"Mam odpychać płaczącego 2-latka?!". Nauczyciele i rodzice przerażeni nową przedszkolną normalnością

Agnieszka Miastowska
Zgodnie z decyzją rządu żłobki i przedszkola zostaną otwarte 6 maja. Na tę wiadomość rodzice czekali z utęsknieniem, gdy jednak dowiedzieli się, jak ma wyglądać codzienne funkcjonowanie w placówkach, zaczęli poważnie wątpić w to, czy pozwolą swoim dzieciom wrócić na zajęcia. Oto dlaczego.
Zgodnie z decyzją rządu żłobki i przedszkola zostaną otwarte 6 maja, jednak zasady sanitarne, do których dzieci muszą się dostosować są nierealne. Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Gazeta
— Mamy wrażenie, że osoby odpowiedzialne za układanie tych zasad sanitarnych nigdy nie były w polskim przedszkolu — mówią wściekli rodzice. Nauczycielki przedszkola nie chcą wracać do pracy. — Przedszkole zawsze było siedliskiem bakterii, a teraz mam ryzykować nie tylko swoje zdrowie, ale też życie? — mówi pedagożka.

Reżim sanitarny


Rząd wydał decyzje o otworzeniu przedszkoli i żłobków, jednak to samorządy mają wprowadzić w życie zupełnie nierealne zasady. Jak podkreśla Rafał Trzaskowski:

"Ok. 25 tys. par rękawiczek i 25 tys. maseczek – to są minimalne potrzeby tylko dla przedszkoli i tylko na 1 dzień. Do tego dochodzi 13 tys. fartuchów i ok. 2.5 tys. termometrów bezdotykowych. Zastanawiacie się Państwo, kto za to zapłaci? Ja też. Zapytam o to ministra edukacji narodowej". Dlatego prezydent postanowił wstrzymać otwarcie warszawskich placówek.


Jakie są więc nowe zasady funkcjonowania w przedszkolach według Głównego Inspektoratu Sanitarnego? Wymienimy tylko kilka, bo lista jest naprawdę długa, a w miarę jej czytania traci się nadzieję na wprowadzenie w życie tych zmian.

Cały personel przedszkola (zarówno nauczycielki jak i osoby pracujące na kuchni) oraz rodzice przyprowadzający swoje pociechy muszą nosić maseczki zasłaniające usta i nos, oraz rękawiczki.

Oddział może liczyć do 12 dzieci (w uzasadnionych przypadkach za zgodą organu prowadzącego można zwiększyć liczbę dzieci, nie więcej niż o 2), dzieci mogą przebywać tylko w 1 sali, poszczególne grupy dzieci nie mogą się ze sobą spotykać, wszystkie przedmioty niedające się zdezynfekować mają zostać usunięte z sali, w szatni może przebywać 1 rodzic na 15 m2 oraz każdy rodzic musi wyrazić zgodę na codzienne pomiary temperatury przed wejściem dziecka do sali.

Co ciekawe na dziecko muszą przypadać min. 4 m2 powierzchni. Co oznacza, że dzieci w żłobkach będą mniej chronione niż klienci galerii handlowych, na których ma przypadać 15 m2.

Problemowy obiad



Grupy dzieci nie mogą się mieszać, więc na pewno posiłki będą wydawane o różnych godzinach. Nauczycielki przedszkola będą miały kontakt z pracownikami kuchni, co też nie jest dozwolone, bo personel pomocniczy ma się nie kontaktować z dziećmi i nauczycielami... Dodatkowo dzieci trzeba usadzić tak, by zachowały bezpieczny odstęp, czy na jedno dziecko będzie przypadał jeden stolik?

