"Dostaliśmy zakaz uczenia dzieci w domu!". Kuriozalne wytyczne szkoły czy troska o uczniów?

Sandra Skorupa
Czy przyszłoby wam do głowy, że rodzicom można zabronić uczyć (czegokolwiek) swoje dzieci? Brzmi abstrakcyjnie, a jednak tak się zdarza, Właśnie teraz, w dobie pandemii, gdy przedszkola i szkoły funkcjonują w trybie zdalnym coraz częściej rodzice dostają od nauczycieli "zakaz" nauczania. Poinformowali nas o tym czytelnicy i czytelniczki. Chodzi o liczenie, pisanie i czytanie. Dlaczego? Czy rodzice mają prawo się oburzać? Zapytaliśmy ekspertów.
Zakaz uczenia liczenia i pisania w domach unsplash.com / @anniespratt

Nauka przez zabawę czy "złe nawyki"?


Argumentami nauczycieli jest m.in. zaszczepienie u dzieci złych nawyków. Czy faktycznie powinno się zaniechać edukacji domowej, by nie popełnić błędu w kształceniu dziecka i pozostawić tę kwestię systemowi? Zapytaliśmy o to metodyk nauczania Magdalenę Kaźmierkiewicz oraz menadżerkę oświaty i filolożkę Magdalenę Bogusławską.

Monika, mama 6-letniego Jasia wspomina, że wszyscy rodzice dostali taki zakaz, a koronnym argumentem jest nauczanie "nie po kolei".

— Nauczycielki z naszego przedszkola wysłały do wszystkich rodziców prośby, byśmy nie uczyli dzieci czytać. Ten zakaz nauki czytania ma dzieciom pomóc. Z maila wynika, że dzieci powinny poznawać litery po kolei. A jaka to jest kolejność wie tylko szkoła...


Monika dodaje: — Trudno jest mi sobie wyobrazić pilnowanie takiego porządku. Przecież dzieci uczą się czytać same! Same biorą do ręki książeczki, elementarze, już jako 4-latki i pytają, "jaka to literka", "co tu jest napisane"... Moje dziecko w wieku 5 lat potrafiło napisać swoje imię i proste słowa typu "baba". Powinnam mu tego zabronić?

Z kolei Ewa, mama 10-letniego Frania zaznacza, że nauczycielka jego syna stosowała dla chłopca bardzo nudne metody nauczania.

— Franio nie trafił w szkole na kreatywną nauczycielkę. Utrwalanie nauki dodawania dużych liczb praktykowane było w formie prac domowych typu sto działań do rozwiązania. Czasem pani nawet sama kazała je rodzicom wymyślać...

Jak mówi Ewa, trwało to potwornie długo i dziecku groziło zniechęcenie. — Żeby nie tracić połowy soboty na głupią pracę domową, nauczyłam Franka dodawać pisemnie. Załapał od razu, morale mu się podniosły, było to wyzwanie i nieco ciekawsze liczenie. Potem dostałam od pani upomnienie. Że to nie jest materiał, który dzieci robią teraz, że nie powinnam wyprzedzać. Że od tego może mu się "w głowie poprzestawiać".

Metodyk Magdalena Kaźmierkiewicz prowadząca blog zpamietnikametodyka.pl samodzielny proces nauki czytania i pisania komentuje: — Zdecydowanie nie powinno się ani hamować ciekawości poznawczej dziecka, a tym bardziej zabraniać mu pisać, nawet jeśli nauczane litery (które w tym konkretnym przypadku dziecko już zna) nie są w ustalonej przez szkołę kolejności.

Również do uczenia dzieci nowych technik Kaźmierkiewicz odnosi się z aprobatą:

— Jak najbardziej, jeśli rodzic zauważa, że dziecko lepiej radzi sobie, ucząc się danego zagadnienia przy pomocy innych technik, należy mu to umożliwić. Ważną kwestią jest tu współpraca na płaszczyźnie rodzic-nauczyciel, która wymaga wzajemnej otwartości. Zarówno rodzic powinien uznać eksperckość nauczyciela, pochylić się nad tym, że dydaktyka często ogranicza treść podstawy programowej, a także rozkład materiału przewidziany na dane zajęcia, jak i nauczyciel powinien uznać potrzebę sprawczości rodzica, a także pamiętać o tym, że uważny rodzic jest najlepszym obserwatorem dziecka.

Równaj do dołu


Karolina, mama 8-letniej Zuzi zwraca uwagę, że jej córka nauczyła się wcześniej liczyć podczas rodzinnej gry, jednak w szkole musiała dostosowywać się do poziomu klasy.

— Zuzia nauczyła się dodawać w zakresie 10, kiedy miała 5 lat i zrobiła to sama. Po prostu graliśmy z nią w Monopol dla dzieci i sama chciała liczyć swoje pieniądze i obliczać, ile musi policzyć innym graczom czynszu.

