"To naprawdę może się udać!". Powroty matek po macierzyńskim, te historie to inspiracje

Wiktoria Dróżka
Matka Polka nie ma łatwo. Co rozczarowuje kobiety najbardziej w macierzyństwie? Czy chcą wracać do pracy? Co je zaskakuje, wkurza, dołuje? Adela Prochyra pyta ekspertów i same mamy, jak poradzić sobie z powrotem do pracy. Wśród inspiracji, historia Marty Kabulskiej, redaktor naczelnej mamaDu i mamy trzech córek, w tym bliźniaczek. Opisane matki to prawdziwe mistrzyni logistyki, spełnione i szczęśliwe kobiety, które łączą obowiązku rodzicielskie, zawodowe i pokazują, że można więcej niż myślały, zanim urodziły.
"Mama wraca do pracy" Adela Prochyra. Prawo autorskie: dotshock / 123RF Zdjęcie Seryjne
Skąd pomysł na książkę o takiej tematyce?

Pomysł wyszedł od wydawnictwa, ale ja od razu go podchwyciłam. Temat jest mi bliski osobiście – po pierwszym dziecku musiałam zacząć życie zawodowe od zera, a po drugim wrócić na rynek pracy już z pewnym doświadczeniem, ale bez żadnej gwarancji, że mi się to uda. Mnóstwo mam znajduje się w takiej - powiedzmy otwarcie - niełatwej sytuacji, dlatego uważam, że jest to temat generalnie ważny dla kobiet. Mało która mama wspomina swój powrót do pracy jako bezproblemowy. Bardzo chciałam wypowiedzieć na głos to, z czym się prawie wszystkie borykamy w tym momencie i właśnie dlatego zdecydowałam się napisać „Mama wraca do pracy”.


Co było najtrudniejsze dla matek, z którymi rozmawiałaś?

Bohaterki do książki dobrałam w taki sposób, żeby opowiedzieć o różnych problemach związanych z powrotem na rynek pracy, ale rzecz, o której wciąż słyszę, nawet po skończeniu pracy nad książką, to nierówny podział obowiązków w domu. Pracę taty zwykle uznaje się za pewnik, a mama musi swoje życie zawodowe jakoś „dopasować” do nowej sytuacji i stąd bierze się wiele napięć. Wciąż bardzo silny jest ten wzór kulturowy, gdzie to kobieta dba o dom i dzieci. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby to były jej jedyne obowiązki. Tylko że zmieniły się realia ekonomiczne i ten drugi dochód często jest niezbędny. Taka młoda mama znajduje się więc w sytuacji nie do pozazdroszczenia: musi zająć się dzieckiem, ogarnąć dom i jeszcze być na tyle sumienną pracownicą, żeby nie stracić pracy. Klasyczne dwa etaty. Spotykam też wiele kobiet bardzo zaangażowanych w swoje życie zawodowe, które po urodzeniu dziecka są rozczarowane postawą partnera, z którym nagle muszą walczyć o czas na swoją pracę, udowadniać mu, że ich zajęcie też jest ważne.

Jak długo zostać z dzieckiem w domu?

Myślę, że nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, bo trzeba wziąć pod uwagę co najmniej trzy wątki: rozwój i dobrostan dziecka, sytuację zawodową obojga rodziców i ogólne dobro rodziny. Ja swoje pierwsze dziecko posłałam do prywatnego żłobka w wieku dwóch lat i wydawało mi się, że to bardzo wcześnie, ale już z drugim dzieckiem bardzo chciałam wrócić do pracy po roku. Gotowość mamy do rozstania się z dzieckiem jest tu szalenie ważna. A tak naprawdę tę decyzję często podejmują za nas okoliczności - dostępność czy raczej niedostępność żłobków, sytuacja ekonomiczna rodziny, stopień zaangażowania mamy w pracę, stopień zaangażowania taty w dom i gotowość krewnych do pomocy.

Czy macierzyństwo i pracę da się ze sobą pogodzić, żeby nic nie ucierpiało?

