Nie żyje amstaff, który pogryzł dwoje dzieci. "Mówienie o psach-morderca to kompletna bzdura"
Dwoje dzieci pogryzionych przez amstaffa nadal walczy o życie w warszawskim szpitalu. Ich ojcu prawdopodobnie postawiono zarzut narażenia dzieci na bezpośrednie zagrożenie życia. Ale ledwie tragiczne doniesienia obiegły całą Polskę, już wydano wyrok: "przecież to bestia", "kto decyduje się na TAKĄ rasę przy dzieciach", "dobrze, że to bydle uśpili", "rozszarpałbym bydlaka gołymi rękami". To wszystko o "psie-mordercy", który przypłacił życiem nieodpowiedzialność dorosłych ludzi. Bronią go inni – prawdziwy miłośnicy zwierząt, w których domach od lat mieszkają amstaffy. – To najlepsi opiekunowie i najwierniejsi przyjaciele – mówią.
Aneta Awtoniuk, behawiorystka zwierzęca, specjalistka zachowań zwierząt oraz założycielka i trenerka w warszawskiej Szkole dla Psów Azorres, podkreśla, że w tej sytuacji trudno jest jednoznacznie określić, kto zawinił lub co zawiniło, ponieważ mamy zbyt mało danych. – Fakty są takie: pies był bardzo krótko w domu, był to niewykastrowany samiec niewiadomego pochodzenia, dzieci bawiły się na dworze, jedno było na rękach u mamy. Poza tym mamy same niewiadome. Dlatego mówienie w tej konkretnej sytuacji o tym, co się stało i dlaczego tak się stało, jest jak wróżenie z fusów – wyjaśnia.
W rozmowie z MamaDu Awtoniuk zwraca uwagę, że kluczowe dla zrozumienia sytuacji jest poznanie przeszłości zwierzęcia: tego, jak wyglądał jego proces socjalizacji, jak i czy był szkolony – metody pracy mają ogromny wpływ na zachowanie zwierząt – oraz jak trafił do tej konkretnej rodziny. Tym bardziej, że była właścicielka psa, która sama zgłosiła się do prokuratury, twierdzi, że zwierzę reagowało agresywnie w kontakcie z dziećmi.
– Nie wiemy, co to było za zwierzę, nie wiemy, jakie miało wcześniejsze doświadczenia. W kontekście tego, co mówi kobieta podająca się za byłą właścicielkę – że pies źle reagował na dzieci, trzeba byłoby też zadać pytanie: jak na te jego reakcje reagowali ludzie? Być może pies był np. bardzo mocno karcony za jakieś niewłaściwe zachowania wobec dziecka i zapamiętał, że interakcja z dzieckiem kończy się dla niego źle. W takiej sytuacji mogłoby się zdarzyć, że dziecko – nawet bez intencji zbliżania się do psa – poszło w jego kierunku i pies od razu zareagował. Niestety, bez wiedzy o tym zwierzęciu, nic nie możemy powiedzieć – podkreśla.
Trenerka za absurdalne uważa też zrzucanie winy na zwierzę. – Jest w ludziach pewne – kompletnie dla mnie niezrozumiałe – oczekiwanie, że pies będzie myślał jak człowiek i zachowywał się jak człowiek, że w psie są takie intencje, jak w ludziach. Nie wiem, skąd się bierze takie przekonanie. Naprawdę nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że człowiek, który ma jakąkolwiek świadomość tego, że żyje z innym gatunkiem, jest w stanie wymyślić, że pies – w dodatku obcy, będący na obcym terenie – zachowa się "rozsądnie" – dodaje trenerka.
"Ojciec powinien odpowiedzieć za to, co zrobił"
Pani Klaudia nie ma wątpliwości, że za tragedię powinien odpowiedzieć ojciec dzieci. Powołuje się na informacje znalezione w sieci, z których wynika, że mężczyzna mógł adoptować psa, żeby założyć pseudohodowlę. W swoich podejrzeniach nie jest osamotniona. – Niestety pseudohodowle bardzo niszczą wizerunek amstaffów, a te psy są niesamowicie ciepłe i oddane całym sercem rodzinie – mówi nam pani Klaudia, która sama od 8 lat ma w domu amstaffkę, a nawet kilka. Obok nich wychowuje się – dziś 3-letni – synek pani Klaudii.
– Psy całkowicie bezproblemowo od samego początku "dogadują się" z dzieckiem, a dziecko jest z nimi bardzo silnie związane. Nawet pierwsze słowo dziecka to było właśnie imię najstarszej suczki. Jeżeli jakieś relacje można określić jako przyjaźń z psem, to śmiało mogę powiedzieć, że dziecko z każdym z sześciu psów się przyjaźni – podkreśla Klaudia.
– Nasz Django kocha dzieci, a im są mniejsze, tym bardziej czuje się potrzebny. Pilnuje wózków, gdy przychodzą koleżanki lub gdy spotykamy się na spacerze i rozmawiamy. Moje dzieci od zawsze były uczone, że to pies i nie mogą go ciągnąć za uszy czy za ogon, bo w obronie może zrobić im krzywdę. Nie ma rąk, by się obronić i nie mówi, żeby mógł powiedzieć, że coś go boli lub denerwuje. Może za to ugryźć – mówi Karina, mama dwójki dzieci w wieku 6 i 8 lat, która prawie trzy lata temu adoptowała amstaffa.
