"Ciału wydaje się, że gwałt ma miejsce tu i teraz". Terapia po gwałcie wygląda inaczej niż nam się wydaje

Katarzyna Chudzik
Kiedy w 1934 roku psychiatra Stanisław Narbutt trzykrotnie zgwałcił swoją nastoletnią pacjentkę, a ta targnęła się na swoje życie, sprawca wykpił się i został uniewinniony. Do sądu trafił jego argument, że "to nie mógł być gwałt, bo przecież panna nie wezwała na pomoc pielęgniarki". Dziś do tak podłych wyroków dochodzi rzadziej, ale 67 proc. spraw o gwałt jest umarzanych.
67 proc. spraw o gwałt jest umarzanych Unsplash.com
Zgwałcone kobiety wciąż żyją z poczuciem winy, wstydu i przeświadczeniem, że mogły jakoś się obronić i inaczej zareagować. Że przecież sprawca aż tak silny nie był.

O tym, skąd w kobietach, które "nie krzyczały" poczucie winy, dlaczego terapia jest konieczna i na czym dokładnie polega – bo bynajmniej nie na analizowaniu przeszłości – rozmawiamy z psycholożką i psychoterapeutką, współtwórczynią Fundacji Nowy Świat Kobiet i Ośrodka Rozwoju Osobistego i Psychoterapii "Radość Bycia" Agnieszką Czapczyńską.

Czy są osoby, które po gwałcie są w stanie poradzić sobie bez pomocy specjalisty? A może skala problemu zależy od siły psychicznej albo okoliczności życiowych?


Doświadczenia traumatyczne wywołują różne skutki psychologiczne. I tak jak u osób, które doznały wypadku samochodowego, zespół stresu pourazowego, czyli długoterminowe zaburzenie lękowe, rozwija się u ok. 30 proc. osób, tak po gwałcie – aż u 80-90% ofiar.

Szanse, że "samo minie" są jak szanse wygranej w Totolotka. Jeśli zespół stresu pourazowego wystąpi, to nie ma możliwości, żeby sobie samej pomóc, bo dla naszego ciała, umysłu i psychiki nierozwiązana trauma jest sytuacją permanentnego zagrożenia zdrowia i życia.

Niestety niektóre kobiety nie szukają pomocy i starają się żyć dalej, dostosowując się do życia w lęku i dyskomforcie. Bo gwałt jest wciąż tematem tabu, któremu towarzyszy duży wstyd ze strony ofiar.

Wiele kobiet nie chce iść do psychologa po gwałcie. Nie czują się na siłach, żeby rozdrapywać rany, opowiadać intymne szczegóły, przypominać sobie wszystko od nowa.

Dobrze to rozumiem, bo opowiadanie o trudnym doświadczeniu jest retraumatyzujące. Oznacza to, że wracaniu do szczegółów wydarzenia towarzyszy pełne spektrum emocji w ciele – lęk, doznania fizyczne, ból. Tak, jakby gwałt dział się tu i teraz.

Czasami kobiety tuż po tym doświadczeniu mogą chcieć o tym opowiedzieć komuś bliskiemu, ale nie warto wypytywać na siłę, bo to szkodzi. Zgłoszenie gwałtu na policji i szczegółowe składanie zeznań powinno być jednorazowym "bólem niezbędnym". Nie powinno się tworzyć sytuacji, w których kobieta musi się zwierzać. Nawet, a może zwłaszcza(!) w gabinecie psychologicznym.

To ważne: w gabinecie psychologa nie jest potrzebne dokładne i szczegółowe opowiadanie o gwałcie. Leczenie jest możliwe bez tych informacji.

Czyli osoba, która przychodzi na terapię, nie musi opowiadać o tym, co się stało?

Nie ma takiej potrzeby, choć oczywiście psycholog musi wiedzieć, z jaką traumą pacjentka przychodzi do gabinetu. Jeśli jest taka potrzeba, pracuję z pacjentką, umawiając się, że daje mi tylko informacje o tym, co dzieje się z nią "tu i teraz" w trakcie terapii. Skupiamy się wyłącznie na aktualnym obrazie, myślach lub doznaniach w ciele.

