Chcesz poznać prawdę o sobie i zacząć żyć bez złudzeń? Tak działają warsztaty umierania

Magdalena Konczal
Każdy z nas słyszał o warsztatach kulinarnych, ceramicznych czy teatralnych. Można nauczyć się gotować, tworzyć ceramikę czy występować na scenie. Ale czy można nauczyć się umierać? A jeśli nie, to czym w rzeczywistości są warsztaty umierania, wciąż cieszące się ogromną popularnością? O doświadczeniu straty, odchodzeniu, przeżywaniu żałoby, a przede wszystkim o samych warsztatach porozmawiałam z Katarzyną Boni, która przeniosła je na grunt polski z Japonii.
Warsztaty umierania prowadzone przez Katarzynę Boni pozwalają doświadczyć straty i odkryć to, co naprawdę jest dla nas ważne unsplash/ neonbrand
Katarzyna Boni/ fot. Anna Janowska
Warsztaty umierania – ta nazwa brzmi intrygująco. Czy mogłaby Pani wyjaśnić, jak wpadła Pani na pomysł, by zacząć je prowadzić?

W warsztatach umierania brałam udział w Japonii u mnicha buddyjskiego, który prowadzi takie warsztaty w Jokohamie pod Tokio. Pierwszy raz usłyszałam o nich w 2013 roku, kiedy zbierałam materiały do mojej książki, opowiadającej o Japonii po potrójnej katastrofie z marca 2011 roku - kiedy trzęsienie ziemi spowodowało tsunami i w konsekwencji doprowadziło do wybuchów w elektrowni atomowej Fukushima Daiichi.



Od 2011 roku przez trzy lata jeździłam do Japonii, ale nie miałam zamiaru pisać o tych wydarzeniach. Wydawało mi się, że o katastrofie zostało powiedziane już wszystko.

Na informację o warsztatach umierania natknęłam się przypadkiem. Wzbudziła ona moje zainteresowanie. To również wtedy dowiedziałam się, że trzy lata po katastrofie Japończycy na terenach zniszczonych przez tsunami, cały czas żyją w domach tymczasowych. Wiedziałam, że to jest temat na książkę. Chciałam napisać o tym, jak Japończycy radzą sobie z traumą. Czułam, że czegoś możemy się od nich nauczyć.

W samych warsztatach brałam udział rok później. Wcześniej przeprowadzałam wywiad z mnichem, który je prowadzi. Znałam więc ich dokładnych przebieg i wiedziałam, jak wyglądają. Pomimo tej wiedzy, warsztaty umierania zrobiły na mnie ogromne wrażenie. W mojej książce "Ganbare! Warsztaty umierania" jest jeden rozdział, który poświęciłam właśnie warsztatom umierania. Po jakimś czasie bliżsi i dalsi znajomi zaczęli namawiać mnie do tego, żebym je dla nich przeprowadziła. Zaczęły docierać do mnie głosy, że nauczyciele w liceach organizowali warsztaty dla uczniów - na podstawie mojej książki. Okazało się, że one świetnie się sprawdzają.

Stwierdziłam, że skoro ludzie chcą brać udział w warsztatach umierania, to spróbuję je przeprowadzić. Przez dwa lata robiłam je dla znajomych w moim domu. Później - żeby zebrać materiał do kolejnej książki - przez jakiś czas przebywałam w Indiach i tam prowadziłam warsztaty we wspólnocie, w której mieszkałam. Spotkały się one z ogromnym zainteresowaniem.

Po powrocie do Polski stwierdziłam, że skoro jest takie zapotrzebowanie, to zacznę przeprowadzać warsztaty bardziej oficjalnie, nie tylko dla przyjaciół i znajomych.

Czym są warsztaty umierania: w jaki sposób przebiegają i z czym człowiek z nich wychodzi?

Podczas warsztatów uczestnicy słuchają historii, która jest symulacją odchodzenia. Wszystko to jest oparte na storytellingu, a więc ja czytam tekst, a osoby, biorące udział w warsztatach sami decydują, jak bardzo chcą się z nim utożsamić.

