Wymagasz od dziecka piątek? Gratulacje, wychowasz je na wzorowego korposzczura

Ewa Bukowiecka-Janik
Niby wszyscy od dawna wiemy, że system oceniania w polskim szkolnictwie nie wnosi nic dobrego, a jednak wciąż jest wielu rodziców, którym zależy, by ich pociechy przynosiły świadectwa z paskiem. Średnia ocen to przepustka do dobrych szkół – to fakt. Ale jak się okazuje, same piątki to sposób, by po ich ukończeniu znaleźć się w korporacyjnym mrowisku. Nigdy wyżej.
Wymagasz od dziecka samych piątek? To błąd
Angelika Talaga, edukatorka, neuropedagog i autorka bloga o innowacyjnych metodach w edukacji dzieci w wywiadzie dla "Tygodnia TVP" podała kilka kontrargumentów dla rodziców, którzy wymagają od swoich dzieci samych piątek.

Zdaniem ekspertki, uczniowie, którzy chcą sprostać wszystkim wymaganiom, muszą się podporządkować, a w ten sposób wypracują w sobie konformistyczną postawę.

"Mówi się, że uczniowie 'piątkowi' dziś pracują u tych 'czwórkowych' i 'trójkowych' (…) piątkowi to idealni szeregowi pracownicy korporacji, którzy zawsze słuchali nauczycielki, wykonywali polecenia, byli grzeczni i uczyli się, że nie warto myśleć samodzielnie, bo dorosły i tak powie, jak należy myśleć. Szkoła nauczyła ich, jak być posłuszną jednostką w społeczeństwie. Jeżeli miałeś piątki ze wszystkiego, to – przy obowiązującym zakresie wymagań – oznacza, że nie miałeś czasu na rozwijanie żadnych zainteresowań" – mówi neuropedagog w rozmowie z Cezarym Koryckim.


Faktem jest, że każdy z nas jest w stanie wymienić co najmniej kilka osób znajomych, którzy w szkole orłami nie byli, a dziś szefują, zatrudniają, zwalniają i decydują o losach swoich "piątkowych" przyjaciół ze szkolnej ławy. Wygląda na to, że szeregi magistrów, którzy pracują fizycznie to nie tylko kwestia sytuacji na rynku pracy. Zjawisko to pogłębia system edukacji. Dlaczego?

"Przeszliśmy kolejne fazy rewolucji technologicznych, a nadal uczymy dzieci w instytucji wymyślonej w XIX wiecznych Prusach. Takiej, która w przemysłowy wręcz sposób kształtowała posłusznych obywateli, robotników czy rekrutów" – mówi Talaga.

Jej zdaniem, nie ma potrzeby, by wymagać od dzieci dobrych ocen z każdego przedmiotu – należy inwestować w te, które naprawdę dziecko interesują. Nie opłaca się też poświęcać czasu na prace domowe i naukę, jeśli wyklucza to rozwijanie pasji. Jeśli dziecko ma mieć niższe stopnie z danego przedmiotu przez to, że nie wypełnia wszystkich swych uczniowskich obowiązków – trudno. "W dorosłym życiu nie ma ludzi, którzy są dobrzy ze wszystkiego" – puentuje Talaga.

Wniosek ten nasuwa się sam, a jednak duma, gdy dziecko przynosi świadectwo z czerwonym paskiem, jest w nas jakby zakodowana. To logiczne – nasi rodzice nie roztrząsali tak systemu oceniania, jak my-młodzi rodzice dzisiaj. Od zawsze prymus zasługiwał na owacje i uznanie, a przeciętnych uczniów nie dostrzegano.

Zdaniem Katarzyny Kucewicz, psycholog z gabinetu Inner Garden, oceny nie tylko są opinią o stanie wiedzy, ale też pozycjonują ucznia w hierarchii klasowej. – To właśnie cień oceniania. Zjawisko, które jest zgubne dla samooceny i może naprawdę zrujnować na lata poczucie własnej wartości naszego dziecka – mówi w rozmowie z MamaDu.

System kar i nagród oraz wyraźna sugestia, że trzeba się uczyć, bo inaczej nie pozostanie nam nic, poza zamiataniem ulic, przekonuje dzieci, że by być docenionym i coś wartym, trzeba się podporządkować. A to najprostszy sposób na upadek kreatywności, stłumienie chęci do nauki i zaniedbanie naturalnych kompetencji.

Poza tym, nawet jeśli dziecku uda się dobrą ocenę potraktować jak pozytywny motywator do nauki prędzej czy później i tak zostanie skrzywdzone – bo każdy nauczyciel ocenia inaczej, bo zawsze znajdzie się ktoś lepszy.

Co powinni zrobić rodzice? Agnieszka Talaga daje czytelną radę: "Fakt, że w sklepach jest niezdrowe jedzenie, nie oznacza, iż mamy karmić nim swoje dzieci. Tak samo jest z systemem edukacji". Karmimy dzieci tym, co jest zdrowie, co im smakuje i co powoduje uczucie sytości. Nic na siłę, ale jeść trzeba. Niech tak samo będzie z nauką.
Źródło: tygodnik.tvp.pl