Jak dodaje Karolina, nauczycielki w przedszkolu były pod wrażeniem, ale szkoła postawiła przed nimi mur. — Zuzia, zamiast iść dalej, wałkowała to dodawanie i kiedy raz zwróciłam uwagę, że może nie warto stosować zasady "równaj do dołu" i dostosowywać się do najsłabszych w grupie, to usłyszałam, że niepotrzebnie pozwalałam dziecku liczyć, bo teraz się w szkole nudzi.

Metodyk Magdalena Kaźmierkiewicz tłumaczy: — Absolutnie nie należy równać do najsłabszych, ale trzeba pamiętać, że w każdej grupie czy klasie, szczególnie licznej, z jakimi mamy do czynienia w realiach szkoły państwowej, zawsze będą zdarzały się wśród dzieci różnice w wielu aspektach, czego nauczyciele i dzieci doświadczają codziennie w rzeczywistości szkolnej. To problem bardzo trudny do rozwiązania.

— Jakkolwiek chcielibyśmy zindywidualizować proces nauczania zarówno dla dzieci, które radzą sobie słabiej z danym zagadnieniem, jak i tych, które radzą sobie lepiej, jest to po prostu logistycznie trudne w warunkach szkolnych. Chciałabym też podkreślić tu niesamowitą rolę relacji dziecko-rodzic. Tu nauka liczenia nastąpiła "przy okazji", wywołana została potrzebą lepszego poradzenia sobie w rodzinnej grze.

Jednak nie zawsze nauczanie domowe się sprawdza. Wie to Piotr, tata 7-letniej Oli. Sam próbował uczyć córkę języka obcego, ale nie przynosiło to skutku.

— Uważam, że to, co oferuje przedszkole to niewiele. Tematycznie dostosowywałam się do tego, co dzieci mają na zajęciach, ale dawałem córce więcej słówek, wierszyków, robiliśmy słuchanie. Niecierpliwiłem się, że Ola nie chce tego słuchać. Miałem wrażenie, że jest oporna na naukę języków, bo nic nie zapamiętywała. Po czasie jednak wiem, że chodziło o metody. W przedszkolu są dzieci, a nauczycielki znają zabawy, które mogą dzieci zainteresować. Poza tym pani miała inny akcent. Wycofałem się z uczenia córki.

— To bardzo częsty problem, szczególnie jeśli mamy do czynienia z wczesnym nauczaniem języka, który jest powszechnie, w różnym stopniu znany, a przynajmniej znajomy większości społeczeństwa. Po pierwsze tata dziewczynki zrobił bardzo dobrą rzecz — jeśli zauważył swoją przeciwskuteczność, wycofał się - mówi Magdalena Kaźmierkiewicz.

— Jeśli rodzic zauważy, że z różnych powodów nie jest w stanie pomóc dziecku, które chce się uczyć w domu (czynnik kluczowy), powinien szukać alternatywnych, powszechnie dostępnych rozwiązań. Dobrze, żeby zakrawały na zainteresowania dziecka tak, by dziecko miało z nauką pozytywne skojarzenia.

Relacja rodzic-nauczyciel


Jak wynika z powyższych wypowiedzi, rodzicom nie zawsze zależy na tym, by dzieci robiły wszystko według harmonogramu, a chcą, by uczeń po prostu coś zrozumiał i zaspokoił swoją ciekawość — nieważne, jakim sposobem. Magdalena Bogusławska z Laboratorium Innowacji i Rozwoju EduNowa tłumaczy:

— To prawda, że na problem tzw. złych nawyków wynoszonych z domu nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej często zwracają uwagę. Rodzice nie są przecież metodykami, uczą trochę, jak im się wydaje i nie znają przyjętego przez nauczyciela podejścia, a mogą one być różne. Nie sądzę jednak, żeby okres zdalnej nauki trwał aż tak długo, by rodzice mogli realne utrwalić niewłaściwe nawyki, pracując z dziećmi w domu.

Bogusławska dodaje, że w tym wypadku kluczowa jest relacja rodzic-nauczyciel. Warto, by nauczyciele wspierali rodziców w doborze technik nauczania w domu, zamiast zakazywać nauki w ogóle.

Inną przyczyną, która może skłaniać nauczycieli do praktyk zakazywania domowego nauczania może być obawa przed utratą autorytetu, na którą wskazuje Magdalena Kaźmierkieiwicz.

— Staram się zrozumieć obawy nauczycieli, jednak rodzice często z różnych powodów mogą stawiać się w pozycji eksperta. To z kolei może budzić opór ze strony nauczycieli, i być może, również obawę przed utratą autorytetu, skąd wynikają konflikty. Najważniejsze jest zatem, by obie strony — zarówno rodzice, jak i nauczyciele wspólnie uznali wzajemną ważność roli w procesie edukacji dziecka i nastawili się na współpracę.

Metody nauczania dziś a 30 lat temu

Jak się okazuje, nie wszyscy rodzice sami uczą swoje dzieci, bo uważają, że system kuleje. Czasem to oni, chcąc nauczać w domu, kopiują system...