Najbardziej popularnym i rekomendowanym przez Światową Organizację Zdrowia sposobem pracy z pacjentem z traumą jest EMDR (Eye Movement Desensitisation and Reprocessing, najczęściej tłumaczone jako "terapia odwrażliwiania za pomocą ruchu gałek ocznych"). Podczas niej pracuje się z pacjentką z bez szczegółowego opowiadania, bez całej tej narracji, tylko z obrazami.

Ale kobieta musi wejść do gabinetu i coś powiedzieć. Co najczęściej mówi? Używa eufemizmów ("uprawiałam seks bez mojej zgody", "doznałam napaści", "ktoś wyrządził mi krzywdę") czy nazywa rzeczy wprost ("zostałam zgwałcona")?

Ja używam takiego języka, jakiego używa kobieta, która do mnie przychodzi. Słowa mogą retraumatyzować, więc ja używam takich słów, jakie są bezpieczne dla osoby, z którą pracuję.

Zauważyłam, że słowo "gwałt" wypowiedziane do osoby, która go nie używa, powoduje niepokój i dyskomfort. Czasem inne słowa są łatwiejsze i nie ma sensu tego zmieniać. Język w gabinecie nie musi być precyzyjny jak na sali sądowej. Używamy np. określenia "to wydarzenie". I to jest wystarczające przy pracy z pamięcią w ciele.

Jaki jest przebieg terapii? W jaki sposób pracuje się "z obrazami", a nie słowami?

Nierozładowana trauma to żywe doświadczenie, które cały czas jest w ciele, a metoda EMDR służy rozładowaniu powstającego w związku z tym napięcia. To napięcie skupia się wokół kilku/kilkunastu nieprzetworzonych przez pamięć obrazów. W wydawałoby się jednorazowym doświadczeniu, jest zwykle kilka trudnych momentów np. "zorientowałam się, że nie mogę wyjść", "widzę zatrzaśnięte drzwi", "czuję rękę na szyi", "idę pustą ulicą".

Pracuje się z pamięcią tych momentów, którym towarzyszy najsilniejszy dyskomfort – lęk, wściekłość, ból. Jeśli kobieta nie chce opowiadać o tym, co się wydarzyło, bo np. czuje wstyd, wystarczy, że nada tym obrazom tytuły np. "drzwi", "korytarz", "szyja", po to, żeby była możliwa komunikacja między nią a terapeutką.

Pracujemy z obrazami, jeden po drugim.

Chodzi o to, żeby teraz obraz "buty" skojarzyć z czymś pozytywnym?

Nie do końca. Chodzi o to, żeby przetworzyć trudne emocje. Pacjentka wraca do trudnego obrazu, a terapeutka aktywuje ruch jej gałek ocznych. Robi to, np. przesuwając ręką przed twarzą pacjentki.

Ruch gałek ocznych w codziennym życiu występuje w fazie snu REM i jest naturalnym mechanizmem regulowania układu nerwowego. Podczas terapii uruchamiamy ten sam mechanizm, tylko na jawie.

Jaki uzyskujemy efekt?

Kiedy przywołuje się trudny obraz, w ciele pojawiają się reakcje emocjonalne dotyczące przeszłości – tak działa pamięć ciała. Trauma to sytuacja, w której wszystko działo się za szybko i za mocno, umysł i ciało nie zdążyły przetworzyć takiej ilości pobudzenia. Przeszłość nie może przeminąć – ciału wydaje się, że gwałt ma miejsce teraz.

Po jakimś czasie dochodzimy do momentu, w którym pojawia się obraz trudnego wydarzenia, ale nie ma już w nim silnych emocji. Jest neutralnie w ciele, oznacza to, że wróciło poczucie, że "tu i teraz jest bezpiecznie" .

Po jakim czasie można powiedzieć, że zespół stresu pourazowego i trauma minęły?

To pytanie o długość trwania terapii? To kwestia indywidualna. Zależy o tego, czy pracujemy z pojedynczym doświadczeniem, czy też było ich kilka, czy jest ono sprzed lat, czy wydarzyło się ostatnio. Generalnie, co do zasady, ERDM jest terapią krótkoterminową.

