Zamieszkałam z teściową i wiem jedno: dla niej zawsze będę jedynie dodatkiem do synusia

List do redakcji
To już ten moment, że chciałabyś zamieszkać ze swoim partnerem. Jesteście młodzi, pieniędzy brak, ale w mieszkaniu u teściów jest wolny pokój. Ba, nawet całe piętro z osobną łazienką. A może jesteście już w małżeństwie od lat, ale właśnie urodził wam się maluch, budujecie gdzieś swój dom? Przydałoby się trochę zaoszczędzić, a i babcia pomoże z dzieckiem. Postanawiacie więc wyprowadzić się do teściów i możliwe, że popełniacie największy błąd swojego życia...
Mieszkanie z teściami to błąd. Nigdy nie będziesz częścią tej rodziny fot. pixabay

Teściowa jest miła, więc co może pójść nie tak?

Gdy rozmawiałam z koleżankami-dwudziestolatkami o mieszkaniu z rodzicami partnera, każda z nich miała na ten temat jasne stanowisko: nigdy w życiu.

Może cię zainteresować także: Teściowa nie jest "mamą", nawet ta najwspanialsza


Prześcigały się w zapewnianiu, jak to nigdy nie zamieszkałyby pod jednym dachem z teściową, o której wyobrażenia czerpały głównie z kawałów o mamuśkach z piekła rodem. "Będzie chciał mieszkać ze mną i swoją mamusią? Albo podejmuje wybór, albo nara".


Ku mojemu zdziwieniu te same znajome po kilku latach, znalezieniu pierwszego poważnego faceta i decyzji o zamieszkaniu z nim, decydują się na to, by kilka swoich walizek zabrać pod dach teściów. Czy raczej "teściów przyszłych", bo małżeństwa (na szczęście!) wtedy jeszcze nie zawarły.

Na moje pytanie, skąd ta zmiana podejścia, słyszałam: "Wiesz, że ja nie popieram mieszkania z teściami, ale mama Michała jest naprawdę miła. Otwarta. Nie wtrąca się. Gdy przychodzę, robi mi herbatę, częstuje obiadem" — opowiadały pełne wiary i nadziei, że propozycja wspólnego zjedzenia rosołu zagwarantuje domowy mir i harmonię na resztę lat. Nie wiedziały, jak bardzo się myliły.

List do redakcji

Jeśli po paru obiadkach w domu teściów wydaje ci się, że znasz ich na tyle, by zacząć w ich domu swoje życie, to zastanów się, czy po takim czasie zdecydowałabyś się na zamieszkanie z własnym facetem.

Porównanie teściów do związku z partnerem jest dla was za mocne? To znaczy dokładnie tyle, że nigdy nie miałyście okazji z nimi zamieszkać, bo życie pod jednym dachem z teściami to nie związek z twoim facetem. To jeden wielki czworokąt.

Na początku jest nawet fajnie. Sama jestem jedynaczką, rodziców nigdy nie było w domu, bo pracowali.

Nie znałam wspólnego jedzenia obiadów, kolacji, przesiadywania wieczorami przy wspólnym stole. Po jedzeniu każdy biegł do pracy, nauki, własnych zajęć. Mama nie była moją przyjaciółką, a raczej osobą, która kontrolowała co i kiedy powinnam zrobić.

Po wyprowadzce do teściów przestałam być samotna. Zawsze miałam kogoś obok siebie. Gdy mój facet był w pracy, teściowa wołała mnie na dół (my zajmowaliśmy piętro) na kawkę.

Wieczorem nawet na kieliszek wina. Zachowywała się jak moja przyjaciółka, chciała wiedzieć o mnie dużo i sama opowiadała mi o swoich problemach.

Na początku sprawiała też wrażenie bardzo zdystansowanej. "Ja się wam wtrącać nie będę" – powtarzała często. I powtarza do tej pory jako podsumowanie każdego monologu, w którym paradoksalnie mówi, co dokładnie powinniśmy zrobić.

Ale od początku — zaczęło się niewinne. Obiady zazwyczaj robiła ona, nie pracowała i utrzymywała, że ja nie powinnam sobie tym głowy zawracać. Gdy jednak mój facet wracał z pracy, słyszałam z dołu głos: "Monika, może byś mu odgrzała obiad!".

No dobrze, żaden problem. W końcu wraca z pracy zmęczony. Po czasie okazało się, że teściowa skrupulatnie pilnuje, czy jej zupełnie pełnosprawny synek jest we wszystkim wyręczany przeze mnie.

Ja pracowałam z domu, on pracował fizycznie. Teściowa przy każdej okazji podkreślała, że ON MA PRAWO. On ma prawo być zmęczony, marudny, złośliwy. Ma prawo nie pomagać mi w domu i nie nakładać sobie sam zupy, bo przecież my dwie jesteśmy w domu wypoczęte, a to on chodzi do pracy.