Mogą wyobrazić sobie, że chodzi o nich lub o kogoś im bliskiego albo potraktować tę historię jako zwykłe opowiadanie. Podczas symulacji umierania uczestnicy symbolicznie rozstają się z ważnymi dla nich osobami, marzeniami, ambicjami, czynnościami i rzeczami.

Mnich – Tetsuya Urakami – u którego przechodziłam przez warsztaty umierania, mówi, że to jest podróż w doświadczenie śmierci, ale moim zdaniem w rzeczywistości celem jest uświadomienie sobie, jak bogate mamy życie. Chodzi o to, by dowiedzieć się, co jest dla nas najważniejsze i zacząć poświęcać temu czas.

To jest bardzo prosta, skuteczna i krótka metoda, pozwalająca docenić to, co się ma wokół siebie.

Dzięki warsztatom dowiadujemy się, co jest dla nas tak naprawdę ważne. Podczas symulacji uczestnicy stają przed różnymi wyborami, a to, jaką decyzję podejmują, często zaskakuje ich samych. Warsztaty umierania są więc szczerym wglądem w siebie.

Wspomniała Pani, jak przebiegają warsztaty. Chciałam dopytać, czy te, które Pani prowadzi, różnią się od tych, w których Pani uczestniczyła?

Tak. Różnią się treścią. Zostawiłam jedynie kanwę narracji stworzonej przez mnicha Urakamiego, który – notabene – wcale nie wymyślił tych warsztatów, one powstały w amerykańskich hospicjach. Ale sam tekst napisałam od zera, dopasowując treść do polskich realiów. Warsztaty różnią się też tym, w jaki sposób są wykonywane, a także stopniem dyskusji, która pojawia się na koniec.

Ja nie jestem mnichem buddyjskim i nie mam w sobie spokoju, mądrości i doświadczenia, które pozwoliłyby mi być takim, jak on autorytetem. Traktuję siebie raczej jako przewodniczkę przez to doświadczenie. A podczas dyskusji nie doradzam, tylko opowiadam i słucham – sama dużo się uczę od uczestników.

Zmieniłam też warsztaty pod tym kątem, że bardziej akcentuję naszą odpowiedzialność za własne samopoczucie. Pokazuję, że jesteśmy odpowiedzialni za to, co się z nami dzieje. Daję bardzo dużo wskazówek, które mówią, w jaki sposób o siebie zadbać. Pozwalam również, by ludzie – jeśli mają taką potrzebę – wyszli z warsztatów.

Japońska wersja warsztatów umierania też się zmieniała i jestem bardzo ciekawa, jak one wyglądają teraz. Podczas wywiadu, który przeprowadzałam z Tetsuyą Urakamim, dowiedziałam się, że on za każdym razem słucha uwag uczestników i wprowadza jakieś zmiany. Ja robię podobnie.

Pierwsze warsztaty dla szerszej publiczności przeprowadziłam na festiwalu w Miedziance, potem organizowałam je jeszcze kilka razy w różnych miastach Polski. Ale kiedy przyszła pandemia zdecydowałam się na formę online.

Muszę przyznać, że ona się świetnie sprawdza. Po pierwsze stanowi ogromne ułatwienie dla uczestników. Dzięki niej każdy może wziąć w nich udział – niezależnie od tego, gdzie mieszka.

Nie muszę aż tak bardzo ograniczać miejsc. Dużo osób mówi, że odpowiada im domowe zacisze, brak kamery, emocje, które mogą zachować jedynie dla siebie – to są plusy formy internetowej. Minusem bywają niestabilne łącza – śmieję się, że symulują nieprzewidywalność życia.

Jak często odbywają się warsztaty?

Staram się je robić dwa razy w miesiącu, ale moja praca jest dosyć elastyczna, więc, kiedy pojawia się jej więcej – nie zawsze udaje mi się przeprowadzić warsztaty. Zazwyczaj jedne odbywają się w sobotę, a drugie w tygodniu – żeby każdy mógł znaleźć dla siebie odpowiedni termin. To, kiedy będą odbywały się warsztaty, ogłaszam mniej więcej na tydzień przed wydarzeniem na moim oficjalnym Facebooku Katarzyna Boni.

