Wyglądają jak markowe, kuszą ceną. 5 rad jak nie dać się nabrać na chińskie "perełki kosmetyczne"

Agnieszka Miastowska
Otwierasz zakładkę kosmetyki na zagranicznej stronie do zakupów online i czujesz dreszcz podniecenia. Tanie jak barszcz, kolorowe, wielki wybór i jakby znane marki. Nie masz pewności czy nazwa się zgadza, ale opakowanie do złudzenia przypomina oryginał, a cena 2 razy niższa. W sam raz na święta, więc klikasz "do koszyka". To pułapka.
Kosmetyki w Internecie. Dlaczego nie kupować kosmetyków z niepewnych źródeł Pexels.com
Kosmetyki makijażowe i pielęgnacyjne znanych marek bywają naprawdę drogie. Trendy makijażowe zmieniają się często, a kolejne gwiazdy w stylu Kylie Jenner i Jeffreego Stara co chwila wypuszczają nowe linie pomadek czy palet do makijażu.

Ich ceny dobijają nawet do 300 zł. Znane japońskie kosmetyki dają nam zupełnie nowe sposoby na pielęgnację — wierząc książkom, takim jak "Sekrety urody Koreanek" nasze zwykłe, polskie drogeryjne kosmetyki są niczym Pani Walewska w porównaniu z perfumami Channel. Po prostu poza konkursem.


Kosmetyki z resztą to już nie tylko sposób na urodę — to mały symbol luksusu. Na którego nie każdego stać.

I z pomocą przychodzą zagraniczne strony zakupowe, na których kosmetyki kosztują grosze. Jednak zdecydowanie nie warto na nich oszczędzać w ten sposób. Oto dlaczego nigdy nie powinnyście kupować kosmetyków z niesprawdzonych internetowych źródeł.

1. Chińska strona nie znaczy japońskie kosmetyki

Hype na kosmetyki koreańskie i japońskie zaczął się kilka lat temu i ma się świetnie. Okazało się, że Azjatki naprawdę mają swoje sposoby na dbanie o urodę i ich kosmetyki to po prostu nowa jakość pielęgnacji cery.

Ale nie każde kolorowe opakowanie i chiński znaczek jest gwarantem, że mamy do czynienia z azjatycką pielęgnacją, a nie tanią czy szkodliwą podróbką, której rozpoznać nie jesteśmy w stanie, nie orientując się w azjatyckich kosmetykach.

Po pierwsze: azjatyckie nie znaczy dobrej jakości, ale to dopiero wierzchołek góry wpadek, które możemy zaliczyć, kupując na zagranicznych stronach.

2. Nieznany skład kosmetyków i brak atestów

Europejskie prawo nakłada bardzo rygorystyczne wymagania w zakresie bezpieczeństwa kosmetyków. Najważniejszym dokumentem, którego producenci muszą przestrzegać jest Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1223/2009 z dnia 30 listopada 2009 r.

Dokument ten reguluje skład kosmetyków, warunki produkcji i obrotu, dokumentację, sposób kontrolowania rynku przez władzę i jest identyczne we wszystkich krajach Unii Europejskiej. Ale nie w Chinach, które są najczęstszym importerem kosmetyków "nie do końca znanych marek", żeby nie powiedzieć podróbek.

Na zagranicznych stronach z kosmetykami znajdziemy bowiem mnóstwo produktów typu "no name". Nie próbują udawać nawet imitacji drogich produktów kosmetycznych, są po prostu makijażowym kotem w worku.

Często termin ważności jest jedyną informacją na opakowaniu nawet, jeśli mamy na nim jego skład, warto zastanowić się, na ile może być on zgodny z rzeczywistością. "Producenci" używają często składników najniższej jakości lub takich, które są szkodliwe dla zdrowia.

Co jakiś czas pojawiają się doniesienia o kosmetykach, które zawierały w sobie szczurze odchody, ludzkie włosy, talk. Dla wielu Azjatów dorabianie kosmetyków w przydomowym garażu czy piwnicy stało się przepisem na biznes.

Na zagranicznych stronach z zakupami możemy znaleźć zresztą nawet hurtowe ilości kremów, do których wystarczy dodać barwnik i rozlać je na małe pojemności — z opakowania za 10 dolarów robimy kilkadziesiąt tubek po 3 dolary każda.

W taki sposób kupujemy "koreański" krem BB za kilka złotych. Nakładając na twarz wszystko, czego nie chciałybyśmy sobie nawet wyobrazić.

3. Testowanie na zwierzętach

W przypadkach wielu kosmetyków nie dowiemy się wcale, w jaki sposób, a raczej czy w ogóle zostały one przetestowane.

Jeśli spojrzymy jednak na chińskie normy prawne — wszystkie produkty specjalistyczne jak m.in. dezodoranty, farby do włosów, kosmetyki wyszczuplające sylwetkę oraz kosmetyki przeciwsłoneczne muszą zostać przetestowane na zwierzętach.

Oczywiście istnieją także polskie firmy testujące na zwierzętach. Normy UE określają jednak dokładną procedurę testowania i wymogi, które kosmetyki muszą spełniać, by zostać dopuszczone do obrotu.

W momencie kupowania z niepewnych źródeł nie mamy pojęcia, czy cierpienie zwierząt przełożyło się na bezpieczeństwo kosmetyku dla ludzi.

4. Kupowanie podróbek to wspieranie kradzieży

Załóżmy, że kupiłaś podróbkę palety cieni czy szminki, którą zawsze chciałaś mieć. Zgadza się kolor, konsystencja (o tym, że skład może być bombą nie trzeba już wspominać), opakowanie jest podobne.

Tyle, że właśnie dołożyłaś cegiełkę do okradania twórcy produktu z jego dzieła. Szczególnie w przypadku kosmetyków sygnowanych nazwiskiem, a nawet ozdobionych podpisem jego twórcy, jest to po prostu wspieranie oszustwa.

5. Makijaż nie powie, jaka to marka

Nawet jeśli udało ci się znaleźć tanią podróbkę, która jeszcze nie wywołała na twojej twarzy swędzenia, szczypania, obrzęku ani innych skutków ubocznych, to jaki jest właściwie sens jej kupowania, jeśli nie możesz pochwalić się marką?

Szminka czy tusz to nie torebka, którą miłośniczka marek mogłaby przerzucać przez ramię, krocząc po mieście. Po twojej szmince i tak nikt nie pozna czy to Kylie Jenner, czy może Hylie Fenner. W towarzystwie nie pochwalisz się nawet opakowaniem, bo akurat po nim podróbka zostanie zdemaskowana.

Jeśli podobają ci się dany kolor i formuła, po prostu poszukaj taniego zamiennika prawdziwej marki. Co jakiś czas można znaleźć także wśród polskich marek kosmetyki "inspirowane" znaną linią.

Takie jak seria Golden Rose Matte Lipkit, czyli płynna pomadka i konturówka w podobnych odcieniach i formule, co Kylie Jenner Kit. Tego typu produkty to najlepszy wybór, jeśli zależy ci na danym kosmetyku, ale nie możesz pozwolić sobie na oryginał.

Wszyscy czasem wpadamy w wir zakupów, teraz głównie tych internetowych. Jednak kosmetyki nie są produktem, przy którym możemy zaliczyć wpadkę.

Bo jeśli taka już nam się przydarzy, to zamiast źle działającego gadżetu nasza cera otrzyma cały wachlarz skutków ubocznych.