Karina podkreśla, że sama wychowywała się przy dobermanie i rottweilerze, więc wie, że każdy pies jest kochany, jeśli potrafimy się z nim "dogadać". Dzięki temu, że od dzieciństwa była oswojona z najróżniejszymi rasami psów, nie miała uprzedzeń wobec amstaffów. Klaudia przyznaje, że początkowo kierowała się stereotypami, ale szybko przekonała się, że odpowiednie wychowanie, trening, a przede wszystkim dużo ciepła i miłości sprawiają, że każdy pies może stać się członkiem rodziny.
Z kolei Katarzyna mówi wprost – Powiem szczerze, że bałam się wziąć takiego psa do domu, właśnie dlatego, że amstaffy mają taką opinię, że są "mordercami" i że są bardzo agresywne. Ale to zupełnie nie jest prawda. Są to naprawdę mądre i kochane psy – mówi mama małego chłopca.
Każdy pies może być agresorem
Aneta Awtoniuk też nie ukrywa, że ma dość słuchania o "genach agresji", a mianowanie amstaffów, rottweilerów czy owczarków niemieckich po każdym epizodzie pogryzienia ludzi "psami-mordercami" nazywa "kompletną bzdurą i paranoją". – Każdy pies ma potencjał, żeby być słodziakiem-przytulakiem i żeby zostać agresorem. To od ludzi zależy, jak pokierują psem i który z potencjałów uruchomią. Wcale niekoniecznie musi to zależeć od działań aktualnych opiekunów psa – zwierzę jest sumą doświadczeń zbieranych od urodzenia – mówi Awtoniuk. Z krzywdzącymi kalkami, stereotypami dotyczącymi psów i brakiem wiedzy wśród ludzi walczy od 11 lat.
Behawiorystka przytacza badania Vikrama Durairaja ze School of Medicine na Uniwersytecie Colorado, który przeanalizował historie 537 dzieci, które w latach 2003-2008 trafiły z pogryzieniami twarzy do szpitala dziecięcego prowadzonego przez uczelnię. Większość badanych dzieci zaatakował pies należący do kogoś z rodziny, przyjaciela lub sąsiada. Pies, którego dziecko znało.
W ponad połowie przypadków zwierzę zostało sprowokowane zbyt natarczywymi pieszczotami dziecka, przestraszone lub nadepnięte. Durairaj przestrzega, że jeśli pies choć raz ugryzie, jest duże ryzyko, że atak się powtórzy, z jeszcze większą agresją.
Ofiarami pogryzienia przez psy najczęściej zostają dzieci pozostawione bez nadzoru rodziców. 68 proc. pogryzień przydarzyło się pięciolatkom albo dzieciom młodszym. Najczęściej poszkodowane były trzylatki. Małe dzieci zwykle doznają większych obrażeń, ponieważ ich twarze znajdują się na wysokości psich pysków.
Z badania wynika także, że 23 proc. badanych pogryzień spowodowały kundle. Drugie po nich były labradory (w naszym kraju uznawane za idealne psy "dla dzieci") – odpowiadają za 13,7 proc. pogryzień. Ofiary rottweilerów stanowiły 4,9 proc. badanych przypadków, owczarków niemieckich – 4,4 proc., zaś golden retrieverów (sic!) – 3 proc.
Pies dla dziecka? Tylko pluszowy
Innym najczęściej spotykanym stereotypem jest powszechne przekonanie o tym, że istnieją rasy psów idealne dla dzieci. – Owszem, istnieje idealny pies dla dziecka – to pies pluszowy – przyznaje Awtoniuk żartem, choć do śmiechu wcale jej nie jest.
– Żaden pies nie jest odpowiedni dla dziecka. Dzieci nie mają prawa bez nadzoru dorosłych osób, bez nadzoru rodziców opiekować się psem. Nawet jeśli ktoś zna swojego psa od szczeniaka i wychowuje go zgodnie z zasadami i najlepszą wiedzą, to nie jest w stanie przewidzieć, co zrobi 3-latek. 3-letnie dziecko jest to mózg, który się rozwija, jest to kreatywność, wiek, w którym dziecko jest w stanie wpaść na każdy pomysł. I nikt nie jest w stanie przewidzieć, co wymyśli dziecko i przygotować na to swojego psa, żeby jego reakcja była przewidywalna i bezpieczna. Nie warto stawiać zwierzęcia bez nadzoru i pomocy człowieka w nowej sytuacji, z którą wcześniej się nie spotkał – tłumaczy.
Behawiorystka idzie nawet o krok dalej i w mocnych słowach przyznaje, że pozostawienie dziecka z psem bez nadzoru to skrajna nieodpowiedzialność. – A już zostawianie obcego psa z dzieckiem, nawet jeśli to jest pies rodzinny – wujka, cioci czy babci – to jest absurd. Ja bym za to odbierała prawa rodzicielskie. Jeśli rodzice nie potrafią zapewnić odpowiedniego nadzoru, a potem dziecko musi walczyć w szpitalu o życie, to musi być traktowane poważnie – zaznacza Awtoniuk.
Może cię zainteresować: „Mamusiu, dlaczego zjadamy zwierzęta?” Każdy rodzic będzie musiał odpowiedzieć na to pytanie