Dziecko koło 40-stki? "Nie odkładajcie decyzji o ciąży, śpieszcie się - późne macierzyństwo nie jest proste!"
To za późno, dziecko urodzi się chore, jak ty dasz radę — to często słyszą kobiety, które rodzą dziecko grubo po trzydziestce. Każdy „nowoczesny" człowiek puka się w czoło. Panuje moda, żeby mówić, że to w porządku, że to normalne. Wciąż czytam o kolejnych gwiazdach, które zachodzą w ciążę koło czterdziestki, nawet po. Gdy z moim partnerem zdecydowaliśmy się na dziecko, też pocieszałam się, że nie jestem jedyna. Syna urodziłam w wieku 42 lat. Młodym ludziom powiedziałabym jedno: nie odkładajcie decyzji o dziecku, śpieszcie się — mówi Joanna.
O to jej historia, i jej wersja późnego macierzyństwa. Czy są wśród nas kobiety podobne do niej, które czują to samo?
Dziecko po 40? Dlaczego późne macierzyństwo?
Nie spotkałam odpowiedniego mężczyzny. Tak przynajmniej myślałam. Gdy miałam 25 lat rzucił mnie narzeczony. Za dwa miesiące mieliśmy brać ślub. Złamał mi serce, potem przez długie lata nie potrafiłam nikomu zaufać. Do 30 roku życia wybrzydzałam. Potem podrywali mnie albo żonaci (nigdy nie chciałam takich romansów), albo życiowi rozbitkowie (z którymi mogłam mieć tylko przelotny związek). Tak, rodzina i znajomi pytają mnie o dzieci. Mówię, to co czuję. Że marzę o dziecku, ale chcę je mieć z miłości.
Moje życie to praca. Kolejne firmy, banki. Przyjaciółki zazdrościły mi kariery. Tylko, że mi zdarzało się wymiotować z przemęczenia. I płakać z samotności. Pamiętam moje 36 urodziny. Budzę się, robię kawę, wychodzę na taras. Jest maj, jest pięknie. „Boże, nawet nie zauważam, jak zmieniają się pory roku" myślę. Myślę też, że chciałabym ten dzień spędzać z ukochanym mężczyzną. I dziećmi.
Młodszym kobietom radzę: nie poświęcajcie się dla pracy, nie szukajcie „najlepszych" facetów. Czasem ci „najlepsi" wcale nie są najlepsi.
Odpowiedni mężczyzna
Pojawia się, gdy mam 40 lat. Historia trochę filmowa. Jadę samochodem, zagapiam się, nie zauważam świateł. Wjeżdżam w samochód przede mną. Wyskakuje wściekły facet. To R., mój przyszły mąż. Tego samego dnia idziemy na kawę. Opowiadamy sobie całe życie. Jest po rozwodzie, ma kilkunastoletniego syna. Po trzech tygodniach wyjeżdżamy razem w Tatry, on mi się oświadcza. Co myślę? Że to jest podejrzane. Dlaczego 40 letni mężczyzna proponuje ślub? Odwlekam to, mówię, że pasuje mi luźny układ. Podejrzliwie patrzę na jego relację z synem, martwię się, że ma za dobre relacje z byłą żoną. R. otwarcie mówi, że chce mieć ze mną drugie dziecko. Ja myślę: jestem za stara, to już nie dla mnie, jak sobie poradzimy.
Ale R. daje mi siłę. Pierwszy raz od 15 lat zdobywam się na odwagę. Chcę zrealizować swoje marzenie – założyć firmę. Nie mam już cierpliwości na znoszenie fochów szefa. Po kolejnej awanturze – rzucam papierami. Rezygnuję: z dobrej pensji, szerokiego pakietu zdrowotnego.
Młodszym kobietom radzę: czujesz, że spotkałaś miłość? Nie bój się, nie uciekaj. Nie każdy facet chce nas zranić. Zdobądź się też na odwagę w pracy. Szkoda życia na to, żeby ktoś Cię szanował.
O ciążę po 40 trzeba starać się długo? Nieprawda (przynajmniej w moim przypadku)
Mam sporo zleceń, jestem szczęśliwa. R. mówi: „Za chwilę będzie za późno na dziecko". Myślę: „Puszczę to". Przez miesiąc nie stosujemy antykoncepcji. Jest maj, organizuję duży event. Nie mogę znieść zapachu perfum unoszących się w powietrzu. Nie widok alkoholu mam mdłości, kiszone ogórki zajadam ptasim mleczkiem.
Po powrocie do domu robię test ciążowy. Wynik pozytywny. „Ale jak to???" dziwię tydzień później u lekarza. Naczytałam się, że im jesteśmy starsze, tym trudniej zajść w ciążę. A ja? Przez kolejne dziewięć miesięcy czuje się idealnie. Szkoła rodzenia? Po co? Nie robię badań genetycznych. Wierzę, że mogę urodzić tak, jak dwudziestolatki. Ale nie wierzy w to mój ginekolog. Sugeruje cesarskie cięcie, bo może „zdrowie już nie to". 1 lutego 2012 rodzę syna. Zaczynają się schody. Nie śpię, czekam aż przywiozą mi Kajetana na salę pooperacyjną. „Czeka, nie panikuje" rzuca w moją stronę jakaś pielęgniarka. Potem próbuje karmić. Nie potrafię. Dziecko krzyczy, mi kapią łzy. Powrót do domu. Samotność. Nie mam nikogo do pomocy. Gdy R. wychodzi do pracy, jestem kompletnie sama. Moje koleżanki mają dzieci w wieku szkolnym, rodzice są po siedemdziesiątce. „Boże, co ja zrobiłam swojemu dziecku" myślę.
