Każdy z nas, bez względu na to, czy jest rodzicem, czy pracuje, czy nie, znalazł się w obliczu zagrożenia koronawirusem w absolutnie wyjątkowej sytuacji. To zagrożenie wywróciło nasz świat do góry nogami. Chyba każdy odczuwa, bardziej lub mniej świadomie, lęk. Strach przed chorobą to jedno, lecz wszystkich nas dotyczy też lęk o to, jak zmieni się nasze życie, o przyszłość. Jak sobie z tym radzić? Jak czas zagrożenia przetrwać z jak największą korzyścią dla nas samych? Odpowiada psycholog, Renata Pająkowska-Rożen.
Czy w obecnej sytuacji lęk, jaki odczuwamy, jest uzasadniony?
W każdej sytuacji lęk jest uzasadniony. Wystarczającym uzasadnieniem jest to, że go odczuwamy. Nie możemy go negować.
Jednak można teraz zaobserwować w ludziach sporo wstydu, że się boją.
Takie bagatelizowanie problemu, czy wyśmiewanie osób, które się boją i np. unikają kontaktu z innymi, może być sposobem na radzenie sobie z lękiem.
Skutecznie?
Niestety, to tylko przykrywka. Ludzie teraz najbardziej boją się nieznanego, a to jest całkowicie naturalne. Nikt nie wie, jak będzie, nikt nie wie tak do końca, co robić. Nikt z nas nie był jeszcze w takiej sytuacji. Przez ostatni tydzień nie zmienia się ona z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Nie mamy pojęcia, co będzie kolejnym ruchem w tej walce, więc nie znajdziemy bezpieczeństwa, udając, że się nie boimy, czy patrząc przed siebie.
Co zatem zrobić?
Przede wszystkim zastanowić się nad tym, na co mamy wpływ. Z pewnością stosowanie się do zaleceń też może działać uspokajająco, jeśli nie radzimy sobie z lękiem tu i teraz. To mycie rąk, niedotykanie klamek to takie "namacalne" narzędzie do walki z zagrożeniem. Wiele osób zdecydowało o zamknięciu się w domach, niektórych zmotywowali do tego pracodawcy. Bycie tylko w domu z pewnością lęk redukuje.
Jako rodzice powinniśmy pomyśleć też o dzieciach, zastanowić się, czego one potrzebują w czasach, gdy świat, który znaliśmy, runął. Codzienne dbanie o swoje emocje i pochylanie się nad emocjami dzieci to najlepsze, co możemy zrobić. Nie bagatelizować, tłumaczyć, rozmawiać, akceptować to, co czujemy. Tylko w ten sposób przetrwamy tę sytuację, a to ważne, by wstąpić na ścieżkę psychoedukacji, bo nie wiadomo, jak długo to potrwa.
Sporo osób, w tym nauczycieli o tym pisze, również w kontekście edukacji. Że nasz świat się przewartościował: jeszcze niedawno ważne był wzrosty gospodarcze, pieniądze i polityka, a teraz najważniejszy okazał się człowiek i jego zdrowie.
Tak, to jest zdecydowanie dobra okazja, by się sporo o sobie dowiedzieć, nauczyć, by o siebie mądrze zadbać i pokazać też dzieciom, co jest rzeczywiście istotne. Możemy z kwarantanny wyjść obronną ręką, bliżej siebie i innych. W sytuacjach granicznych, a taką jest obecna, "wychodzą" z ludzi różne rzeczy. Myślę, że tego się boimy najbardziej. Może nam się wydawać, że najbardziej boimy się choroby, ale tak naprawdę najbardziej boimy się reakcji innych ludzi.
Co to znaczy?
Mogą np. eskalować konflikty, możemy zderzyć się z tym, co czują inni, np. w związku, gdy zostaliśmy razem pod jednym dachem. Oczekujemy od partnera konkretnej postawy, a ona okazuje się inna i nie wiemy, co o tym myśleć. Każdy z nas boi się o to, co dla niego najważniejsze, stara się to chronić, a obecna sytuacja nas częściowo rozbraja z dotychczasowych narzędzi.
Do tej pory żyliśmy w przekonaniu, że możemy wszystko. Możemy latać po świecie, zarabiać pieniądze, decydować o każdym szczególe swojego życia. Myśleliśmy, że mamy świat pod kontrolą. Obecna sytuacja sprowadza nas na ziemię. Świat nam pokazał, że nie mamy nad nim kontroli.
Teraz nie możemy zaplanować niczego dalej niż na najbliższe dni. Zostaliśmy sami ze sobą, bez planów na przyszłość, w nowych okolicznościach – pracy zdalnej, e-learningu, strachu przed wyjściem na zewnątrz. To obnaża nasze relacje. Pokazuje, na ile dogadujemy się z rodziną, jak czujemy się sami ze sobą. Bo nawet jeśli dotąd żyło nam się razem dobrze, to fakt, że nie możemy np. spędzać czasu na aktywnościach na zewnątrz, runęły nasze plany, jest nieznanym dotąd utrudnieniem i ograniczeniem.
Dużo słychać narzekania na to. A z drugiej strony pojawiają się pytania: a co w tym takiego strasznego, że musicie pobyć razem?
Wiele zależy od stylu życia danej rodziny. Jeśli każdy weekend spędzaliśmy na basenie, zakupach, wycieczkach, zwiedzaniu, odwiedzinach u znajomych, w restauracjach, w kinie to zamknięci w czterech ścianach możemy po prostu czuć złość i wewnętrzny sprzeciw, taką bezradność. To zrozumiałe. Kiedy jesteśmy w kinie, czy na zakupach to nie skupiamy się na sobie nawzajem, lecz na tym, co wokół.
