zła zdenerwowana dziewczynka
Stosowanie rpzemocy w szkole prowadzi do traum na długie lata. fot. Eleven52/storyblocks.com

Krzyk w szkole wciąż bywa reakcją na błędy, a jego skutki dzieci noszą w sobie latami. Historia dziewczynki, która bała się, że nauczycielka będzie na nią krzyczeć, pokazuje, jak głęboko zakorzeniony jest lęk przed porażką. Czy polska szkoła naprawdę zerwała już z przemocą wobec uczniów?

REKLAMA

Krzyk jako reakcja na niepowodzenie

Dzieci wynoszą z domu i szkoły bardzo różne doświadczenia. Czasami są to drobne wspomnienia, które z czasem blakną, a czasami – traumy, które idą z nimi przez całe życie. Zdarza się, że kilkuletnie dziecko, które doświadczyło przemocy – nie tylko fizycznej, ale także psychicznej – zaczyna funkcjonować w sposób podporządkowany lękowi.

Stara się nikogo nie zdenerwować, nie popełnić błędu, nie sprowokować krzyku. Taki mechanizm obronny bywa niewidoczny dla dorosłych, ale jego skutki mogą być bardzo poważne. O jednej z takich poruszających sytuacji, która mnie zszokowała, ale też pokazuje, jak często żyjemy w społecznych bańkach, napisała na Threads użytkowniczka o nicku zuzanna.m.piotrowska.

"Skontaktowała się ze mną w ten weekend pani, która chciała zapisać na korepetycje swoją wnuczkę. Wnusia zapytała, czy ja będę na nią krzyczeć, jak zrobi coś źle... Mnie taka insynuacja absolutnie nie obraża, ale aż coś mnie ścisnęło w środku na myśl, skąd takie wyobrażenie mogło się w ogóle pojawić w głowie tego dziecka (źródłem jest tu raczej szkoła, a nie dom, bo co nieco się od pani babci dowiedziałam)" – napisała.

Piotrowska, która z zawodu jest fizyczką i w mediach społecznościowych dzieli się refleksjami na temat edukacji i szkolnictwa, zwróciła uwagę na coś, co dla wielu dorosłych wciąż bywa normalne. Zachowanie dziewczynki jednoznacznie pokazuje, że musi ona mierzyć się z czymś trudnym – z doświadczeniem, które nauczyło ją, że błąd może oznaczać krzyk, zawstydzenie albo strach.

Nie możemy dziś rpzyzwalać na przemoc w szkole

Jeśli wierzyć relacji babci dziecka, problemem w tej sytuacji jest szkoła. A jeśli to prawda, oznacza to, że w polskim systemie edukacji wciąż nie wszystko się zmieniło. Jeszcze 50 czy 30 lat temu wiele rzeczy egzekwowało się krzykiem. To on był narzędziem wychowawczym, reakcją na porażki, trudności i nieposłuszeństwo.

Dziś chcemy wierzyć, że jest inaczej. I często rzeczywiście jest – w szkołach pracuje wielu młodych pedagogów z pasją, empatią i nowoczesnym podejściem do ucznia. Nie można jednak ignorować faktu, że są też nauczyciele wypaleni, przytłoczeni systemem, zmęczeni nadmiarem obowiązków i brakiem realnego wsparcia.

To nie usprawiedliwia krzyku, straszenia czy przerzucania własnych emocji na dzieci. Jeśli dorosły reaguje złością, a uczeń odpowiada na to lękiem, to mamy do czynienia z mechanizmem, który może zostawić śladym na lata. Szkoła nie powinna być miejscem, w którym dziecko uczy się strachu przed błędem. Powinna uczyć, że błąd jest częścią procesu i szansą na poprawę, a dorosły – przewodnikiem, nie zagrożeniem.

Jeśli ktoś nie jest w stanie pracować z dziećmi bez krzyku i emocjonalnej przemocy, być może warto uczciwie zadać sobie pytanie, czy to na pewno jest zawód, w którym powinien pozostać. Bo najmłodsze pokolenie nie powinno ponownie dźwigać traum, z którymi poprzednie generacje próbują się dziś uporać.

Czytaj także: