"Teraz już można", czyli jak Polacy przedawkowali zakazy i olali wirusa. Te obrazki wywołują ciarki!

Sandra Skorupa
"Teraz to już można" - usłyszałam kilka razy od znajomych, którzy od razu po poluzowaniu reżimu sanitarnego w poniedziałek 18 maja ruszyli na miasto. Wcale się nie dziwię, skoro wzajemnie do siebie piszemy, że nie możemy się już doczekać, aż w końcu się spotkamy. Że tęsknimy za domówkami, festiwalami, klubami i koncertami. Skoro nadeszło przyzwolenie w postaci otwarcia lokali, wielu młodych Polaków po prostu nie wytrzymało.
Otwarte restauracje bary i lokale gastronomiczne unsplash.com / @dogancanozturan

Mieliśmy ogromną potrzebę się spotkać

Jak widać na niżej załączonych obrazkach, słowa przekuto w czyny. Oczywiście nie można mówić o takich tłumach w restauracjach i barach, jakie obserwowało się w maju w poprzednich latach, niemniej jest, rzekłabym, "gęsto". Szczególnie w tych miejscach, w których są ogródki i przestrzeń otwarta.

W sieci pojawiły się zdjęcia i filmiki, które w dobie pandemii szokują. Bo oto nagle z lęku i pokory, weszliśmy w stan buntu. Tę sytuację w rozmowie z MamaDu tłumaczy socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego dr Tomasz Sobierajski:


— To, że tak tłumnie odwiedziliśmy lokale, z punktu widzenia biologicznego i społecznego jest całkiem normalne. Natomiast z punktu widzenia sytuacji pandemicznej, w której się znajdujemy, może wydawać się niepokojące. Jednak nie ma co się dziwić, bo mieliśmy ogromne pragnienie zaspokojenia potrzeby spotkań z ludźmi.

Co więcej, jak zaznacza ekspert w trakcie izolacji i tak istniały tzw. podziemia towarzyskie. Ludzie próbowali podtrzymywać kontakty na różne sposoby, nawet tak zaskakujące, jak drinkowanie na klatce schodowej, o którym pisałam na początku kwietnia.

Ludzie! Tęsknię za wami

Sama w koronawirusowym podziemiu towarzyskim nie działałam, ale siedzę w mediach społecznościowych i obserwuję, co się dzieje. Na sam widok boomerang'ów z grillowania, filmów z domówek czy zdjęć z plenerowych spotkań na końcu miasta aż łezka w oku się kręci. Brakuje mi prawdziwych rozmów prowadzonych przez znane mi głosy, a nie odczytywane w myślach z wiadomości na Messengerze.

Brakuje mi śmiechów, na które mogłabym reagować śmiechem, a nie jedynie zwrotem "hahaha". Brakuje mi przytulenia znajomych na powitanie, wspólnego jedzenie na mieście, wspólnej zabawy na koncertach, wspólnego odczuwania. Bo umówmy się żaden występ na żywo online, nie zastąpi tego, co się dzieje na prawdziwych wydarzeniach — nawet ten Travisa Scotta w Fortnine.

Nie ufam urzędnikom i wychodzę

Ktoś może zapytać — czy takie tłumne wyjścia są bezpieczne? W końcu rząd otwierając lokale, wciąż przecież podtrzymuje, że w miarę możliwości najlepiej zostać w domu. Z drugiej strony na egzaminy maturalne już można przyjść i wybory w sumie też moglibyśmy zorganizować.

Jednak, jeśli zbliżmy się do siebie na mniej niż 2 metry lub zdejmiemy maseczkę, zapłacimy srogi mandat. W związku z takimi sprzecznościami nie dziwi, że według ostatniego sondażu IBRIS dla Onetu zaufanie do osób podejmujących kluczowe decyzje w państwie wyrażała mniej niż połowa Polaków.

Dr Tomasz Sobierajski podkreśla w tym wypadku, że:
— Zaufanie do instytucji publicznych w Polsce jest bardzo niskie. Co więcej, wielu specjalistów od komunikacji zaznacza, że pierwszy raz widzieli tak niespójną, chaotyczną i sprzeczną komunikację urzędników publicznych podczas epidemii. Wydaje się, że skala dezinformacji i chaosu sprawiła, że jeszcze bardziej postanowiliśmy kolokwialnie mówiąc — olać tę pandemię. Znów ktoś mógłby się zapytać, czy to bezpieczne. Jednak, czy nas ktoś pytał, czy sprawiedliwe będzie zamknięcie ludzi w domach, pozbawienie ochrony przed nieuczciwymi pracodawcami oraz obniżeniem płac?

Ktokolwiek zadał pytanie, czy w porządku jest zamykać dzieci w czterech ścianach z oprawcami, starszych skazać na samotność, ograniczyć dostęp do opieki medycznej, a w wielu przypadkach psychologicznej?

Taki jest system — tylko nie pytaj nikogo, tylko nie mów nikomu… Dlatego teraz śmiało wychodzimy, by zobaczyć znajome twarze i wydusić z siebie w końcu to, co siedziało w nas przez ostatnie dwa miesiące. Jaką zapłacimy za to cenę?