Po wczoraj wszystko widać jak na dłoni. 5 różnic między Strajkiem Kobiet a Marszem Niepodległości

Agnieszka Miastowska
Emocje po wczorajszym Marszu Niepodległości jeszcze nie opadły. Jego uczestnicy zdemolowali Empik, podpalili przypadkowe mieszkanie, atakowali policję. Mimo tego często w mediach pojawia się pytanie, dlaczego organizatorzy Marszu Niepodległości nie dostali pozwolenia na jego organizację, a kobiety miały prawo strajkować przez wiele tygodni. Postanowiłyśmy na nie odpowiedzieć w 5 punktach.
Strajk Kobiet a Marsz Niepodległości. Oto 5 różnic między zgromadzeniami Fot. Andrzej Nowicki / Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Dwie grupy obywateli wychodzą na ulicę i manifestują na nich swoje zdanie. Jedna robi to przy ochronie policji i jest wspierana przez wielu polityków, chociaż nie przez partię rządzącą. Druga nie dostaje żadnego pozwolenia na swój pochód, czuje się pokrzywdzona i pyta: "Skąd ta niesprawiedliwość?".
Mowa oczywiście o obywatelach (a głównie obywatelkach) protestujących na strajku kobiet oraz środowiskach narodowych, które nie dostały w tym roku pozwolenia na Marsz Niepodległości z powodu sytuacji pandemicznej. Wyjaśnijmy więc, jakie są różnice między tymi dwoma zgromadzeniami i sprawdźmy, czy organizatorzy mają prawo czuć się niesprawiedliwie potraktowani. Pokażmy też, jak zachowały się obie grupy.


1. Protesty kobiet nie są rejestrowanym wydarzeniem, więc nie mogą być odwołane

Marsz Niepodległości od 2017 roku jest rejestrowany jako wydarzenie cykliczne i podlega pod inne prawo niż protesty kobiet. Strajki były natomiast zgromadzeniem spontanicznym, które są legalne nawet w czasie epidemii.

Nawet policjanci mogli zatrzymywać uczestniczki protestów wyłącznie w momencie podejrzenia popełnienia czynu zabronionego albo przyłapania ich na gorącym uczynku podczas np. aktu wandalizmu. Przeciwnie jest w przypadku zgromadzeń nielegalnych, którym stał się w tym roku Marsz Niepodległości.

2. Kobiety wyszły na ulicę w celu obrony swoich praw

Zanim dojdziemy do porównywania, jakimi środkami do manifestowania swojego zdania posługiwali się protestujący z obydwu zgromadzeń, warto podkreślić, jaki był cel osób, wychodzących w czasie pandemii koronawirusa na ulice.

Przecież zarówno strajk kobiet, jak i Marsz Niepodległości stanowiły zbiorowiska szerzące zagrożenie epidemiologiczne. Kobiety wyszły jednak na ulicę spontanicznie w odpowiedzi na próbę odebrania im praw –— od razu po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Fot. Krzysztof Wroński / strajk Sochaczew
Punktem zapalnym była więc decyzja rządzących, którzy mogli przewidzieć, że ich nagła zmiana prawa wywoła społeczny sprzeciw. 11 listopada jest natomiast corocznym świętem, którego obchodzenia nikt obywatelom nie zakazał. Odmówił jedynie prawa do jednego ze sposobów jego celebracji.

Uczestnicy marszu wyszli więc na ulicę, uznając, że jeden ze sposobów świętowania jest ważniejszy niż ich zdrowie. Manifestowanie i celebrowanie patriotyzmu nie kończy się na ulicy, a tym bardziej nie jest możliwe tylko w Dzień Niepodległości. Kobiety zdecydowały się wyjść na ulicę w ostatecznym akcie desperacji i była to jedyna dostępna wtedy możliwość obrony swoich praw.

3. Protestujący stosowali inne środki do wyrażania swojego zdania

Ten podpunkt wywołuje najwięcej kontrowersji i emocji w dyskusjach. Przeciwnicy protestów kobiet mówią o wulgaryzmach pojawiających się na strajkach, atakowaniu Kościołów czy niszczeniu budynków.
Fot. Andrzej Nowicki / Agencja Gazeta
Należy powiedzieć wprost, że na protestach kobiet pojawiały się wulgarne hasła, czy atakujące polityków banery, o czym pisałyśmy już w Mamadu: "Bosak ma małego" to żenujący transparent na Strajku Kobiet. To i 5 haseł, które szkodzą sprawie. Jednak hasła, nawet te wypisywane na budynkach, miały jasny przekaz: bronimy swoich praw.

Wczorajszy Marsz skończył się natomiast starciami z policją, zdemolowaniem Empiku, a nawet podpaleniem przypadkowego mieszkania – bo narodowcy nie dorzucili rac na balkon dwa piętra wyżej, gdzie wisiała tęczowa flaga. Mieszkanie stanęło w ogniu przy okrzykach "niech płonie ta ku*wa", a organizator strajku Robert Bąkiewicz tylko odwracał wzrok od tych wydarzeń.

Warto również podkreślić, że nie popieramy aktów wandalizmu (czy to na strajku kobiet, czy podczas Marszu Niepodległości), jednak mimo wszystko namalowana na bruku błyskawica zdaje się mniejszym zagrożeniem niż wyrywanie znaków, rzucanie barierkami czy szarpanie się nawzajem.

4. Brak solidarności wśród protestujących

Wystarczy spojrzeć na uczestników strajku kobiet, by zobaczyć, że zgromadzenie odbywało się w atmosferze solidarności i bezpieczeństwa.

Wśród protestujących nie brakowało dzieci, nastolatków, osób starszych. Większość stanowiły kobiety, ale wspierane przez dużą grupę mężczyzn. Wyjątkiem była sytuacja, gdy protestujące zostały zaatakowane przez środowiska narodowe. W czasie Marszu Niepodległości uczestnicy wszczynali bójki nawet między sobą. Marsz przestał być imprezą rodzinną na rzecz wątpliwej celebracji patriotyzmu.

Został zdominowany przez osoby, dla których często jest okazją do rozładowania emocji – tak jak w momencie, gdy protestujący demolowali znaki drogowe w centrum Warszawy


5. Organizatorzy zgromadzeń

Jako organizatorkę protestów przeciw zakazowi aborcji często wymienia się Martę Lempart, która jest jedną z członkiń Strajku Kobiet – oficjalnego wydarzenia, nawołującego do protestów. Jednak w wielu miastach protesty odbyły się bez liderów.

Zwykli obywatele wychodzili na ulicę, by razem okazać swój sprzeciw – bez planu, szerzenia nienawiści wobec jakiejkolwiek grupy czy dyskryminacji uczestników zgromadzenia.

Organizatorem Marszu Niepodległości jest natomiast Robert Bąkiewicz, który w odpowiedzi na Strajk Kobiet zorganizował Straż Narodową. Grupy mężczyzn blokowały kościoły i były gotowe do walki, gdyby kobiety chciały wtargnąć do środka.

Bąkiewicz, gdy doszło do wspomnianego podpalenia, nawet nie zareagował w pierwszej chwili. Całe zajście skomentował na swoim Twitterze, podkreślając, że mężczyźni zostali sprowokowani.