10-letnia Julia zadaje pytanie setek dzieci: "Muszę z nim siedzieć?". System kar jest krzywdzący

Redakcja MamaDu
Jedną z najpopularniejszych nauczycielskich metod dyscyplinowanie niesfornych uczniów jest tzw. rozsadzanie. "Szajki łobuzów" rozbija się w sposób fizyczny i każdego z nich sadza z cichym i spokojnym dzieckiem. Czy to rzeczywiście metoda wychowawcza, czy tylko sposób na uciszenie klasy? Kto w tej sytuacji cierpi bardziej: łobuz czy pilny uczeń?
Siedzenie w ławce z "łobuzem" - dla kogo to kara? Fot. Mateusz Baj / Agencja Gazeta
O konsekwencjach siedzenia w ławce z łobuzem napisała do redakcji MamaDu pani Helena, mama 10-letniej Julki.

"Moja córka jest bardzo pilną uczennicą. Lubi szkołę, nie trzeba jej zmuszać do odrabiania lekcji. Pięknie prowadzi zeszyty i robi notatki, nie ma kłopotu z słuchaniem na lekcji. Niestety ostatnio przez metody pani nauczycielki jest to niemożliwe!

Chodzi o to, że jako najpilniejsza i najspokojniejsza z dzieci w klasie zawsze usadzana jest z największymi łobuzami. Co to jest za metoda, żeby za złe zachowania karać grzeczne dzieci?! Nie chodzi o to, że z tymi łobuzującymi jest coś nie tak, że ona ich nie lubi. Lubi, ale oni jej przeszkadzają.


Teraz od początku roku siedziała z koleżanką, z którą super jej się pracuje i fajnie się dogadują. Mogły razem siedzieć raptem 3 tygodnie, bo najbardziej hałaśliwe dziecko w klasie (a nie są to maluchy, 4. klasa) za karę siedzi z moją Julką.

On gada dalej. Odwraca się, szturcha ją, szczypie, zaczepia. Córka nie może się skupić, już nawet przez to zarobiła minusa za brak pracy domowej, bo nie usłyszała, jak pani mówił, co mają zrobić.

Poza tym, jaki to jest komunikat dla mojego dziecka? Że siedzenie z nią to kara... Jakby była najnudniejszą osobą w klasie, albo nietowarzyską. Julka zapytała mnie o to: 'mamo, czy pani chce mi zrobić na złość? Czy to znaczy, że mnie dzieci nie lubią...?' Ręce mi opadły.

Tak na logikę nawet: co wyobraża sobie nauczyciel, który łobuza sadza ze spokojnym dzieckiem? Że fizyczna odległość od innych łobuzów czegoś go nauczy? Że coś dzięki temu zrozumie? Że 'dobre' towarzystwo będzie miało na niego zbawienny wpływ? Nie słyszałam, że rozsadzanie łobuziaków kiedykolwiek zadziałało wychowawczo.

To jest metoda, którą nauczyciele stosują wyłącznie dla własnej wygody - żeby w klasie była cisza i oni mogli spokojnie przeprowadzić lekcję. Może i jest ciszej, ale zaręczam, że uczniowie, którym naprawdę zależy na nauce na tym wiele tracą.

Rozmawiałam na ten temat z nauczycielką i z wychowawcą. Mówiłam, że Julka gorzej czuje się w szkole i mniej czerpie z lekcji. Usłyszałam, że ona sobie poradzi, a to jedyny sposób na zdyscypilnowanie niegrzecznych uczniów. A oceny z zachowania? Nic nie dają...? Tłumaczono mi, że chłopiec, który siedzi z Julką może się z nią zaprzyjaźnić i wtedy zmieni podejście do nauki, bo zacznie brać z niej przykład.

Obecnie nic tego nie zapowiada. Poza tym nie chcę uczyć swojej córki, że ona ma poświęcać swój komfort dla dobra innych. Czuję się bezsilna i jestem wściekła! Nie dość, że w szkole w ogóle jest trudno i stresująco, to jeszcze tym, którym udało się to polubić, robi się pod górę! Wszystko w tym systemie działa na opak!"