
Na facebookowych grupach zrzeszających osoby zajmujące się obróbką zdjęć pojawiają się prośby o usunięcie znaków wodnych z cudzych fotografii. Najczęściej robią to osoby, które nie zapłaciły za sesję, licząc na darmowe ujęcia: szczególnie teraz w sezonie sesji świątecznych. To naruszenie praw autorskich i jawna kradzież pracy fotografów.
Usuwanie ze zdjęć znaków wodnych bez zgody autora
Na facebookowych grupach, w których ludzie dzielą się wiedzą o obróbce zdjęć, regularnie pojawia się pewien typ wpisów. Z pozoru niewinny, często napisany "na szybko", zwykle od osoby, która dopiero co dołączyła. Wszystkie te wpisy brzmią podobnie i pojawia się w nich pytanie o usunięcie znaku wodnego. I w tym miejscu zaczyna się problem, który w okresie okołoświątecznym jest wręcz nagminny.
Grudzień to czas, gdy fotografowie pracują na najwyższych obrotach. Robią dziesiątki, a często setki sesji świątecznych. Przygotowują scenografie, rezerwują terminy, obrabiają zdjęcia do późnych godzin nocnych. I jak co roku – pojawiają się osoby, które próbują sprytnie obejść system.
Zamawiają krótką sesję, często w promocyjnej cenie, po czym odbierają zdjęcia pokazowe, czyli te niskiej jakości, z dużym znakiem wodnym, przeznaczone wyłącznie do wyboru ujęć, które fotograf obrobi. Następnie wrzucają je na grupy dla grafików, prosząc o "drobny retusz". A tak naprawdę – o usunięcie logo fotografa.
To nie jest niewielki retusz, serio. To kradzież. Usunięcie znaku wodnego to bezpośrednie naruszenie praw autorskich. Fotograf nie bez powodu umieszcza swoje logo na zdjęciach, za które jeszcze nie otrzymał wynagrodzenia.
To forma zabezpieczenia jego pracy. Tak samo jak wodny znak na filmie w wersji testowej czy próbny nadruk grafiki. Usuwanie tego oznaczenia to po prostu próba przywłaszczenia sobie czegoś, za co nie została zrealizowana płatność.
Brak poszanowania praw autorskich
Mimo to na wielu grupach – szczególnie tych, gdzie pomagają amatorzy i nie do końca profesjonaliści – takie prośby pojawiają się często. Co gorsza, najczęściej publikują je młode mamy, które liczą na to, że "ktoś się zlituje", bo przecież to tylko zdjęcie dziecka.
W efekcie narażają fotografa na straty, jednocześnie pokazując, że nie mają zamiaru szanować czyjejś pracy. I choć słowo "madka" bywa nadużywane i czasami denerwuje mnie kontekst użycia (bo rodzicom zarzuca się dosłownie wszystko), to w takich sytuacjach sama mam poczucie, że o takie rzeczy proszą jakieś "Grażyny biznesu", które nie znają pojęcia praw autorskich.
Admini wielu takich facebookowych grup zaznaczają jasno w regulaminach, że takie prośby będą usuwane/nie publikowane/karane wyrzuceniem z grupy. Bo żeby się do niej dostać, trzeba zatwierdzić regulamin, w którym jasno jest napisany punkt o prawach autorskich.
W regulaminach podkreślają, że jest to niezgodne z prawem, nieetyczne i po prostu nieuczciwe wobec osób, które utrzymują się dzięki fotografii. Niestety duża część użytkowników... tych regulaminów nie czyta. Dołączają do grupy, klikają akceptację, a minutę później wrzucają zdjęcie z ogromnym logo fotografa i pytają, czy ktoś "może coś z tym zrobić".
Złodziei powinno się blokować w mediach społecznościowych
Tu macie przykładowy wpis administratora z jednej z takich grup:
Administratorzy powinni ustawiać takie posty z zasadami na samym początku grupy, przypinać je na górze strony i nie publikować postów, które naruszają prawa autorskie. Tylko dzięki temu uda się zatrzymać rosnącą falę takich próśb – zwłaszcza przed świętami, kiedy pokusa oszczędzenia jest największa, a madki chciałyby po taniości mieć zdjęcia, które będą mogły wręczyć jako prezent wszystkim członkom rodziny.
Fotografowie chcą tylko, żeby szanować ich pracę, czas i umiejętności. Sesja zdjęciowa to usługa jak każda inna – ktoś ją wykonuje, ktoś inny za nią płaci. A jeśli próbuje się ominąć tę zasadę, udając sprytnego, tak naprawdę nie jest się sprytnym, tylko zwyczajnie nieuczciwym.
Warto o tym pamiętać, zanim wrzuci się gdziekolwiek zdjęcie z wielkim znakiem wodnym i poprosi o pomoc. Bo to nie jest pomoc, tylko kradzież.