Oznacza to, że nie pracujemy z całą historią danej osoby, jej relacjami z matką czy ojcem, a jedynie z pojedynczym doświadczeniem. Czasami wystarczy kilka sesji, ale gwałt jest często złożoną traumą, potrzeba trochę więcej czasu na jej przeżycie.

Ale odtwarzanie tych obrazów, nawet bez opowiadania o nich, jest wykańczające. Rozumiem osoby, które nie mają na to siły i siedzą zamknięte w pokoju, licząc na to, że samo przejdzie.

To prawda. Ja też to rozumiem. Jedną z podstawowych reakcji naszego ciała po traumie jest reakcja awersyjna, czyli unikanie wszystkiego, co się kojarzy ze stresorem. Unikanie myślenia o tym, mówienia o tym, omijanie miejsca, w którym to się wydarzyło, albo jest chociaż podobne. I ta reakcja jest w tym sensie mądra, że służy przetrwaniu.

Tylko że to, co służy przetrwaniu, nie zawsze służy dobrostanowi. Lęk i reakcja awersyjna po gwałcie mogą być tak duże, że uniemożliwiają normalne życie. Trudno jest wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi, pracować, uczyć. Terapia jest wyborem mniejszego cierpienia.

Niektóre osoby unikają miejsca, w którym to się zdarzyło, inne mogą mieć odwrotny pomysł – cały czas chodzą w to miejsce, żeby nadbudowa je pozytywnymi wspomnieniami, nie kojarzyć go już jednoznacznie z traumą. Czy takie celowe przełamywanie się jest dobrą strategią?

To jest drastyczne, a moim zdaniem dodatkowo nieskuteczne i retraumatyzujące. Taka metoda jest nazywana "metodą przedłużonej ekspozycji", stosuje się ją w nurcie behawioralno-poznawczym. Tylko że pacjenta/kę bardzo długo przygotowuje się do takiego "powrotu", uczy relaksu, wizualizuje to doświadczenie itp.

Widziałam amerykański film, w którym mężczyznę tragicznie pogryzionego przez psa wystawia się w ramach terapii behawioralnej na spotkanie ze zwierzęciem tej samej rasy. Po długich przygotowaniach, w towarzystwie terapeutki i przy pełnej kontroli tego procesu mężczyzna płakał jak niemowlę. Przy gwałcie to będzie najprawdopodobniej retraumatyzacja i nic więcej.

Każda kobieta po gwałcie będzie reagować tak samo?

Jeśli mówimy o zespole stresie pourazowego, który jest najbardziej prawdopodobną konsekwencją gwałtu, to ma on kilka symptomów: stały stan napięcia i czujności, reakcja awersyjna (unikanie wszystkiego, co kojarzy się z pierwotną traumą), flashbacki i koszmary nocne, którym towarzyszą takie emocje i uczucie w ciele, jakby trauma działa się tu i teraz, dysregulacja emocji (albo poczucie, jakbym była "za szybą", albo wręcz odwrotnie, zalewająca złość, lęk, smutek).

Za tym wszystkim idą również trudności w relacjach. Bo reakcje emocjonalne stają się nieprzewidywalne, np. reagujemy nadmiernym pobudzeniem w momentach, które otoczeniu wydają się irracjonalne.

Wystarczy, że jest taka sama pora dnia, jaka była podczas gwałtu lub nowy chłopak w taki sposób dotknie ramienia jak sprawca i wraca reakcja stresowa, czyli np. silny lęk lub pojawia się agresywność.

Czy terapia może to wszystko wyeliminować? Przecież dalej będziemy pamiętać, że nowy chłopak dotknął nas tak samo, jak sprawca.

Przetworzona pamięć traumy wygląda tak, że jej wspomnienie pozostaje, ale bez towarzyszących mu emocji. To jest takie wspomnienie, jak to, że kiedy miałam 6 lat, koleżanka zabrała mi lalkę. Pamiętam to i wiem, że w tamtym czasie to była dla mnie tragedia, ale nie odczuwam związanych z tym emocji. Nie myślę o tym, nie analizuję tego, co się wydarzyło.