Naukowcy mówią, że się nie da, że sfera zawodowa zawsze ucierpi, ale ja widzę wielką siłę kobiet i dlatego starałam się pokazać przykłady, jak to można rozegrać na różne sposoby. Bo praca to nie musi być koniecznie osiem godzin od poniedziałku do piątku. Na przykład w Holandii popularnym rozwiązaniem jest skrócony wymiar czasu pracy obojga rodziców, co uważam za wspaniałe wyjście. Jest to zresztą opcja dostępna także w Polsce – pod pewnymi warunkami – chociaż nielubiana przez pracodawców. W książce podaję też przykłady dwóch mam, które prowadzą własne firmy i same dysponują swoim czasem, przykład mamy trójki dzieci, która pracuje na pół etatu, a oprócz tego stara się o dodatkowe zlecenia, a także mamy czwórki dzieci, która postawiła na karierę akademicką, a później biznesową i zorganizowała życie tak, żeby móc maksymalnie czerpać z obu źródeł. Więc mimo czarnych proroctw ekonomistów i socjologów, znalazłam mamy, którym się to udaje.

Największy problem, z jakim spotykają się matki wracające do pracy to...

Oprócz nadmiaru obowiązków, ryzyko wypadnięcia z rynku. To realna groźba – jesteś niedyspozycyjna, więc dziękujemy. A wiadomo, jak trudno być dyspozycyjną, kiedy w domu czeka małe dziecko.

Jaka jest twoja główna refleksja na temat powrotów matek do pracy po rozmowach z tyloma różnymi kobietami?

Że to naprawdę może się udać! Że kobiety potrafią czerpać ze swojego macierzyństwa wielką siłę i robić rzeczy niesamowite. Być oddanymi matkami, karmić piersią i jednocześnie rozwijać swoje pasje, budować kariery, zdobywać się na śmiałe życiowe zmiany. I wbrew pozorom nie potrzebują do tego nie wiadomo czego – trochę wsparcia i własnej konsekwencji, takiego przekonania, co jest ważne w tym momencie. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła, chociażby napisać tę książkę, gdybym miała zajmować się wszystkim naraz: pracą na pełen etat, dwójką dzieci, gotowaniem obiadów i jeszcze ćwiczeniami nad wspaniałą sylwetką.

Czy jest granica wieku, w którym nie da się wrócić/zacząć pożądanego zawodu?

Jeśli się planuje karierę w balecie, to jest. Poza tym większość zawodów jest do pewnego stopnia otwarta. Powrót do wcześniej wykonywanej pracy to często tylko kwestia odświeżenia sobie pewnych informacji. A jeśli chodzi o zaczynanie nowego zawodu, to w książce opisuję historię dziennikarki, która porzuciła niesatysfakcjonującą pracę w redakcji i została odnoszącą sukcesy businesswoman, po trzydziestce. Wspaniała jest też opowieść innej bohaterki, Marzeny, która zmieniała zawód trzy razy, w międzyczasie rodząc czwórkę dzieci. Teraz jest praktykującą lekarką i właścicielką dwóch przychodni na Podlasiu. Rozmawiałam z nią długo i ani razu nie usłyszałam, że na coś było „za późno”. Wiek, w którym zostajemy mamami - między trzydziestką a czterdziestką - jest wiekiem największego potencjału życiowego i intelektualnego, więc absolutnie nie należy sobie stawiać takich barier.

Jak poradzić sobie z ewentualnymi różnicami wieku. Wracam/zaczynam pracę na stanowisku, gdzie ludzie są młodsi 5-10 lat. Trochę jak zaczynać studia po 30. Jak sobie z tym poradzić.

Pamiętać, po co się w tej pracy jest i się nie przejmować. To naturalne, że przebywamy wśród ludzi w różnym wieku, ćwiczymy to od szkoły podstawowej. Ja dotąd byłam najmłodszą lub jedną z najmłodszych osób w redakcjach, w których pracowałam i postrzegałam to jako atut, że mogłam uczyć się od bardziej doświadczonych osób w branży. Można tę sytuację odwrócić i uczyć się od młodszych od siebie, na przykład nowych technologii.

Co robić, by się nie zatracić. Jakie aktywności, wykonywane sporadycznie i z domu, pozwolą zostać jedną ręką/nogą w obiegu?

Jedyna uniwersalna recepta to szlifowanie języka angielskiego, który przydaje się już prawie wszędzie, a poza tym wszystko zależy od tego, czym się mama zajmuje zawodowo. Ale przede wszystkim warto pozostać jedną nogą w obiegu. Z własnego doświadczenia wiem, że często takie sytuacje owocują propozycjami pracy albo większych, ciekawszych zleceń. I niekoniecznie muszą to być prace wykonywane z domu. Jeżeli pojawia się propozycja przyjścia na zastępstwo na parę dni czy nawet tygodni i jest ktoś, kto zajmie się w tym czasie dzieckiem, dlaczego nie? Jeżeli taka współpraca przebiegnie dobrze, gwarantuję, że ta mama będzie pierwszą osobą, do której zwróci się firma, kiedy będzie szukać nowego pracownika.

