"Cesarka u ordynatora kosztuje tylko 1000 zł". Ten list powinien przeczytać Minister Zdrowia

List do redakcji
Cesarskie cięcie na cenzurowanym – Ministerstwo Zdrowia ogłosiło kilka dni temu, że postara się zmniejszyć liczbę cesarek w polskich szpitalach. W ten sposób na świat przychodzi niemal połowa dzieci w naszym kraju. Kobiety się oburzają i pytają: jakim prawem mówicie o nas bez nas?! O powodach, dla których kobiety wybierają cesarskie cięcie, opowiedziała w liście nasza czytelniczka, która prosi o anonimowość.
Dlaczego kobiety panicznie boją się rodzić naturalnie w polskich szpitalach? Dla niektórych odpowiedź jest prosta fot. 123rf
"Piszę do Państwa, by odnieść się do dyskusji wokół cięć cesarskich w polskich szpitalach. Zdaje się, że wszyscy doskonale wiedzą skąd tak wysoki wskaźnik cesarskich cięć, prawda? Oczywiście, że to kopertologia. Oczywiście, że to cesarki na życzenie. Ale czy to jest powód, by wykluczać kobiety z dyskusji o tym, jak mają rodzić? Czy to jest powód, by uznać, że to ich widzimisię i ten wskaźnik to ich wina? Nie! Niestety, coś na ten temat wiem.

Mieszkam w mieście powiatowym. W naszym mieście jest szpital, który słynie z przykrych historii porodowych. Sama tam taką przeżyłam. Urodziłam naturalnie i wiem, że drugi raz się na to nie zdecyduję. Nie tam.


Kilkanaście szwów, chamskie odzywki podczas najtrudniejszych faz porodowych ('czego się tak drzesz?!'), zerowe zaangażowanie położnych i lekarki (m.in. zmuszanie do leżenia w jednej pozycji). Rodziłam w nocy, przez kilkanaście godzin. Położna widziała, że poród się przedłuża i nie robiła z tym zupełnie nic. Pod koniec porodu usłyszałam: jak tak dalej pójdzie, jedziemy na cięcie.

A nie działo się nic złego, NIC. Nic, co mogłoby być medycznym wskazaniem do cesarki. Po prostu – rodziłam długo i wszyscy byli tym już zmęczeni, a mimo to nikt nie pomagał mi urodzić.

Nie muszę wspominać, że z dostępnych form znieczulenia była jedna? A z udogodnień tylko piłka...? Że nikt nie wyjaśnił mi, co podpisuję, jak na wejściu dostałam stos dokumentów do wypełnienia. To tak w skrócie.

Według strony gdzierodzic.info wskaźnik cesarskich cięć w tym szpitalu to niecałe 40 proc. To i tak niewiele, biorąc pod uwagę, jak łatwo w naszym mieście o cesarkę. Na życzenie u ordynatora oddziału kosztuje tylko 1000 zł. Pod stołem oczywiście.

Wiedzą o tym wszyscy, w mieście to nie jest żadna tajemnica. A mimo to nikt nie powie nic złego na 'pana doktora'. Powód jest oczywisty: dużo lepszą opiekę w szpitalu mają kobiety, których ciąże prowadzi ordynator. Sama byłam świadkiem, jak podczas obchodu pytał: 'które panie ode mnie'. Pozostałe pacjentki są ignorowane. Leżałam wtedy we wczesnej ciąży w szpitalu i o wszystko musiałam prosić. O każdą informację, nawet o niektóre badania!

Zatem: lepiej się nie narażać, bo co jeśli kiedyś przyjdzie trafić na ginekologię lub położnictwo do tego szpitala...? Dlatego i ja pragnę pozostać anonimowa.

Wiem też od znajomych mam, że podczas wizyt ordynator potrafi sugerować, że 'ooo, może będzie tu wskazanie do cięcia'...

Czyli tak: najpierw robią wszystko, żeby zniechęcić do rodzenia naturalnie, a potem sugerują cesarki, żeby zgarnąć większe pieniądze? Brzmi logicznie, nie?

Na pewno tak nie jest wszędzie, ale czytając dyskusje wokół problemu 'kopertologii' i zwiększających się wskaźników cesarskich cięć mam wrażenie, że przykład 'mojego' szpitala nieźle obrazuje ten mechanizm. Koszmary porodowe, o których jest bardzo głośno, również w sieci, skutecznie zastraszają przyszłe matki. Wtedy myślą, że lepiej mieć wszystko pod kontrolą, dać w kopertę i spokój.

Sama jestem jedną z nich – kobietą, która denerwuje się, że Ministerstwo chce się wtrącać w to, jak mam rodzić. Aktualnie jestem na początku drugiej ciąży i nie wiem co mam zrobić.

Kiedy za pomocą wyszukiwarki na gdzierodzic.info próbuję znaleźć szpital, okazuje się, że w promieniu 40 km od mojego miasta NIE MA placówki, która miałaby dobrą opinię i niższy wskaźnik cesarskich cięć. Nie wiem, czy będę mogła sobie pozwolić finansowo na osobistą położną, która uchroni mnie przed złem szpitala. Nie wiem, czy będę mogła wybrać szpital jeszcze dalej od mojego miasta... Również przez koszty dojazdu i okoliczności.

I co? Osądzicie mnie, że chcę 'iść na łatwiznę' i dać w kopertę na cesarkę? Bo tylko w ten sposób poczuję się bezpieczna w szpitalu w moim mieście... Zanim zaczniecie rzucać we mnie mięsem, zastanówcie się, kto tak naprawdę jest winien tej sytuacji. A Ministerstwu polecam najpierw przeszkolić personel szpitalny, zadbać o warunki, w których rodzą kobiety oraz o odpowiednie podejście do rodzących. Kiedy to się stanie, wskaźniki cesarskich cięć same się zmniejszą".