Nauczyciele wskazują, że wraz ze zmieniającym się światem, modyfikowane są metody nauczania. Rodzice tymczasem pamiętają własną szkołę sprzed 30 lat, gdy byli uczeni nieco inaczej niż robimy to dzisiaj.

Przykładowo, w przypadku nauki czytania możemy stosować metodę odimienną Ireny Majchrzak, metodę globalnego czytania, czy też metodę symultaniczno-sekwencyjną Jagody Cieszyńskiej (tzw. metodę krakowską) itp. Szczególnie ta ostatnia uznawana jest za podejście dostosowane do specyfiki naszych czasów, uwzględnia bowiem, między innymi, dominację stymulacji obrazem.

— Słyszałam kiedyś opowieść o kilkulatku, który miał dziadka, profesora matematyki. Dziadek, mimo swojej ogromnej wiedzy matematycznej, nie był w stanie nauczyć wnuka prostych działań matematycznych. Pracując na co dzień ze studentami, nie był bowiem w stanie odnieść się do jego umiejętności postrzegania, rozumienia pewnych pojęć, logiki postępowania itd. — tłumaczy Magdalena Bogusławska.

Przez ten czas w polskim systemie edukacji pojawiło się wiele zmian i wprowadzono szereg modyfikacji, dostosowując kształcenie do zmieniających się pokoleń Y czy Z, pod wpływem przeobrażeń społecznych i następstw rozwoju cyfryzacji.

— Z jednej strony rozumiem nauczycielki, gdyż jeżeli chodzi o naukę pisania, czytania czy rachowania są pewne podejścia np. metoda sylabowa, czy globalna, które determinują konkretny sposób działania, którego rodzice naturalnie mogą nie znać. Pewnie stąd wynikają sugestie nauczycielek, by nie uczyć dziecka — zaznacza ekspertka.

"Nauczycielki powinny stać się nauczycielkami rodziców"

W dobie izolacji, lekcji online i pracy zdalnej, dzieci spędzają dużo więcej czasu z rodzicami i mają okazję ich obserwować.

— Teraz, gdy rodzice spędzają z dziećmi dużo czasu w domu, w maluchach pojawia się sporo naturalnej ciekawości co do poznawania nowych dla nich znaków, słów czy narzędzi, których używają rodzice. Gdybym coś mogła zasugerować, to radziłabym, żeby nauczycielki, zamiast zakazywać nauki w domu, pomagały rodzicom w samodzielnej pracy z dziećmi. Chodzi o to, by w pewnym sensie stały się nauczycielkami rodziców w sprawie podejścia i sposobu pracy z uczniem.

Rodzice, ucząc dziecko na własny sposób wcale nie chcą utrudniać pracy nauczycielom. Mogą postawić na utrwalanie i im... pomóc.

— Gdy dzieci chcą się uczyć, to nie należy im odmawiać, tym bardziej argumentując, że nie, bo pani nauczycielka tego nie rekomenduje. Takiego stanowiska nie da się dziecku wytłumaczyć. Co więcej, pisanie czy liczenie nie jest celem edukacji a tylko narzędziem. Przestrzegałabym nauczycieli przed blokowaniem uczenia dziecka przez rodziców, szczególnie, gdy samo zadaje pytania, bo ta ciekawość poznawcza maluchów, to podstawa, na której buduje się cały proces uczenia się, także w przyszłości.

Jak uczyć dziecko w domu?

W sieci znajdziemy wiele platform do nauki online różnych przedmiotów. Wiele z nich udostępnia teraz swoje zasoby bezpłatnie. Wielu nauczycieli oferuje zdalne wsparcie. Magdalena Bogusławska wskazuje też inne, skuteczne pomoce do nauki dzieci w domach.

— Można skorzystać teraz z pomocy różnych wydawnictw, które swoją szeroką ofertę zasobów uzupełniają o ciekawe tutorialie, wspierające nauczanie domowe. Są aplikacje na urządzenia mobilne do rozwijania sprawności liczenia czy pokazywania kierunku pisania liter. Można też lepić, rysować na piasku, ryżu lub mące.

Bardzo dobrymi nauczycielami małych dzieci okazuje się też starsze rodzeństwo. — Ono ma samo własne doświadczenia. A na dodatek patrzy na dany problem oczami małego dziecka. Dzięki czemu może być dla młodszego dobrym przykładem — dodaje Magdalena Bogusławska.

— Umożliwienie i wpieranie ogólnie rozumianego dostępu do edukacji dzieciom jest najwyższym dobrem, jakie możemy im dać. Na linii komunikacji rodzic-nauczyciel potrzeba troski o wzajemną relację, zrozumienie swoich ról w procesie edukacji dziecka, a przede wszystkim uznanie obu stron, że możliwości dziecka, jego rozwój jest najwyższym dobrem, o które zamiast się spierać, powinniśmy wspólnie zadbać — dodaje Magdalena Kaźmierkiewicz.