Co jest decydującym czynnikiem (bodźcem), że kobiety podejmują decyzję o powrocie do pracy?

Przede wszystkim czynnik ekonomiczny, którego chyba nie muszę tłumaczyć, ale także zmęczenie „siedzeniem” w domu. Nie oszukujmy się, pierwsze miesiące z dzieckiem potrafią dać w kość, później rozciągają się miesiące samotności z małym dzieckiem i mamy zwyczajnie się nudzą, robią się sfrustrowane, nie chcą być zamknięte, odcięte od ludzi. To zupełnie prawidłowa reakcja, która właśnie daje impuls do powrotu do pracy lub do poszukiwania nowej.

Pracodawcy często mają mentalność jaskiniowców, jeśli chodzi o zatrudnianie kobiet w wieku rozrodczym (z prawdopodobieństwem, że niedługo zechce zajść w ciążę) oraz tuż po urodzeniu dziecka. Jak z nimi rozmawiać? Jakich argumentów używać, by dowieść mu, że ma się kompetencje, a dziecko to nie przeszkoda w wykonywaniu pracy?

To niestety prawda, ale pamiętajmy, że pracodawca nie ma prawa dopytywać o nasze życie prywatne - obowiązuje zakaz dyskryminacji ze względu na płeć, wyznanie itd., więc na takie pytania można po prostu nie odpowiadać i kierować rozmowę na tory zawodowe, zapewniać, że jest się oddanym, sumiennym pracownikiem, któremu zależy na pracy. Warto pochwalić się swoimi osiągnięciami, które są chyba najlepszą gwarancją, że się jest osobą odpowiedzialną. Podam przykład spoza książki, koleżanki, która na rozmowie kwalifikacyjnej sama powiedziała, że zależy jej na umowie o pracę, ponieważ planuje w najbliższych latach zajść w ciążę i pracę dostała. Po prostu jest świetna w tym, co robi i jej prywatne plany nie stanowiły dla pracodawcy przeszkody.

Głównym argumentem przeciwko powracającym matkom są dezaktualizujące się kompetencje. Czy da się je "nadrabiać", aktualizować w trakcie urlopu macierzyńskiego i jak to później potwierdzić?

Nie przesadzałabym z tą utratą kompetencji. Jeżeli jakaś mama jest poza rynkiem pracy dekadę, to jasne, ale rok czy dwa to nie jest znowu taka wielka przerwa. Jak wiele jest zawodów, w których kompetencje faktycznie tak szybko się dezaktualizują? Lekarki, sprzedawczynie, tłumaczki, fryzjerki, dziennikarki, aktorki, nauczycielki, dyrektorki itp. nie potrzebują od nowa uczyć się swojego fachu po takim czasie. Pewnie muszą się wdrożyć w bieżące sprawy, nadrobić parę rzeczy, ale nie straszyłabym żadną dezaktualizacją kompetencji.

Mimo wszystko sporą gwarancją jest wykształcenie i doświadczenie, a także miękkie kompetencje, które na wielu stanowiskach liczą się równie mocno, co dyplomy. Inaczej jest z tymi, którzy muszą śledzić na przykład zmiany w prawie. Te mamy po prostu muszą znaleźć czas, pewne rzeczy przyswoić i już. Kwestia poświadczenia to już sprawa między mamą a zakładem pracy. Poza tym widzę tutaj duże pole do popisu dla ojców, którzy nie wypadają z obiegu w ten sposób, co mamy. Gdyby oni także, częściej niż to ma miejsce obecnie, brali urlopy ojcowskie lub wychowawcze, mamy miałyby mniejszy problem nie tylko z „utratą kompetencji”, ale z powrotem do pracy w ogóle. Brakuje masy krytycznej ojców zajmujących się dziećmi przez dłuższy okres, takiego sygnału dla pracodawców, że rodzicielstwo może przydarzyć się każdemu, nie tylko kobietom.

Jedna rada dla mamy, która wraca do pracy.

Mam dwie: domagać się wsparcia od partnera lub rodziny w opiece nad dziećmi i mocno wierzyć w siebie.
Artykuł powstał we współpracy z Grupą Foksal.