Młodszym koleżankom radzę: nie odwlekaj decyzji o macierzyństwie. Nawet, jak będziesz miała depresję poporodową, będziesz źle się czuła – zawsze będziesz też miała koleżanki, które cię wesprą, bo są w takiej samej sytuacji jak ty.
Prawo autorskie: / 123RF Zdjęcie Seryjne
Piątego dnia po porodzie siadam do komputera – muszę odpowiedzieć na służbowe maile, przecież mam własną działalność, nikogo nie interesuje, że właśnie urodziłam. Jest mi żal, że tyle lat pracowałam na etacie, a teraz nie mogę od tej pracy odpocząć. Walczę z paniami w ZUS-ie, z niezadowolonymi klientami.
Jestem zła, bo mam wrażenie, że całe życie opiekowałam się całą rodziną, a teraz nikt nie jest w stanie zaakceptować, że moja sytuacja się zmieniła. Co miesiąc pieniądze przelewam rodzicom (to akurat zrozumiałe), ciotce (nie ma dzieci, za to ma duże problemy finansowe), pomagam też dwóm młodszym siostrom. Przyzwyczaiły się, że Agata nie ma rodziny, ale ma dobrą pracę. Wszystkie rozmowy kończą się awanturą. Gdy w końcu mówię „dość", słyszę, że jestem egoistką i że to szaleństwo mieć dziecko po czterdziestce.
Młodszym koleżankom radzę: Bądź asertywna, nie pomagaj wszystkim wokół. Potem możesz zauważyć, że pracowałaś ileś lat, cała twoja rodzina jest zadowolona, ty natomiast czujesz się sfrustrowana. Oszczędzaj.
Starsza mama jest lepszą matką? Nieprawda
Od kiedy urodziłam, mam obsesję zdrowego żywienia. Zakupy? Tylko u sprawdzonej pani na bazarku, wszystko ekologiczne. Dziecku bez poduszki (dlaczego inni nie wiedzą, że poduszka sprzyja skrzywieniom kręgosłupa), latam po lekarzach, wszystko sprawdzam. Gdyby nie R. nie wiem jak dałabym radę. Niczego nie potrafię puścić. Jeśli robisz karierę – słowo „kontrola" to klucz. A w rodzicielstwie większość rzeczy wymyka się spod kontroli. Nie mam spontaniczności młodszych kobiet. Martwię się. Nieustannie się martwię. Czy dziecko będzie zdrowe (przecież tyle czytam o chorobach), czy będzie szczęśliwe (przecież tyle jest zagrożeń), czy my się nadajemy na rodziców (która dwudziestolatka w ogóle zajmuje się takim analizowaniem?!)
Wykańcza mnie też perfekcjonizm. Przez 40 lat (to bardzo długo) moja przestrzeń była ogarnięta. Teraz przychodzę do domu: zabawki porozrzucane, na stole rozlany sok, rozgniecione ciastko. Piorę więc, sprzątam, gotuję. R. potrafi odpuścić. Woli pobawić się z dzieckiem. Ja wierzę, że może być, jak dawniej. Poukładane. Ale to nie wychodzi.
Jestem zmęczona. Nie mam czasem siły na klocki, uspokajanie, bieganie wokół z kanapeczkami. Nie mam już takiej energii jak dziesięć czy dwadzieścia lat temu! Dlaczego to takie cholerne tabu, że my się starzejemy.
I tęsknię, tęsknię za chwilami samotności, do której byłam przyzwyczajona. I to też jest tabu, być matką i wariować z potrzeby samotności.
Myślę co będzie za pięć, dziesięć, piętnaście lat. Czy będę wciąż miała tyle sił, by biegać za Kajetanem po placu zabaw, popołudniami odrabiać lekcje? Zawozić i przywozić z zajęć? Czy nie zachoruję? Od siedzącej pracy mam potworne problemy z kręgosłupem. Ćwiczę, chodzę na rehabilitację. Która dwudziestolatka ma problemy z kręgosłupem i nie może dźwigać dziecka? Myślę, że niewiele.
Zazdroszczę koleżankom, że ten etap mają za sobą. Czuję, że ten czas nie pasuje. Że te dylematy powinnam mieć dziesięć lat temu.
Nie żałuję, że mam dziecko. Wręcz przeciwnie – to najlepsze (poza R.) co mnie w życiu spotkało.
Ale bardzo żałuję, że mam je tak późno.
Młodszym koleżankom radzę: jeśli zdecydujesz się na późne macierzyństwo, przypomnij sobie moją historię. Może to tylko odosobniona historia, a może są rzeczy o których my, starsze matki, po prostu boimy się mówić?