Matki z wózkami w parku.
Niektórzy rodzice mają ważne powody, jeśli decydują się na wożenie kilkulatków w spacerówkach. fot. Marek BAZAK/East News
REKLAMA

Nie jestem wygodna, nie mam po prostu wyjścia

Piszę ten list, bo jestem już po prostu zmęczona – nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Zmęczona spojrzeniami pełnymi pogardy i szeptami za plecami. Zmęczona tymi "życzliwymi" komentarzami: "Ona jeszcze jeździ w wózku?", "Przecież to już duża dziewczynka!", "Nie przesadzacie trochę?". Otóż nie. Nie przesadzam. I bardzo bym chciała, żeby ludzie, zanim coś powiedzą, choć na chwilę spróbowali postawić się w cudzej sytuacji.

Mam 3-letnią (w październiku skończy 4 lata) córkę, która chodzi do przedszkola. Rano, zanim wyjdziemy z domu, mam za sobą już godzinę ogarniania – śniadanie, ubieranie, szukanie zagubionych rajstopek, przebieranie, bo coś się wylało... Potem szybki marsz z wózkiem do przedszkola, bo przecież o 8:30 muszę być w pracy.

A po pracy? Zakupy, obiad, pranie, trochę sprzątania – i jeszcze staram się dać dziecku uwagę, której przez cały dzień ode mnie nie miało. Chodzimy na plac zabaw, na basen i na tańce. Nie mam niani, nie mam auta, nie mam urządzenia do teleportowania. A mój mąż pracuje wyjazdowo, więc większość czasu cała odpowiedzialność za logistykę spoczywa na mnie.

Chcesz podzielić się swoją opinią na jakiś rodzicielski temat? Napisz: martyna.pstrag-jaworska@mamadu.pl lub: mamadu@natemat.pl.

Mam dość krytycznych spojrzeń pod przedszkolem

Wózek to nie jest luksus ani wygodnictwo. To moje ułatwienie życia. Moja córka, kiedy ją budzę o 6:30, jest jeszcze półprzytomna. Gdybym kazała jej maszerować kilometr do przedszkola, w deszczu, w śniegu, albo po prostu w zimne, wietrzne poranki, dotarłybyśmy tam w kiepskim humorze obie. A ja stamtąd jeszcze biegiem muszę dotrzeć do pracy.

A tak, wsadzam ją do wózka, daję coś do ręki, gadamy sobie, czasem śpiewamy. Nie muszę prowadzić porannych negocjacji w stylu: "No chodź, jeszcze tylko kawałek, prawie doszłyśmy". Po południu, gdy jest padnięta po całym dniu zabawy i emocji, też jej łatwiej – a ja mam trochę wyluzowania i spokoju, gdy mogę zabrać ją i siaty z zakupami za jednym razem.

Córka potrafi chodzić, to fakt. Ma mnóstwo energii, biega po placu zabaw, chodzi na spacery. Uwielbia tańczyć. Ale poranki i popołudnia, w tym naszym codziennym biegu, to nie jest czas na sprawdzanie jej wytrzymałości. To jest czas na przetrwanie.

Więc jeśli jeszcze raz ktoś spojrzy na mnie z politowaniem albo rzuci kąśliwy komentarz – to może warto, żeby najpierw zapytał: "A może potrzebujesz pomocy?". Nie wożę córki, bo jest niesamodzielna. Wożę ją, bo to ja jestem zmęczona. Bo tak jest nam po prostu lepiej. I naprawdę, zajmijcie się swoimi dziećmi.

Czytaj także: