Tak wygląda tolerancja po warszawsku. Historia tego ojca pokazuje smutną prawdę
Czy posiadanie małego dziecka oznacza całkowitą rezygnację z wyjść do nowych miejsc? Czy płacz i atak złości w publicznych miejscach musi być dla rodzica tak stresujące? Czy rodzicielstwo musi wiązać się z zamknięciem na życie? Czy rodzicom z dzieckiem nie wolno wejść już do kawiarni, biblioteki, muzeum lub do galerii na wystawę fotograficzną? Po sytuacji, którą zobaczyłam ostatnio, odnoszę wrażenie, że niektórzy chcieliby, aby w tych i innych miejscach był znaczek: "Zakaz wstępu z małymi dziećmi".
Miejsca kultury i przestrzeni publicznej, w którym ludzie lubią ciszę i skupienie. Czy ludzie, którzy kochają kulturę na czas rodzicielstwa muszą zrezygnować z miejsc, które lubią? Co stało się z naszą otwartością i tolerancją? Czemu w dużych miastach nie zawsze stać nas na odrobinę empatii i wyrozumiałości dla rodziców z dziećmi? Po tym, co zobaczyłam na spotkaniu z książką w Warszawie, stwierdzam, że dla części ludzi w dużych miastach, dziecko to katorga.
Na tym wieczorze autorskim zderzyły mi się dwa światy. Z jednej strony ludzie głodni kultury, głębokich przeżyć, prawdziwych historii, chcą być i czuć, stąd ciekawią ich książki np.: o kobietach na wsi. Chcą być, jak pisarze, reportażyści, portreciści, chcą być bliżej życia. Z drugiej zaś strony nie są w stanie wytrzymać kilku stęknięć małego dziecka i "obcinają" wzrokiem ojca, który robi wszystko, aby jego córka nie zaczęła płakać. Nie tolerują kulturalnego, młodego człowiek, który przyszedł wraz z żoną na wieczór z książką. Takie reakcje widzę nie pierwszy raz. Nie pierwszy raz widzę też rodziców, którzy, mimo że mają maleńkie dziecko, chcą wyjść do ludzi po jakąś dawkę przeżyć i wiedzy o kulturze.
Wieczór autorski w centrum Warszawy przyciągnął tłumy. Dla spóźnialskich zostały pojedyncze miejsca na końcu. Temat bliski wszystkim - było o życiu i kobietach na wsi. Wsłuchana w rozmowę nagle zobaczyłam mężczyznę czule trzymającego i kołyszącego na swoich rękach dziecko. Widok autentycznie piękny, trudny do opisania. Pomyślałam: "No nareszcie, mądry i wrażliwy mężczyzna, który umie być prawdziwym tatą i inteligentnym człowiekiem. Mąż i ojciec, który nie chce spędzać czasu z dzieckiem na kanapie z laptopem na kolanach".
Co robić gdy dziecko płacze w obcym miejscu?
Kołysał, całował, tulił. Gdy dziecko było momentami niespokojne, wyjął smoczek z torby, taki specjalny z koralikami: "Ona uwielbia się tym bawić" - mówił do koleżanki. Miał też małego misia, faworyta córki.
Był pogodny, choć spojrzenia gości na sali przyjemne nie były. Po trzecim większym pisknięciu widziałam paru takich, co mieli ochotę podejść i powiedzieć: "Człowieku, wyjdź z tym dzieckiem, bo ja tu przyszedłem słuchać o książce, a nie postękiwania twojego dziecka".
5-miesięczna dziewczynka dzielnie się trzymała, nie była marudna. Współczułam mężczyźnie, gdy o 20:00 dziecko kilka razy głośniej stęknęło. Mogłabym jeszcze jakoś krzywe spojrzenia zrozumieć, gdyby ten człowiek nie panował nad sytuacją. Też czasem widuję rodziców, którzy zupełnie nie pojmują, że w przestrzeni publicznej obowiązują pewne zasady, ale w tym przypadku nic takiego nie było. Ludzie po prostu nie mogli pojąć, że on z tym dzieckiem zjawił się w tym miejscu. Pomyślałam wtedy, że wpuszczamy psy do kawiarni, a ciężko nam zaakceptować dziecko?
Zanim zaczniesz oceniać, warto wiedzieć jedno. Płacz i atak złości w publicznych miejscach stresuje każdego rodzica. Czują się niejednokrotnie bezsilni, zawstydzeni i przerażeni, że będą budzić politowanie z powodu braku umiejętności okiełznania hałasu. Niestety często tak się dzieje. Jeśli więc możesz coś zrobić, po prostu nie patrz na tego rodzica złowrogo, spróbuj zrozumieć, wejść w jego skórę. Tylko tyle, albo aż tyle.
Spotkałeś/aś się z podobną sytuacją?