Polska projektantka szyje suknie do rozmiaru 38. Klientki ją popierają: "balerony, a nie seksbomby"

Agnieszka Miastowska
Jeśli ktoś do tej pory nie słyszał o Atelier OrOr, należącym do projektantki Patrycji Kujawy, to w ostatnich dniach mógł przeczytać sporo na jego temat. A dokładnie na temat tego, czy właścicielka wykazała się dyskryminacją, uznając, że będzie szyła suknie ślubne wyłącznie do rozmiaru 38. W całej dyskusji pojawił się wielki problem ze zrozumieniem tego, czym różni się regulamin, do którego ustalania kobieta ma pełne prawo od jej opinii na temat ciał większego rozmiaru, które wyrażała w relacjach na swoim Instagramie. Gdzie więc kończy się prawo do własnego wyboru, a gdzie zaczyna fat shaming?
Patrycja Kujawa szyje suknie tylko do rozmiaru 38. Czy to fat shaming? \ Unsplash

Regulamin a fat shaming

Patrycja Kujawa jest właścicielką jednego z najbardziej znanych ślubnych atelier w Warszawie, znana jest również z tego, że jest jedną z ulubionych projektantek Dody.

Ostatnia internetowa burza, jaka rozpętała się wokół Patrycji, rozpoczęła się od jej rozmowy z jedną z klientek. Gdy niedoszła klientka udostępniła w sieci screeny rozmów z projektantką, rozpętała się dyskusja.

Niektórzy Patrycję oskarżali o fat shaming, inni stali po jej stronie, mówiąc wprost, że jako artystka i projektantka ma prawo do ustalania regulaminu. O co więc tak naprawdę poszło?
screen Instagram @kujawa.patrycja_designer
Projektantka odpisała klientce, że szyje suknie wyłącznie do rozmiaru 38. I powiedzmy to wprost: to jej pełne prawo. Sama ustala, jakie produkty, a raczej dzieła sztuki, wychodzą spod jej ręki. I co do tego, żadna ze stron ze sobą dyskutujących nie ma wątpliwości.


Projektantka ma prawo ustalać dostępne rozmiary, tak samo, jak wybierać fasony czy kolory i wbrew temu, co mówi, tutaj zarzutów o dyskryminację na pewno by się nie doczekała.

Nie decyzja a argumenty

Czymś, co mogło wywołać oburzenie, jest natomiast sposób, w jaki projektantka wyjaśnia swój wybór. Patrycja Kujawa uznała, że 38 jest maksymalnym rozmiarem, jaki oferuje, ponieważ, pod jej prześwitującymi sukienkami "nic się nie ukryje".

Samo to sugeruje już, że kobieta każdego większego rozmiaru powinna wiedzieć, że pewne elementy swojego ciała należy ukrywać. Gdy klientka tłumaczyła projektantce, że osoby o większych rozmiarach również chcą poczuć się dobrze w prześwitujących sukienkach, dostała wymijającą odpowiedź, według której "regulamin leży w kwestii atelier".
Screen i komentarz @majakstasko
Oczywiście, że jest to prawo projektantki, ta jednak mogłaby swoją decyzję wyjaśnić w sposób sensowny i merytoryczny. Może jedno zdanie wyjaśniające, że dana konstrukcja sukni nie byłaby w stanie utrzymać bardziej obfitego biustu albo nie dopasowałaby się w pełni do większej talii, sprawiłoby, że cała burza nigdy by się nie rozpętała?

Seksbomby czy baleron

Gdy rozmowa trafiła do Internetu, do Patrycji Kujawy odezwały się ze wsparciem wierne klientki. Jedna z nich napisała, że po przytyciu 30 kilogramów nie wychodzi na plażę w stroju, lecz w sukience, która zasłania więcej ciała. I nie ma ochoty patrzeć na kobiety, które "w kusych bikini przypominają raczej baleron na sklepowych półkach niżeli seksbomby"...
screen Instagram @kujawa.patrycja_designer
Projektantka udostępniła tę wypowiedź, podkreślając, że w pełni się z nią zgadza. Przykre jest, że kobieta, która przytyła, odbiera swoje ciało, jako nieestetyczną przestrzeń, którą z szacunku do innych ludzi, należy zakryć. I tego wymaga też od innych. A jeszcze gorsze jest to, że osoba mająca takie zasięgi w mediach jak Patrycja Kujawa, utwierdza setki kobiet, w tak toksycznej opinii na temat własnego ciała.

Projektantka dodała także na relację podsumowujący post, w którym dosadnie wyjaśnia, że nigdy nie wróci do pełnej rozmiarówki, a jeśli klientki "chcą się szpecić, to niech robią to na własną rękę". Problem w tym, że nikt od niej tego nie oczekiwał.

Nie trzeba nazwać kogoś "grubasem"

Rozżalona projektantka nie zrozumiała, że oburzenia nie wywołała jej decyzja, a raczej argumenty, którymi ją poparła. Całą sprawę postanowiła zamknąć oświadczeniem prawnika firmy, które dodała na swój profil na Instagramie. Kreowanie swoich projektów nawet wyłącznie do rozmiaru 38 jest jej prawem, którego nikt nie chce jej odebrać. Problemem jest język, którego używa, sugerujący, że ciało po prostu wygląda dobrze tylko w pewnym rozmiarze.

Nie trzeba nazwać kogoś "grubasem", by uprawiać fat shaming. Tłumaczenia, według których większe ciało należy zakrywać i udostępnianie pełnych obrzydliwych porównań wiadomości klientek jest dyskryminujące. I o ile każdy może ustalić swój własny regulamin, o tyle warto byłoby pomyśleć o szacunku dla klientek i ich ciał — nawet jeśli akurat one, naszej sukni nie kupią.