Moja mniej płatna, intelektualna praca jest śmiesznym dodatkiem do domowego budżetu, więc nie powinnam się buntować.

Gdy zdarzało się, że z wyjścia z koleżankami, siłowni czy angielskiego wróciłam po jego powrocie z pracy, czekała mnie pogadanka. Pogadanka z matką-wychowawczynią-teściową, która uznała, że po paru miesiącach wspólnego mieszkania "doprowadzi mnie do porządku".

Na moje tłumaczenia — tak uwierzcie tłumaczenie, bo po czasie słuchania jej oficerskiego tonu nawet najbardziej niezależna z was zacznie się tłumaczyć — że spotkałam się z przyjaciółkami, usłyszałam: "gdy masz rodzinę, nie potrzebujesz przyjaciółek. Zaniedbujesz męża dla znajomych".

I kiedyś roześmiałabym się jej w twarz, ale po miesiącach słuchania o tym, jak wielkie szczęście mam, że ON jest tak pracowity, zaradny, o tym, że mieszkając u nich, nie wydajemy na czynsz, oszczędzamy na przyszłość, o tym, że inne kobiety mogą marzyć o takim komfortowym życiu jak moje, pomyślałam, że naprawdę jestem niewdzięczna i muszę robić więcej.

Im bardziej się starałam, tym bardziej teściowa uznawała, że ma prawo wymagać ode mnie wszystkiego. Dałam palec, a zabrała całą rękę. Zrobienie jej zakupów, umycie jej okien, załatwienie czegoś za nią w urzędzie przestało być kwestią mojej dobrej woli, a stało się obowiązkiem.

Z miłego gościa w domu — kogoś, kogo szanują, ale nie można się z nim zbyt spoufalać — zostałam dziewczynką na zawołanie, aż wreszcie przybłędą.

Usłyszałam, jak rozmawia z koleżankami o tym, że powinnam być jej wdzięczna — za dobroć, za łaskę, za to, ile pieniędzy dzięki niej zaoszczędziłam. Mówiła o mnie ONA. "Mój synek i ONA".

I zapamiętajcie sobie to dokładnie. Jak blisko nie będziecie ze swoją teściową, ostatecznie jesteście tylko dodatkiem do jej syna. I jeśli kiedykolwiek coś między wami się zepsuje, nawet z jego winy — nie liczcie, że otrzymacie jakiekolwiek wsparcie.

Z facetem kłóciłam się już codziennie. Od niego słyszałam, że prowokuję konflikty z jego mamą, "starszą kobietą, na którą też trzeba przymknąć oko". On umiał przymykać oko na moje potrzeby, ja więc powinnam na jej zachowanie.

Mój facet miał za sobą matkę i ojca, każdą decyzję omawiał z nimi i ze mną, w czasie naszych kłótni radził się mamy, a nawet jeśli próbował ją odciąć, przychodziła sama ze złotymi radami.

Ja byłam sama. Przemykałam z kuchni do pokoju, żeby nie widzieć się ze stronnikami mojego faceta. Mimo tego zaczęliśmy rozmawiać o ślubie i dzieciach. Oczywiście mówiąc MY, mam na myśli jego mamę, jego i na końcu mnie.

Cały mój plan na organizację wesela okazał się głupotą. Za jej czasów tak nie było. Ona chciałaby inaczej. Na jej ślubie kompletnie to się nie sprawdziło. Na koniec usłyszałam, że ślub jest dla rodziny, a nie tylko dla mnie.

Mieszkałam tam dwa lata i zorientowałam się, że nic z tych miesięcy nie było dla mnie. I jedyny dzień w życiu, który miał być mój, okazał się egoistycznym planem, bo nie był zgodny z wizją teściowej.

Od tego czasu minęły dwa lata. Mam rocznego maluszka, w którego wychowanie teściowa w ogóle się nie wtrąca. A mogłaby.

Nie słucham o tym, dlaczego nie karmię piersią, dlaczego cesarka, a nie naturalny, dlaczego nie daję mu słodkiego i czemu nie jest ochrzczony. Tego szczęścia nie mają niestety moje koleżanki, które zdecydowały się przymknąć oko na wybryki teściowej.

Z moją widuję się tylko kilka razy w roku na imprezach rodzinnych i mamy do siebie stosunek powściągliwej sympatii.

Zapytacie, czy po tym wszystkim to możliwe? Nie. Michała zostawiłam w domu z jego mamą. Teraz ma narzeczoną, która, jak twierdzi, dogaduje się z jego mamą świetnie. Tamta przecież robi jej herbatę i zaprasza na rosół.

A ja czekam tylko, ile miesięcy minie, zanim jego nowa kobieta zrozumie, że nigdy nie będzie częścią tej rodziny. Bo rodzinę tworzą dorośli partnerzy i ich dzieci. Nigdy dorośli ludzie i "mądrzejsi od nich" teściowie.