Owszem, możemy w tym czasie porozmawiać, lub później mieć pretekst do ciekawej dyskusji, to może nas w pewien sposób zbliżać, ale kiedy łączymy pracę z licznymi atrakcjami, ciągle jesteśmy gdzieś na zewnątrz, siłą rzeczy jesteśmy przebodźcowani. Nasza uważność na drugiego człowieka, ale i na własne emocje, spada.
Takie bycie razem w domu i pozbawienie atrakcji i bodźców może nas do siebie zbliżyć właśnie dzięki temu, że w końcu jest czas na "zwykłe życie". Warto to wykorzystać, bo życie bez potrzeby doświadczania ciągle nowego i niezwykłego to cenna umiejętność.
Wiele osób planuje na czas kwarantanny różne specjalne zadania. Porządki w piwnicach, w zabawkach, w szafach, nauka języka czy projekty, na które dotąd nie było czasu.
To fajne pomysły, choć w dużej mierze są pewnie substytutami tych planów, które legły w gruzach. Zajęciami i bodźcami zastępczymi. W tym zwykłym życiu bez bodźców chodzi bardziej o to, by umieć po prostu być razem. Pogadać, pomilczeć, nie robić niczego konkretnego, co ma mierzalny efekt i czuć się z tym dobrze.
Dla niektórych to nawet ulga, kiedy nie muszą nic planować. Do tej pory czuli się zobowiązani gonić, być na czasie, w kinach, galeriach, a teraz w końcu mogą odpuścić.
Dokładnie. Widzimy w mediach społecznościowych, że to całe życie przenosi się do świata wirtualnego, a to z kolei może zrodzić poczucie, że tam nas coś omija. Dlatego radzę iść po prostu za tym poczuciem ulgi, które sugeruje, że bez tej obecności, bez tych aktywności jest nam lżej. Teraz warto skupić się na najprostszych czynnościach.
Było nawet niedawno takie badanie, które pokazało, że dzieci najlepsze wspomnienia mają ze zwykłego domowego życia. Nie z atrakcji i wycieczek, lecz ze wspólnego gotowania, robienia z rodzicami zwykłych codziennych rzeczy. To jest dla nich najbardziej pokrzepiające i prorozwojowe.
Jak powinna wyglądać ta codzienność?
Upraszczając: trochę planów i spontaniczność. Np. wspólnie jemy obiad, potem dziecko pomaga tacie powiesić pranie, albo mama zmywa, a dziecko obok coś lepi z plasteliny na blacie kuchennym, a potem wszyscy pójdziemy sobie poleżeć na kanapie i pogadać. Nic specjalnego, a jednocześnie coś absolutnie wyjątkowego.
To jest okazja, by dom znów stał się domem, jeśli dotąd nie był. W domu czas inaczej płynie, wolniej. To też może na początku tej izolacji w domach wywoływać lęk, dyskomfort.
To rodzice z pewnością znają – wielu dorosłych doświadcza znużenia zabawą z dzieckiem. Wydaje się, że bawimy się już godzinę, gdy tak naprawdę minęło 10 minut.
Bo nagle przestajemy pędzić, a poświęcamy uwagę tylko człowiekowi. Tak to działa, jednak dla dzieci i dla nas będzie to bardzo cenne, jeśli przestawimy się na "nowe odczuwanie czasu". Ludzie najbardziej boją się zmian, zawsze. Teraz nie jest inaczej.
Lubimy stabilność, rutynę, przewidywalność, nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy stworzeni do wyzwań. Jednak na wyzwania też decydujemy się sami, z wyboru, z poczuciem kontroli. Teraz tego wszystkiego nie ma. Musimy się dostosować i dopuścić do siebie myśl, że to wcale nie będzie gorsze życie.
Co by pani poradziła wszystkim, którzy do tej pory borykają się z lękiem i skrajnymi emocjami na skutek obecnej sytuacji?
W pierwszej kolejności należy zrobić wszystko to, co dotyczy organizacji życia. Zdecydować, jak pracujemy – czy zdalnie, czy dojeżdżamy. Jak najlepiej przygotujmy się do tego, by było nam jak najprościej w nowej sytuacji.
Na poziomie emocji proponuję zacząć przesiewać myśli. Radzę mniej czytać o tym, co się dzieje. Nie każdy news jest prawdziwy i nie każdy jest nam potrzebny. Sytuacja jest trudna i pewne rzeczy trzeba wiedzieć, to oczywiste, jednak nie warto się nakręcać, żywić tymi informacjami i wszystkimi inicjatywami, które w związku z pandemią pojawiają się w sieci.
Przekierujmy tę uwagę na siebie. Proponuję takie ćwiczenie. Usiądźmy na fotelu, spójrzmy w górę. Wyobraźmy sobie, że nasze myśli to balony. Na każdym balonie jest jedna myśl, obawa, pomysł, cokolwiek. Popatrzmy na tę chmurę balonów i zastanówmy się, który z nich chcemy złapać za sznurek i zakotwiczyć. Zadajmy sobie pytanie: co z tej myśli, czy obawy wynika, do czego może mnie zaprowadzić?
Nie chodzi o to, by nie patrzeć na wszystkie balony, warto o nich pamiętać i o nich mówić. Jednak łatwo dostrzeżemy, że nie każda z naszych myśli, czy obawa, jest nam potrzebna, czy zmieni coś na lepsze. Poza tym dużo się przytulajmy do ludzi i do zwierząt. I nade wszystko nie udawajmy, że lęku nie ma. Możemy go wręcz "przytulić", zrozumieć, zaakceptować. Kiedy go oswoimy, będzie nam z nim o wiele łatwiej.