Co się dzieje na zamkniętych przedszkolnych grupach dla rodziców? Afera z gumką to dopiero początek

Agnieszka Miastowska
— Pod opieką mam dwadzieścioro dzieci. I koleżankę do pomocy. I telefon z nieustannie pikającym sygnałem powiadomień z Messengera do przeszkadzania. I wcale nie plotkuję z koleżankami w pracy. Piszą do mnie rodzice "moich" dzieci. Ten czat nie milknie nigdy. Powiadomienia przychodzą o każdej porze dnia i nocy — opowiada mi Gabrysia, nauczycielka przedszkolna.
Prawo autorskie: gregorylee / 123RF Zdjęcie Seryjne

Rodzice na zamkniętym czacie

Internet wszedł już na dobre do naszego życia. Najmłodsze dzieci mają Facebooka, Instagrama czy Tik Toka. Najniższe klasy podstawówki nie mogą obejść się bez własnej grupy na Facebooku czy zamkniętego czatu.
Trudno dziwić się, że najmłodsi chcą mieć własne konto. W końcu to na "grupie 3 C" najszybciej dowiedzą się, co jest zadane na jutro, u kogo można ściągać i czy WF jest odwołany. Własnych czatów nie mają chyba tylko przedszkolaki, ale "na szczęście" mają je ich rodzice.


Po co jednak prywatna facebookowa grupa czy zamknięty czat dorosłym, których pociechy chodzą razem do przedszkola? Mogłoby się wydawać, że najważniejsze jest wiedzieć, o której nasze dziecko ma zjawić się w przedszkolu i skończyć zajęcia, reszty dowiemy się u nauczycielki. Nic bardziej mylnego.

Rodzice zakładają wspólny czat już na samym początku roku. Po co? Do kontaktu z nauczycielkami swoich dzieci?

— Każdy rodzic ma numer telefonu do nauczycielki sprawującej opiekę nad jego dzieckiem. Tyle że nowe pokolenie rodziców nie chce zadzwonić i porozmawiać w "danej sprawie". Oni muszą mieć nieustanny kontakt ze swoim dzieckiem, a najlepiej też z innymi rodzicami. I dlatego od rana do wieczora dostaję powiadomienia z grupy i czatu "Rodzice Zielone Przedszkole" — wyjaśnia Gabrysia, która pracuje w prywatnym przedszkolu.

Kontrola on-line nad dziećmi


Zastanawiam się, o czym można pisać całymi dniami z rodzicami innych dzieci. Dlaczego nie można po prostu zapytać przedszkolanki po zajęciach "jak tam moja córcia" albo zadzwonić do zaprzyjaźnionej mamy z przedszkola?

— Rodzice w moim przedszkolu płacą sporo za czesne, a ich pociechy chodzą na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe. Rodzice uważają, że mają prawo kontrolować to, co dzieje się w ciągu dnia. Dlatego poza pilnowaniem mojej grupy muszę wykonać im sesję podczas zajęć plastycznych – każdy rodzic przed powrotem do domu jego dziecka musi wiedzieć, co ono mu narysowało – wyjaśnia Gabrysia.

— Najlepsze jest to, że rodzice zaczynają porównywać te rysunki na czacie i wzajemnie komentują prace innych dzieci. I tak mija kolejna godzina "pikania" powiadomieniami — dodaje.

Faktycznie telefon Gabrysi zasypany jest zdjęciami. Dzieci rysują, dzieci robią przedstawienie, dzieci w strojach judo. Dzieci z balonami. Dzieci tańczą. Dzieci... jedzą zupę?

Przedszkolanka ma być fotografem

— Mama chciała zobaczyć, czy Antosia zje w przedszkolu grzecznie zupkę, bo w domu nie je. Musiałam temu dziecku robić zdjęcie w trakcie jedzenia i po, żeby matka upewniła się, czy dziecko zjadło — wyjaśnia.

Ciekawy jest fakt, że ci sami rodzice, którzy uważają, że przedszkolanka nie upilnowała dziecka, które np. rozbiło sobie kolano, bo pewnie "piła kawkę", uważają, że kręcenie filmów i robienie zdjęć wcale nie odciąga nauczycielek od realnego kontaktu z ich pociechami.


— Samo wysłanie zdjęcia nie jest tak czasochłonne. Chodzi o to, że rodzice chcą po prostu z nami nieustannie rozmawiać. Prosty przykład: wycieczka do "bajlandii". Dzieci w kulkach, zadowolone, roześmiane. Ślę do rodziców fotki. Co oni wysyłają w zamian? — pyta i pokazuje mi czat.

Mama Zuzi: "Gdy Zuzia wychodziła z domu miała na włosach zieloną gumkę. Widzę na zdjęciu, że nie ma. Może Pani poszukać, założyć jej i odesłać mi zdjęcie, że wszystko jest ok?"

Tata Antka: "Antoś jest jakiś czerwony na buzi. Niech mu Pani ściągnie sweter albo da napoju, bo pewnie się zgrzał".

