Czy przypominacie sobie, by kiedykolwiek po wystawieniu oceny z zachowania na koniec roku nauczyciel pytał was, co o tej ocenie sądzicie? A może takie doświadczenia mają wasze dzieci? Mogę się założyć, że odpowiedź brzmi nie. Szkoda – bo jak inaczej uczeń ma wyciągnąć wnioski na temat swojego zachowania i popełnionych błędów? Jedno słowo na świadectwie to raczej za mało.
Temat konsultowania z uczniem oceny ze sprawowania poruszył w mediach społecznościowych Wojciech Czerny, historyk, muzyk i nauczyciel. Rozmowy indywidualne zajęły nauczycielowi łącznie 3 godziny. Jego zdaniem było warto.
Pod postem czytamy odrobinę ironiczny komentarz, w którym wyliczono, że 3 godziny to 6 minut na jedną osobę i pytanie, czy w 6 minut można dowiedzieć się czegoś ciekawego. Czerny wyjaśnia – jego klasa nie liczy 30. uczniów, więc czasu na każdego miał nieco więcej, ale w jego opinii i w 10 minut można dowiedzieć się o uczniu wielu ciekawych rzeczy. Trzeba chcieć.
W dyskusji na Facebooku pomysł ten spotkał się z entuzjazmem nauczycieli – zachwycony jest nim m.in. Nauczyciel Roku 2018 Przemysław Staroń. Z komentarzy wynika, że są też inni nauczyciele, którzy widzą konieczność autorefleksji u dzieci: "Pytam innych nauczycieli, uczniowie oceniają sobie nawzajem i piszą autorefleksje — co ich zdaniem wyszło dobrze, a co nie najlepiej w danym roku" - czytamy pod postem.
Jednak nie zawsze wychodzi tak, jak powinno: "Przepis na sukces wychowawczy: każ napisać uczniom samooceny, zapewnij, że wszystko będzie poufne, odczytaj publicznie na lekcji wychowawczej. Będzie dużo śmiechu... To autentyk. Bardzo smutny i nie do naprawienia" - brzmi jeden z komentarzy.
Jednak, jak wiadomo, w wielu szkołach obowiązuje punktowy system oceniania zachowania. Teoretycznie powinien rozwiązywać sprawę bez konsultacji ucznia z nauczycielem, a jednocześnie gwarantować obiektywność oceny. Jak jest w praktyce?
"W szkole mojego dziecka jest system punktowy. To tragedia. Punkty są za makulaturę i korki, czyli de facto zdobywają je rodzice. Są również za udział w imprezach szkolnych popołudniowych typu koncert kolęd — świetna opcja dla niewierzących. Hitem jednak było, kiedy wychowawczyni rozdała dzieciom kartki ze wszystkimi nazwiskami i kazała oceniać wszystkich kolegów z uzasadnieniem. Czwartoklasistom, rocznik 2009” - czytamy w dyskusji pod postem.
Zastrzeżeń jest więcej: wpływ na ocenę z zachowania ma absencja, czasem wynikająca z chorób czy koniecznych wyjazdów, nie bez znaczenia pozostaje sympatia nauczyciela (zdaniem rodziców), a sam system punktowy, w zależności od szkoły, miewa absurdalne wady. Wręcz błędy fatalne.
Przy tak skonstruowanym systemie oceniania na koniec roku mamy uczniów bardzo dobrych, którzy bez skrupułów przezywają kolegów z klasy, wyśmiewają się z nich, ale zebrali dużo nakrętek, więc odkupili winy oraz uczennice z zachowaniem dobrym lub gorszym, bo nie chciało im się zbierać nakrętek, ale mają różowe pasemka. Ich dobre relacje z rówieśnikami nie mają znaczenia.
Nawet jeśli system oceniania zachowania w danej szkole nie zawiera takich absurdalnych zapisów, ocena z zachowania oparta wyłącznie na kalkulacji punktów jest nieuczciwa. Także wobec ucznia, bo to on powinien wyciągnąć z niej wnioski. Ocena z zachowania powinna być dla ucznia informacją, która podpowie mu, jak się powinno w życiu postępować. Chyba nikt rozsądny nie zgodzi się z tym, że zbieranie nakrętek może zastąpić przeprosiny, gdy zrobimy komuś przykrość?
Poza tym, czy trzeba być geniuszem pedagogiki, by wpaść na to, że autorefleksja, przyznanie się do błędu, analiza własnego zachowania to najlepsza lekcja?
Na pewno odezwą się nauczyciele – że wystawianie w takich okolicznościach oceny z zachowania jest kolejnym obowiązkiem ponad godziny ich pracy, bo lekcji wychowawczych może nie starczyć na rozmowy ze wszystkimi. Zwłaszcza że obowiązków przed zakończeniem roku jest nadmiar i i tak trzeba robić nadgodziny. Choćby przy wypisywaniu świadectw.
I racja. Fatalne okoliczności wystawiania ocen z zachowania, w których znajdują się nauczyciele, i uczniowie to kolejna bolesna wada systemu.