"Pozwalam córce nie odrabiać lekcji. To wielka bzdura". Legalne "pały" to już zjawisko

Ewa Bukowiecka-Janik
Problem prac domowych w polskiej szkole nie od dziś przerasta uczniów i ich rodziców. Obecnie ewoluuje w dość konkretne zjawisko. Coraz więcej rodziców przyznaje się otwarcie, że pozwala swoim dzieciom nie odrabiać prac domowych i ignoruje zarobione przez to jedynki. Jednak czy to uniwersalny sposób na rozwiązanie problemu? Czy to metoda, która uwolni uczniów od reżimu? Niestety, w polskiej szkole to żadne wyjście...
Rodzice coraz częściej pozwalają dzieciom nie odrabiać lekcji fot. Unsplash
Najmądrzejsi rodzice mają z polską szkołą najbardziej pod górę. Najmądrzejsi to tacy, którzy są czujni i nie generalizują – nie folgują opiniami, że nauczyciele to nieroby albo że dzieciaki to najchętniej nic, by nie robiły. Najmądrzejsi to tacy, którzy nie boją się pozwolić dziecku ponosić konsekwencje swoich czynów, ale też są uważni na niesprawiedliwe traktowanie, fałszywy przekaz i zachowanie dziecka. Oni mają najgorzej.

Teoretycznie najlepszą polityką postępowania wobec swojego dziecka, które chodzi do szkoły, jest pozwolenie mu na pełną samodzielność. To jego stopnie i jego praca domowa. Jego zeszyty, jego koledzy i jego nauczyciele. Nie mamy pretensji o to, że ma tróje – to jego tróje, nie stoimy nad nim i nie powtarzamy: "do nauki", "do lekcji", bo bycie żandarmem to żadna metoda.


Wspieramy, kiedy przyjdzie do nas z problemem, ale sami nie ingerujemy – niech się uczy na błędach, niech poznaje i testuje swoje możliwości. Takie podejście byłoby najlepsze i dla dziecka, i dla rodzica, gdyby rodzice mogli zaufać szkole.

Zaufanie jest konieczne – mądry rodzic, zanim rzuci dziecko na głęboką wodę, upewnia się, że na dnie nie ma ostrych kamieni lub wodorostów, w które można się zaplątać... (ryzyko i niebezpieczeństwo to dwie różne rzeczy). Dlatego mądrzy rodzice mają kłopot ze stosowaniem tej praktyki – bo nie mogą ufać szkole.

Kamienie i wodorosty
Mądry rodzic nie zostawi dziecka w potrzebie, a aktualnie wielką potrzebą wielu polskich uczniów jest pomoc w odrabianiu lekcji. Prac domowych jest za dużo.

– Mam dwie córki w 5 klasie szkoły podstawowej i nie ogarniam ich grafiku. Widzę w librusie wszystkie zaplanowane testy i sprawdziany. Kiedy składam to z ich pracami domowymi, robi się wielki chaos i wygląda na to, że po lekcjach muszą spędzić kilka godzin nad trzema, czterema przedmiotami. Jak normalny człowiek naraz ma przyswoić tyle informacji z różnych dziedzin? – mówi Natalia, mama bliźniaczek z Warszawy.

Mądry rodzic uczy samodzielności: – Na początku roku szkolnego byłam umówiona z córkami tak, że to, co potrafią, robią same. Jeśli mają kłopot, przychodzą do mnie. Nie przychodziły. Zapytałam dlaczego. Odpowiedź: "bo jeszcze nie skończyłyśmy tego, co umiemy". Zaglądam w zeszyt, a tam 120 nudnych, bliźniaczych równań do rozwiązania z matematyki!! Matma idzie im świetnie, lubią ją, mają piątki, od zawsze wszystko rozumiały już na lekcji. I co? Robią równania, nie ucząc się niczego nowego, zasypiając nad zeszytem, tracąc czas... – opowiada Natalia.

Mama bliźniaczek pozwoliła im nie odrabiać. Uznała, że jej dzieciom to zaszkodzi. Ona jako rodzic musi pilnować jakości edukacji. Nie może ufać, że nauczyciel zrobi to dobrze.

Dziewczyny oczywiście zarobiły "stosowne" oceny za brak pracy domowej. Dziś mają ich już kilkanaście. Natalia jest mądrym rodzicem – nie generalizuje, więc nie mówi córkom, że mogą zignorować każdą pracę domową. Nie chce też burzyć autorytetu nauczycieli, więc nie komentuje ich postawy przy dzieciach. Po prostu: od teraz każdą pracę domową analizują osobno. Razem, we trzy...

– Dziewczyny część lekcji odrabiają chętnie i szybko, Super, nie wnikam w to. Pochylamy się nad tym, co zajmuje dużo czasu lub wysoko stawia poprzeczkę. Jeśli widzę, że praca domowa jest bardzo trudna i jest jej dużo, ale ma ona sens edukacyjny, robię ją razem z nimi nawet do późnych godzin wieczornych. Staram się do tego podchodzić rzetelnie i uczciwie, nie odpuszczać wszystkiego, ale też nie dokręcać śruby. To jest koszmar, bo przecież ja nie jestem pedagogiem, a muszę być mądrzejsza! Bo co by było, gdybym zaufała nauczycielom? Moje córki na języku polskim czytałyby Stary Testament, fascynującą i prostą matematykę klepałyby godzinami bez sensu, a historii uczyłby się bez chronologii.

Stąd bierze się powszechne już zjawisko "legalnych pał". Na jednej z otwartych grup na Facebooku rodzice masowo piszą, że pozwalają nie odrabiać, kiedy dzieci są wykończone, lub kiedy mają zadawane bardzo dużo. Pozwalają też na legalne wagary.

– Teoretycznie nauczyciele nie mają prawa nic zadać na weekend. Zakaz ten obchodzą w ten sposób, że np. zadają z piątku na wtorek i tłumaczą, że dzieci mogą odrobić to w poniedziałek... – żali się Natalia.

Toksyczny związek
Natalia, jak wielu polskich rodziców, dostrzega złożoność problemu. Widzi różnicę między jakością nauczania jednego nauczyciela i drugiego. Widzi różnicę podejścia do ucznia – na każdej godzinie lekcyjnej dziecko traktowane jest trochę inaczej. Nie da się przypiąć żadnej łatki, a tak byłoby najprościej, i tak na skróty chodzi wielu nauczycieli ("rodzice są roszczeniowi") oraz rodziców ("nauczyciele to nieroby"). Nie można znaleźć żadnej uniwersalnej metody... Każdy "przypadek" trzeba rozpatrzyć osobno.

Bo nie wszystkie uwagi za złe zachowanie są wystawione pochopnie. Bo nie każdy błąd podkreślony 3 razy na czerwono jest wytknięty niesłusznie. Bo nie każda ocena jest niesprawiedliwa... Paradoksalnie, gdyby wszystko w szkole było jednoznacznie złe, rodzicom i dzieciom byłoby łatwiej. Mogliby jawnie stanąć w opozycji.

A tak? Chcieliby dogadać się po partnersku i czasem się udaje, jednak co jakiś czas dostają bolesnego kopniaka. Trochę jak w toksycznym związku bez wyjścia.