— Często zwykły obiad ląduje nie tylko na całej buzi maluchów, ale też na ubraniach, a nawet pod nimi. Dzieci pomagają sobie w jedzeniu rączkami, a potem tymi rączkami chcą dłubać sobie w nosie albo próbują dotknąć kolegę. Normalnie mamy problem we dwie na 15 maluchów dopilnować, by każdy w miarę czysto zjadł obiad. A teraz na 12 zapisanych dzieciaków mam być sama?! — mówi Maria pracująca w prywatnym przedszkolu. Dyrektorka placówki zdecydowała, że w celu ograniczenia ryzyka przez cały tydzień jedną grupą będzie opiekowała się jedna osoba. W momencie, gdy nadzór nauczycielek ma być bardziej restrykcyjny niż kiedykolwiek, zostanie z grupą dzieci całkiem sama.

— Dyrektorka ma nas gdzieś, bo przecież ona do tej sali i tak nie wchodzi. Jest u siebie w gabinecie — mówi rozżalona nauczycielka. I tym właściwie można by podsumować stosunek polityków do obecnej sytuacji. Oni też raczej w przedszkolu nie byli, a obecnie są "we własnym gabinecie".


Nauczycielki na linii frontu


Dodatkowym problemem jest dotyk, a raczej jego brak. Jak nauczycielki mają wytłumaczyć dzieciom, że nagle nie mogą ich dotykać? U tak małych dzieci dotyk odgrywa w relacji z "ciocią" z przedszkola ważną rolę.

Często płaczący maluch wyciąga ręce do przytulenia, pocałowania w policzek, prosi, żeby wziąć go na ręce czy na kolana. — Mam teraz płaczącego trzylatka odpychać od siebie na dwa metry? — pyta ironicznie pedagożka.

Jednym z zaleceniem ministerstwa jest przyprowadzenie do przedszkola dziecka zdrowego. Maria wybucha śmiechem. — Na porządku dziennym są sytuacje, w których rodzice przyprowadzają do przedszkola dzieci chore. Przeziębione, zasmarkane, z gorączką.

— Raz jedna mama powiedziała mi, że jej synek "miał rano robaczka", ale już jest dobrze. Nie zrozumiałam, co ma na myśli. Potem okazało się, że syn ma owsiki, ale mama twierdzi, że nie zaraża! I tym rodzicom mam dzisiaj zaufać?! — pyta zdenerwowana.

Przedszkolaki są nosicielami, ale chorują nauczyciele


Maria jest przerażona, od początku izolacji wychodziła z domu tylko do sklepu czy apteki, nawet święta spędziła sama, bo nie chciała narażać starszych rodziców i siostry, której dopiero co urodziło się dziecko.

— Teraz mam wrócić do siedliska bakterii? Z całym szacunkiem do dzieci i rodziców, ale każda nauczycielka przedszkola wie, że "chorym w tej pracy się jest, a nie bywa". Przeziębienie, angina i grypa żołądkowa to norma. Dzieci zazwyczaj lekko przechodzą te choroby, ale zarażony przez nich dorosły już nie. A co dopiero w obecnej sytuacji? Dzisiaj nawet zwykłego kataru nie odróżnimy od objawów zakażenia. Jak pisze Bożena Janicka, prezes PPOZ w portalu Medexpress.pl: "Powszechnie wiadomo, że zdecydowana większość dzieci to albo bezobjawowi nosiciele koronawirusa, albo bezobjawowi zakażeni. Powszechni roznosiciele".

W Wielkiej Brytanii odnotowano wzrost liczby przypadków zachorowań na COVID-19 u najmłodszych dzieci. — Dzieci te często cierpią na bóle brzucha, zapalenie mięśnia sercowego, wymioty, biegunkę, także krwotoczną. Dochodzą obrzęki, problemy z oddychaniem. Na razie nie wiemy, czy ostry stan zapalny wywołuje nowy patogen, czy też koronawirus znów się zmutował, a może skojarzył z innym drobnoustrojem — podkreśla Bożena Janicka.

