Codziennie siadacie z dziećmi do lekcji, bo uważacie, że to dla nich cenna pomoc? Macie dobre intencje, kieruje wami troska, czujecie się zaangażowanymi rodzicami? Super. A zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje w głowie dziecka, gdy wisi nad nimi taki zaangażowany, troskliwy rodzice? Nie? To doświadczenie pewnej mamy rozjaśni wam umysły.
"Jestem naprawdę dobrym kierowcą. Prowadzę samochody od ponad ćwierć wieku. Duże, małe, ciężarówki, automaty, manuale, w trasie i po mieście, w Polsce i za granicą, również w kompletnie nieznanym terenie. Naprawdę umiem prowadzić. Jeżdżę spokojnie i pewnie, i na luzie zrobiłam już kilkaset tysięcy kilometrów. Parkować też umiem, na 10 cm z przodu i z tyłu. No po prostu jestem dobrym kierowcą" – pisze na Facebooku Tatiana Maćkowiek, której post udostępniamy za jej zgodą.
Co ma jazda autem do pracy domowej? Otóż pewnie wielu z was zna to uczucie, gdy siedzicie za kółkiem, a obok was siada władczy mentor, który mówi: "prawy pas, czerwone, zielona strzałka, on ma pierwszeństwo, uważaj!". Tak zrobił pewnego dnia mąż pani Tatiany.
"A ja...? Z każdą jego 'podpowiedzią' głupiałam coraz bardziej. Traciłam koncentrację, zaczynałam słuchać mojego 'pilota, zamiast myśleć i obserwować drogę, popełniałam coraz więcej błędów, w końcu zgubiłam drogę (którą znałam!!!), a na końcu nie umiałam zaparkować!".
Już wam coś świta? Taaak, tak się czują wasze dzieci, gdy siadacie obok nich nad książką i powtarzacie: "zobacz, teraz musisz pomnożyć to razy to, i to odjąć, nie to, tylko to obok, no licz!! Jak ci mówiłam? No przecież to jest łatwe!". Zwłaszcza ta końcówka: "to jest łatwe!" potrafi najwięcej namieszać w uczuciach dziecka.
Sama dobrze to pamiętam – zadanie z fizyki, ja, mój tata i to jego "no co ty, to jest łatwe!". Czułam się głąb i przestałam prosić o pomoc.
Syn pani Tatiany szczęśliwie miał w sobie więcej pewności siebie: "Pamiętam, jak katowałam moje dziecko wspólnym odrabianiem lekcji i pokazywałam mu palcem, a młody totalnie nie ogarniał co się w tych zadaniach dzieje. Frustrowało mnie to okropnie i kiedyś zapytałam wkurzona: 'dlaczego ty nie możesz po prostu zrobić tego sam?' a on mi wykrzyczał: NO BO TY MI CIĄGLE PRZESZKADZASZ!”
Mama obraziła się na niego i dopiero po kilku dniach zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. Zaproponowała synowi, by sam szukał rozwiązania, a kiedy nie będzie umiał zrobić zadania, niech podeprze się podręcznikiem lub internetem. Skutek?
"Jak przestałam naciskać (również na czas): 'już? Jeszcze? Długo jeszcze? No ile można! Daj, pomogę ci! To takie trudne?' tylko przeszłam na system: 'chcesz herbatę?', to on po jakimś czasie po prostu nauczył się uczyć. Nie od razu – trochę to zajęło, ale prawda jest taka, że ja dopiero dziś w tym samochodzie zrozumiałam, jak bardzo mu przeszkadzałam 'pomagając' w odrabianiu lekcji" - puentuje pani Tatiana.
Ten sposób ma jeszcze jedną wielką zaletę – ogrom czasu dla siebie, a przecież na to rodzice narzekają najbardziej. Że szkoła zabrała im życie rodzinne, bo tyle jest prac domowych. Że wracają z pracy i pracują za szkołę. A gdyby tak przestać...? Może i dzieciom szłoby szybciej, bo w końcu miałyby okazję skupić się na nauce?
Zatem jeśli wkurza was, że wasze dziecko patrzy na książki martwym wzrokiem i nie dociera do niego wasz matematyczny wykład, a wy macie skołatane nerwy, wiedzcie, że to nie z dzieckiem jest coś nie tak. Z matematyką też raczej nie. Powodzenia!