Komu szczególnie, by Pani poleciła udział w warsztatach umierania?

Poleciłabym je wszystkim, których temat śmierci i żałoby od dawna nurtuje i czują, że chcieliby się dowiedzieć więcej na temat własnych wyborów. Na pewno polecam je też tym, którzy stoją na zakręcie, mają przed sobą ważne decyzje do podjęcia.

Mam takie doświadczenia, że po warsztatach ludzie albo kończyli związki, albo się oświadczali. Niekiedy przekonywali się do decyzji, którą mieli podjętą, ale nie byli jej pewni. Jedna osoba rzuciła pracę i wyjechała na studia za granicę. Ktoś powiedział: "Zrozumiałem, że nie chce umierać w domu", ktoś inny, że wreszcie wie, co jakaś konkretna osoba wnosi w jego życie.

Warsztaty umierania pomagają się spotkać ze sobą: prawdziwym, nagim. Zostawiają nas z naszym rdzeniem, czymś co mówi o nas prawdę - nie ubiera w słowa, nie kombinuje.

Pokazują nam samych siebie, a co my dalej z tym zrobimy, to już zależy od nas. Poleciłabym je też ludziom, którzy przechodzą przez żałobę, ale tylko tym, którzy czują, że mają na nie siłę. Nikt się do tych warsztatów nie powinien zmuszać.

Umieranie w naszej kulturze nie jest już wydarzeniem naturalnym. Coraz rzadziej mówimy o śmierci wprost. Skąd więc tak duże zainteresowanie Pani warsztatami, skoro ten temat w naszym społeczeństwie wciąż jest w jakimś sensie tabuizowany?

Jeszcze do niedawna, nawet kilkadziesiąt lat temu, śmierć była zupełnie naturalną częścią życia. 200-300 lat temu umierano publicznie. Chciano umierać raczej długo niż krótko. Śmierć krótka nie była dobra, ponieważ nie można się było przygotować przed Bogiem ani pożegnać z bliskimi – pisze o tym Philippe Ariès w książce "Człowiek i śmierć".

Do pokoju zmarłego przychodziła rodzina i znajomi, a czasami nawet ludzie z ulicy, którzy zauważyli w oknach świece, informujące, że w tym domu umiera człowiek. Tak to kiedyś wyglądało, a dziś ta sfera jest zdominowana przez szpital, zakład pogrzebowy i kancelarię.

Mam wrażenie, że ostatnio coraz więcej mówi się o umieraniu. Przeszkadza nam to, że ten temat został wypchnięty z życia i przez długi czas w ogóle się go nie poruszało. A przecież śmierć dotyczy każdego z nas. My wszyscy umrzemy i wszyscy kogoś stracimy. Nie zawsze musi się to wiązać ze śmiercią – przecież można tracić na wiele sposobów.

Może nas ktoś zostawić, wyjechać, odejść – i to mogą być powody do żałoby.

Fakt, że o tym temacie nie mówi się w szerszym kontekście kulturowym, ukrywa się go po szpitalach, nie oznacza, że my nie chcemy o tym rozmawiać. Potrzebujemy przestrzeni, w której będziemy wyrażać nasz lęk, smutek i ból, związany z tym, co się dzieje. Wydaje mi się, że brak rozmowy o śmierci nam doskwiera.

Właśnie dlatego pojawiają się takie inicjatywy, jak książka "Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji" Michaela Hebba, Instytut Dobrej Śmierci założony przez Anję Franczak – towarzyszkę w żałobie czy właśnie warsztaty umierania. Na zachodzie istnieje również Zakon Dobrej Śmierci. Artyści, pisarze, dziennikarze próbują przywrócić śmierci miejsce w rozmowie, dyskursie i sztuce. Coraz więcej ludzi rozumie, jak bardzo jest nam to potrzebne.