Ciągle powtarzamy, że na zachorowanie na COVID-19 najbardziej narażone są starsze osoby, ale przecież chorują także nastolatkowie i dzieci. Nawet jeśli w "najlepszym razie" dziecko okaże się "tylko” nosicielem, to może zarazić wszystkich domowników, nie mówiąc już o niebezpieczeństwie dla babć i dziadków.

Podwójne narażenie i podwójna praca


Jednak to niejedyne powody do oburzenia dla nauczycielek przedszkola. Obowiązek zdalnego nauczania wcale nie został zniesiony. Oznacza to, że nauczycielki czeka praca na dwa etaty — lekcje na żywo w przedszkolu oraz lekcje online.

Nie do końca wiadomo, jak ma to być rozwiązane, nauczycielki nie mogą się przecież rozdwoić. Dlatego też w przedszkolu Marii są tygodniowe dyżury jednej nauczycielki na grupę — żeby reszta mogła w tym czasie prowadzić zdalne zajęcia.


Rodzice na "tak" i na "nie"


Zacznijmy od tego, że nawet gdyby rodzice zdecydowali się posłać swoje dziecko do przedszkola, to nie mają pojęcia czy mają taką możliwość. Placówka przyjmie ograniczoną liczbę dzieci.

Z uwagi na ograniczenie liczby dzieci w jednej grupie do 12 lub 14, pierwszeństwo mają dzieci rodziców pracujących w ochronie zdrowia, służbach mundurowych i tych, którzy oraz pracują w zakładach związanych ze zwalczaniem epidemii.

Jednocześnie są to zawody najbardziej podatne na zakażenie. W tych prywatnych placówkach, jak mówią niektórzy, "liczy się kasa". Maria zdradza mi, że tyle dzieci, ile zostanie zgłoszonych, będzie przyjętych. W końcu trzeba zapłacić za czynsz, mieć na pensje dla pracowników.

W naszej ankiecie na Facebooku Mamadu, w której wzięło udział 475 osób, 82% zaznaczyło, że nie pośle swojego dziecka do przedszkola czy żłobka. Nikt lepiej niż rodzic, nie wie, jak trudno jest wprowadzić nową zasadę w życie dziecka. A co dopiero gdy ta zasada ma polegać na niedotykaniu, niesprawdzaniu i niezbliżaniu się do nikogo i niczego.

— Nieważne czy to 3, czy 5-latek. Nikt, kto ma dziecko, nie uwierzy, że będzie ono co dwie godziny myło rączki przez 20 sekund i powstrzymywało się od dotykania zabawek czy kolegów – mówi mi jedna z mam.

Zasiłek opiekuńczy przysługuje...


Z drugiej strony duża grupa rodziców po prostu musi wrócić do pracy. — Nie każdy ma szansę na zorganizowanie dziecku innej opieki. Nie mogę obarczyć tym dziadków, nie jestem w stanie wynająć opiekunki i mam po prostu nadzieję, że, moją córkę przyjmą teraz do przedszkola, bo po 6 maja sama wracam do biura — opowiada Dorota. Martwi się, ale nie wyboru.

Jest jednak jedna dobra wiadomość, jak podaje Dziennik Gazeta Prawna: "Dodatkowy zasiłek opiekuńczy będzie przysługiwać także w przypadku podjęcia przez uprawnionych rodziców lub opiekunów decyzji o niekorzystaniu z usług otwartych placówek opiekuńczych i dalszym osobistym sprawowaniu opieki nad dzieckiem" — poinformowało w piątek PAP Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Oznacza to, że nadal zasiłek opiekuńczy będzie przysługiwał rodzicom dzieci do 8 roku życia, nawet jeśli placówka przedszkolna zostanie otwarta, ale nie będzie w stanie zapewnić opieki naszemu dziecku.

Decyzje o otworzeniu przedszkoli i żłobków podjął rząd, ale odpowiedzialność i wybór przerzucił na samorządy czy dyrektorów prywatnych placówek. Jednak ostateczną decyzję i ryzyko będzie musiał podjąć rodzic.