"Mój syn nie wie, co to średnia ocen". Ta mama znalazła sposób na największą wadę polskiej szkoły

Ewa Bukowiecka-Janik
Rankingi ocen, czerwone paski, nagrody – to naczelny sposób motywowania naszych dzieci do nauki. Robią to nie tylko szkoły, ale i rodzice. Przechwalają się wynikami i zamartwiają, gdy w dzienniczkach królują "tróje". Gonitwa wykańcza wszystkich, a większość jest przekonana, że nie da się jej uniknąć. A gdyby tak zignorować system oceniania, nie pytać o oceny i pozwolić uczyć się tylko tego, co ciekawe? Niemożliwe w polskiej szkole? Bzdura.
Czy w polskiej szkole można uczyć się bez ocen? Fot. Krzysztof Koch / Agencja Gazeta
Oceny? Jakie oceny?
Na facebookowym profilu programu "Budząca się szkoła" opublikowano post, w którym mama ucznia klasy czwartej opisuje "scenę z życia", która zdziwiła niejednego rodzica. Oskar rozmawia z kolegą w swoim wieku:

"– Jaką miałeś średnią na semestr? – słyszę jak pyta mojego czwartoklasistę inny czwartoklasista. Konsternacja na twarzy Oskara, który o czymś takim jak średnia usłyszał pierwszy raz w życiu.
– Nie miałem nigdy średniej… – odpowiada niepewnie
– A z angielskiego co miałeś? – dopytuje tamten
– Nie wiem.
– A z matematyki?
– Też nie wiem.
I tak jeszcze o kolejnych kilku przedmiotach rozmawiają. W końcu Oskar zniecierpliwiony pyta:
– A dlaczego chcesz wiedzieć, jakie ja mam oceny?" – relacjonuje dumna z syna pani Magdalena. Jak się okazuje, chłopiec chodzi do "zwykłej" podstawówki (Szkoły Podstawowej nr 236 im. Ireny Sendlerowej w Warszawie) i jak wszystkie inne dzieci kolekcjonuje oceny. Jednak do swej kolekcji nie przywiązuje wagi. O wiele bardziej interesuje go to, o czym się uczy.


Mama Oskara, pani Magdalena, jest nauczycielką w szkole, do której uczęszcza chłopiec. W rozmowie z MamaDu otwarcie przyznaje, że chce wychowywać swoje dzieci bez nagród i kar.

– Wiem, że nagrody i kary (czyli motywacja zewnętrzna) skutecznie wygaszają motywację wewnętrzną. Każde dziecko ma naturalną potrzebę rozwoju – jak usłyszałam kiedyś od Agnieszki Stein: "Mózg nie żyje po to, żeby się uczyć, tylko uczy się po to, żeby żyć" – mówi pani Magdalena.

Stosując nagrody i kary w postaci ocen, odsuwamy uwagę dziecka od tego, co najważniejsze, czyli od samego procesu uczenia się, a kierujemy ją na pozyskane za uczenie się fanty. Fakt ten zauważa coraz więcej nauczycieli i rodziców. Chwalenie się czerwonym paskiem na świadectwie, rankingi najlepszych uczniów tworzonego według średniej ocen, hołdowanie dzieciom "piątkowym" i krytykowanie uczniów "dwójkowych" – wszystko to napędza szkolny wyścig szczurów oraz budzi szkodliwe poczucie bycia gorszym lub lepszym od innych.

– Chciałabym, aby mój syn skupił całą swoją energię na treściach, których uczy się w szkole. W klasie czwartej są to naprawdę ciekawe rzeczy – mówi pani Magdalena i wymienia: jak wyglądał średniowieczny rycerz? Czym jest krew? Jak nie zgubić się w lesie? Jak opowiedzieć o sobie kilka zdań w języku obcym? Jak obliczyć ile jeszcze muszę uzbierać kieszonkowego, aby kupić sobie to, co chcę? Jak napisać zrozumiale zaproszenie dla kolegi? Jak zagrać na flażolecie? Co znaczą znaki drogowe? Skąd się wziąłem? – Samo czytanie podręczników jest już niezłą przygodą! – puentuje mama Oskara.