Mama Zosi: "Wszystkie dzieci uśmiechnięte, a moja taka smutna. Może Pani zapytać czy dobrze się czuje?"

Tata Radka: "Sam bym wskoczył w te kulki. He He".

Mama Moniki: "Czy jutro są zajęcia judo? Bo Monika nie ma jeszcze stroju".

Tata Antka: "Mogę ci pożyczyć, ale w moim rozmiarze!"

To setki wiadomości. Połowa rodziców zachowuje się, jakby mieli wielkie problemy z nadopiekuńczością. Zaufania do nauczycielek brak. Wszystko trzeba udowodnić odpowiednim zdjęciem lub filmikiem.

A co na to rodzice?

Wielu z nich czat rodzicielski ma po prostu wyciszony. Przyzwyczaili się do tego, że grupowa konwersacja to jeden wielki chaos. Oni w przeciwieństwie do nauczycielek mogą Internet po prostu wyłączyć.

Problem pojawia się, gdy na czacie chcemy się czegoś dowiedzieć.

— Wpadliśmy z rodzicami na pomysł, żeby wspólnie wybrać prezent dla nauczycielki na koniec roku. Czat to najlepsze miejsce, są wszyscy, pójdzie szybko. Dyskusja trwała kilka godzin, a rodzice stworzyli kilka ankiet, by dobrać prezent zgodnie z wolą 20 osób. Mam wrażenie, że niektórzy z nich dyskusje na grupie traktują jako sport — tłumaczy Monika.

Poza tym okazuje się, że online nauczycielki mogą pokazać się od zupełnie innej strony niż na lekcji. Zdecydowanie mniej kompetentnej.

— Na szkolnym czacie często pojawiają się informacje o usuniętych wiadomościach. Potem nauczycielka przeprasza, że to jej dziecko "zabrało jej telefon i coś wysłało". Ta sama pani, która powiedziała, że Jaś jest "niezdyscyplinowany" gania za swoim dzieckiem z telefonem? — pyta nie bez złośliwości jedna z mam. To sprawiło, że rodzice zaczęli na nią inaczej patrzeć. Niektórzy poczuli ulgę, że nie tylko oni tak mają, inni zaczęli potem podważać kompetencje pani nauczycielki.

"Dorośli gorsi niż dzieci"

Nauczycielka przedszkolna podkreśla, że dziecko nie może być nawet godziny bez bacznego oka rodzica. Wielki Brat, a raczej Wielka Mama i Wielki Tata czuwają. Przedszkolanki relacjonują każdą godzinę dziecka poza domem.

Reszta rodziców robi sobie żarty z tej nadopiekuńczej części. Wysyłają sobie memy, zaczepiają się wzajemnie albo kłócą.

— To jest bardzo upierdliwe i męczące. Skupia moją uwagę na konwersacjach dorosłych mogłoby się wydawać ludzi, a jak czytam niektóre ich wypociny, to mam wrażenie, że to jest grupa gimnazjalistów. I muszę ten czat przewijać kilka minut, żeby odpowiedzieć na właściwe pytanie jakiegoś rodzica — podkreśla Gabrysia.

To nie pomysł nauczycielek, by być na ciągłej gorącej linii z rodzicami. Dyrektorka nalega, by przedszkolanki relacjonowały rodzicom, co dzieje się z ich dziećmi. Chyba jednak nawet ona nie wzięła pod uwagę tego, jak rodzice potrafią się zachowywać.

— Odpisywanie rodzicom w czasie pracy jest męczące, rozpraszające, momentami bywa zabawne, ale najczęściej "dokłada" mi pracy. Ale ten czat nie przestaje być aktywny po godzinie 14, 17 ani nawet 21 — opowiada.

— Rodzice potrafią o 22 zapytać mnie tam, czy jutro mamy bal przebierańców. Normalnie głupio by im było o tej godzinie do mnie zadzwonić, ale napisanie nie jest tak zobowiązujące. Tym sposobem jestem pod ręką 24 godziny na dobę — wyjaśnia Gabrysia, która teraz bardziej niż za spokojem od dzieci, tęskni za odpoczynkiem od ich rodziców.

W rozmowie ze mną podkreśla, że zastanawia ją, co całymi dniami robią rodzice, którzy w czasie strajku nauczycieli zarzucali przedszkolankom lenistwo, picie kawki i siedzenie na telefonie. Ci sami są na czacie aktywni non stop. Nauczycielka ma im do przekazania dwie ważne kwestie.

— Po pierwsze nawet najcudowniejsze dzieci nie są tematem, o którym przedszkolanki chcą rozmawiać poza pracą i jak bardzo byśmy się nie uśmiechały— to dla nas praca i nie jesteśmy z rodzicami przyjaciółmi.

A po drugie?

— Jak te dzieci dorosną, to nie będę chciały się tłumaczyć z tego, co robią w ciągu dnia, jak teraz my musimy za nie. I najpewniej swoich rodziców na czacie po prostu zablokują, o czym sama marzę codziennie — podsumowuje.