzień jesteśmy na nogach, trzyma nas adrenalina, a kiedy praca się kończy, organizm musi odpocząć. Samolot to specyficzne warunki.

Dawno nie latałam, klaszczą jeszcze po lądowaniu?

Latem Polakom się zdarza. Ale to nie ma większego sensu, bo piloci tego nie słyszą, jak wysiadamy z samolotu, to drzwi od kokpitu są otwarte, wtedy można podejść i podziękować za udany lot.