Wybór
Jak widać, grunt to widzieć w podstawie programowej nie tylko materiał do omówienia i wkucia, ale też wiele ciekawych i pożytecznych informacji. – W tym samym czasie przyjmuję do wiadomości, że być może są takie treści, których mój syn nie będzie chciał się uczyć, na które nie będzie gotowy, które będą dla niego nudniejsze. Nie widzę siebie w roli zmuszającej za wszelką cenę do nauki, w imię wysokiej średniej, czerwonego paska – mówi nauczycielka.

– Mam poczucie, że gdy dajemy ludziom wybór (dzieci to także ludzie, tylko mniej doświadczeni) i jesteśmy gotowi na przyjęcie ich NIE, to oni stają się bardziej skłonni, aby powiedzieć TAK. Mój syn powiedział jakiś czas temu, że nie chce patrzeć na ciało człowieka w podręczniku od przyrody – przestraszył się obrazków, nie chciał wnikać w tematy jelit, serca i czaszki – opowiada pani Magdalena

Uznała jednak, że namawianie kogoś do patrzenia na obrazki jest naruszeniem jego integralności osobistej, a naruszoną integralność osobistą odbudowuje się trudniej niż braki wiedzy z przyrody

– Po jakimś czasie, gdy spokojnie przyjęłam NIE mojego dziecka, on zdecydował, że jednak będzie uczył się o wszystkich układach. W takim podejściu do rodzicielstwa nie ma miejsca na oceny. Dla mnie są jedynie nieudolną próbą zmierzenia człowieka tylko w tych obszarach, które zmierzyć się da. A to, co w życiu najważniejsze jest przecież niemierzalne – puentuje.

W komentarzach pod postem na profilu "Budzącej się szkoły" nie brakuje jednak opinii sceptyków. Internauci twierdzą, że takie podejście do edukacji tak czy siak, w końcu zderzy się z murem systemu. W końcu nadejdzie moment, w którym trzeba będzie liczyć punkty, kontrolować oceny – wszystko po to, by dostać się do wymarzonej szkoły lub na wybrany kierunek studiów.

Z jednej strony to realny scenariusz, jednak czy dziecko, które przez lata uczyło się "dla siebie", a nie "dla ocen" będzie miało problem z zaliczeniem testów? Od dawna wiadomo, że taka edukacja jest o wiele bardziej efektywna.

– Mało osób wie, że prawo obliguje nauczycieli do stawiania tylko dwóch ocen w ciągu roku – na semestr i koniec roku. To od statutu szkoły zależy jaką formę monitorowania realizacji podstawy programowej przyjmie dana placówka – podkreśla pani Magdalena.

Współpraca, nie rywalizacja
Oskar dostaje oceny za sprawdziany, prace plastyczne, kartkówki, zachowanie itp. – Postanowiłam, że będzie to sprawa pomiędzy nim a nauczycielami. W domu nie rozmawiamy o ocenach. Mam zainstalowaną aplikację Librus i dostaję powiadomienia o nowych wpisach nauczycieli, ale zachowuję te informacje dla siebie. Traktuję te cyferki jako krótką informację dla mnie – jest okej, nie jest dobrze – wyjaśnia pani Magdalena.

Ponadto codziennie rozmawia z synem o tym, co zainteresowało go w szkole, co było dla niego trudne, co nudne, co śmieszne, o czym jeszcze chciałby się dowiedzieć.

– Zapewniam go, że jestem, tuż obok, gdyby mnie potrzebował. Często sama czytam jego zeszyty i książki i mówię mu o tym, co mnie zainteresowało. Mam poczucie, że w takiej atmosferze pytanie go oceny (jego lub kolegów) byłoby niesmaczne po prostu. Zupełnie nie interesuje mnie, co inne dzieci w klasie dostają z przedmiotów. Często spotykam się z takim podejściem Rodziców, że oni chcą, aby ich dziecko było najlepsze, a przynajmniej lepsze od innych. A przecież życie to nie wyścig, raczej wspólna droga. Zdecydowanie chcę, by moje dziecko wyrastało w atmosferze współpracy, nie rywalizacji – mówi mama Oskara.