Tymczasem nieprzetworzona trauma potrafi zabierać bardzo dużo codziennej uwagi w wielu momentach.

Ma pani na myśli to, że kobieta zastanawia się "po co ja tam poszłam" i "mogłam zachować się inaczej"?

Też. Po traumie zaczynamy bardzo źle o sobie myśleć, a większość z tych przekonań jest absolutnie irracjonalna.

Osoba, która doświadczyła gwałtu, nie mogła się obronić. Gdyby mogła, to by to zrobiła. Zwykle podstawową reakcją, kiedy nie można uciec ani zaatakować, jest zamrożenie i bezruch. To jest najmądrzejsza reakcja przetrwania, jaka istnieje w ciele, ale niestety towarzyszy jej wiele przekonań, że "przecież mogłam coś zrobić", "mogłam krzyczeć". Nie, nie mogłam.

W XX-leciu międzywojennym twierdzono, że kobieta zawsze może się obronić przed mężczyzną. Że jeśli nie krzyczy, nie walczy do końca, to znaczy, że właściwie tego chciała.

My dalej często mamy to przekonanie. Kulturowo jest to zakorzenione, że "coś jest ze mną nie tak, skoro nie krzyczałam". A przecież to jest czysta fizjologia! W sytuacji zagrożenia zdrowia i życia włączają się 3 biegi: atak, ucieczka lub zamrożenie.

W sytuacji gwałtu, której sprawcami w wielu sytuacjach jest mężczyzna bliski lub znany kobiecie, bardzo często nie ma jak uciec, ani zaatakować. Wówczas nasz mózg włącza tryb zamrożenia ciała i bezruchu. Dzieje się to, co z myszą, która zapędzona przez kota w róg pada i udaje nieżywą.

Nie spotkałam w terapii sytuacji, w której reakcja zamrożenia by się nie pojawiła. Jest ona obciążona poczuciem wielkiego wstydu, "bo mogłam". A przecież tam nie ma żadnego racjonalnego wyboru, to nasz mózg decyduje za nas. To mądry mechanizm ewolucyjny, zwierzęta w ten sposób ratują życie. Kobiece ciało robi to samo.

Czy jeśli bliska nam osoba została zgwałcona, to powinniśmy ją namawiana terapię, ciągnąć na siłę, jeśli nie chce? Jakie zachowanie będzie w tej sytuacji najwłaściwsze?

Im wcześniej pacjentka przyjdzie na terapię, tym lepiej. Po prostu będzie krócej cierpiała, bo przecież trauma powoduje gigantyczny ból. Dlatego na pewno warto mówić bliskiej osobie, że jest taka możliwość. Ale też nie robić jej prania mózgu "musisz to zrobić". Warto podsunąć informacje, podać adresy, iść z nią, jeśli tego chce i poczekać za pierwszym razem. Ale nie warto jej nękać.

I kiedy podajemy jej dane terapeutów, dobrze wcześniej sprawdzić, jakie dana osoba ma uprawnienia, czy może pracować w tej metodzie. Chociaż zdarza się i tak, że wybierzemy światowej sławy specjalistę, a i tak nic z tego nie wyjdzie.

Chodzi o to, że ważne jest nawiązanie więzi i polubienie się pacjenta z terapeutą? Czy w przypadku tej terapii – krótkoterminowej przecież i niewymagającej zwierzeń – również ta więź (lub jej brak) jest istotna?

Terapia to tak intymne doświadczenie, że trzeba się czuć bardzo bezpiecznie z osobą, która nas przez to przeprowadza.

Czasem w grę wchodzi czynnik płci – to zwykle nie może być mężczyzna, bo sam jego widok może budzić lęk. Zaufanie i bezpieczeństwo w relacji terapeutycznej to podstawa, bez niej nawet najlepsza metoda nie zadziała. Innymi słowy, to osoba przychodząca po pomoc musi decydować, kto jej będzie pomagał.

Tym bardziej że trauma to jest sytuacja, w której wyboru nie było. A żeby pomaganie było skuteczne trzeba powrotu do świata, w którym jest wybór.