Problem, który pani Magdalena widzi jako mama i nauczycielka to również postrzeganie nauki. Wszystko, co nie jest siedzeniem z podręcznikiem w ręku, jest postrzegane jako lenistwo, czy czas wolny. Tymczasem mama chłopca wyznaje zasadę: "learning all the time".

– Nie ma takiego momentu w ciągu dnia, w którym człowiek się nie uczy. Kiedy mój syn bierze do ręki pieniądze i idzie do sklepu kupić sobie loda albo próbuje gotować, to realizuje podstawę programową z matmy, ćwiczy kompetencje społeczne. Kiedy planuje jak dojechać w jakieś miejsce komunikacją, realizuje informatykę, język polski, technikę. Kiedy pyta skąd się bierze katar, to realizuje przyrodę. Kiedy budujemy coś w Minecraft całą rodziną to ćwiczy metodę projektu pracując w zespole. Mogłabym tak wymieniać jeszcze bardzo długo. Wszystko, co robimy na co dzień, każdy dzień, każda chwila, każda zdobyta informacja należy do procesu uczenia się. Wystarczy tylko to dostrzec – przekonuje pani Magdalena.

– Jeżeli ja teraz przycisnę moje dziecko i zażądam wyników, podkręcę śrubkę i zrobię z uczenia się codzienny koszmar, to jaką ja informację przekażę człowiekowi u progu swojego życia? Że nauka to koszmar? Znój i trud? Że uczenie się boli? Że to jest to, co trzeba znieść w imię… no właśnie czego? – retorycznie pyta pani Magdalena.

Życie to nauka
– Chcę pokazać mojemu dziecku, że nauka jest wartością samą w sobie, jest drogą, sposobem na życie, żyjemy dlatego, że się uczymy. Chciałabym, aby jego celem nie był pasek na koniec roku, egzamin ósmoklasisty, czy matura, czy nawet magisterka. Chciałabym, aby był gotowy do uczenia się przez całe życie. Chciałabym, aby błędy, które popełnia (błędy są wpisane w rozwój człowieka) nie były problemem a wskazówką do rozwoju, informacją o własnych granicach – komentuje mama Oskara.

Tymczasem wiadomo, że rodzice i nauczyciele często uważają, że ocena niedostateczna ma być karą. Że niska ocena to motywacja do nauki, "bacik do poganiania". – Gdyby tak było, gdyby oceny niedostateczne rzeczywiście motywowały do nauki, to, jak mawia Marzena Żylińska [współtwórczyni programu "Budząca się szkoła" – przyp. red.], najwięcej na koniec szkoły podstawowej umieliby ci, którzy mają ich najwięcej. Wszyscy wiemy, że tak nie jest – puentuje pani Magdalena.

Największym błędem systemu wydaje się fakt, że mimo że strategia "jedynek" ewidentnie nie działa, nadal w nią brniemy, a w dodatku, paradoksalnie, za jej nieskuteczność winimy dziecko, nie strategię.

– Moje dziecko nie wie jeszcze, co to jest średnia ocen. Pewnie kiedyś się dowie, ale na razie świętuję fakt, że nie wie. Nie wie, bo nie rozmawiamy o tym. Nie liczymy i nie ważymy jego ocen. Nie wieszam jego kartkówek na ścianie. Nie dzwonię do babci, chwaląc się piątkami. Nie płaczę z powodu jedynek i trójek. Nie każę poprawiać. Nie pytam o oceny kolegów. Nie płacę fantami za "dobre wyniki" w nauce. Nie karzę za "słabe wyniki w nauce". Zamiast tego cieszę się, że mogę spędzić codziennie czas z moim dzieckiem, poznając świat. Pytam o to, co jest dla niego ważne. Jestem przy nim. Towarzyszę i jestem uważna na jego potrzeby. Nie czuję strachu, nie chcę bać się swojego dziecka. Jestem spokojna, że kiedy zadbam o takie warunki, w których on sam będzie mógł o swoje potrzeby zadbać, to nauczy się tego wszystkiego, co będzie mu w życiu potrzebne – mówi pani Magdalena.