
Jako matka dwóch chłopców mogę śmiało powiedzieć, że staram się wychować ich najlepiej, jak potrafię. Tak, aby byli silni, pewni siebie i znali swoją wartość, ale jednocześnie, żeby nie brakowało im samodzielności, empatii, szacunku do innych i życzliwości. Pewien użytkownik Threads jest jednak zdania, że bycie dobrym dla kobiet zabiera chłopakom "męskość".
Wychowanie chłopców na "dobrych dla kobiet"
Ostatnio trafiłam na pewien wpis na Threads, który sprawił, że zaczęłam analizować swoje podejście do wychowania. Jako mama dwóch chłopców nieco się wkurzyłam, czytając poniższy wpis:
"[...] większość kobiet nieświadomie wychowuje synów tak, że robi z nich... przyszły problem dla kolejnych kobiet. I to ma swoje naukowe wyjaśnienie. To zjawisko nazywa się Matrifiltracją norm, matrilineal norm transmission. To mechanizm, w którym matki przekazują synom normy korzystne dla kobiet, ale już niekoniecznie dla samych synów. Psychologia rozwojowa opisuje to wprost jako: 'przekazywanie norm wspierających kooperację między płciami poprzez kobiecy filtr wartości'" – napisał użytkownik o nicku codi__dusk.
W dalszej części dodał, że kobiety wychowują synów na "dobrych dla kobiet", przez co zacierają się ich własne granice, priorytety i tożsamość.
"I tu jest sedno problemu: kobieta zna wartości ważne dla kobiet, ale nie zna ani biologicznie, ani społecznie, priorytetu wartości mężczyzny. Dlatego syn dostaje pakiet zachowań 'żeby podobać się kobietom', a nie 'żeby był silnym, pewnym siebie mężczyzną, który stawia granice, jest pierwszy w swoim życiu i wybiera świadomie'" – pisze użytkownik Threads.
Nie do końca zgadzam się z tą perspektywą – być może dlatego, że sama mam synów. Mam też poczucie, że mężczyźni i tak zawsze stawiają siebie na pierwszym miejscu, a powyższa opinia pochodzi od jakiegoś fanatycznego konserwatysty.
Nie czuję, żebym swoim postępowaniem przekraczała granice moich dzieci. Staram się uczyć ich wartości ważnych dla mnie jako kobiety, ale jednocześnie uniwersalnych: życzliwość, szacunek, dobro czy umiejętność dbania o siebie to dla mnie cechy niezależne od płci.
"Dobry dla kobiet" wcale nie oznacza "niemęski"
Nie chcę tu nikogo przekonywać do swojego zdania – raczej otworzyć przestrzeń do rozmowy. Może ktoś z czytelników ma inną perspektywę? Może ktoś uważa, że kobiety nie muszą "stawać się mężczyznami", by wychować synów tak, aby byli nie tylko dobrzy dla kobiet, ale też potrafili jasno stawiać granice i nie rezygnowali z własnych potrzeb?
Wydaje mi się, że i tak żyjemy w świecie, w którym rządzą panowie i to oni na wielu polach mają w życiu lepiej i łatwiej – mimo tego, że żyjemy w XXI wieku i niby mamy równouprawnienie. Jeśli jednak psychologowie utkali taki termin jak "matrilineal norm transmission" (choć na polskim gruncie nie mogłam znaleźć żadnych publikacji na ten temat...), to być może faktycznie coś jest na rzeczy?
Trochę mam poczucie, że akurat w kwestii wychowania chłopców jedno nie wyklucza drugiego. Dla mnie naturalne jest to, że wychowuję dzieci najlepiej, jak umiem, i nie chcę naginać ich granic tylko po to, żeby "byli dobrzy dla kobiet". Chcę, żeby byli dobrzy – po prostu. Dla innych, dla siebie, dla świata. I żeby potrafili to wszystko mądrze wyważyć.
A może to właśnie jest najtrudniejsze zadanie współczesnych rodziców: wychować dziecko tak, aby umiało być jednocześnie wrażliwe i silne? Jeśli psychologowie widzą w tej tendencji matek problem, to może jest tak, że ja, jako główna zainteresowana, po prostu go nie widzę, bo nie chcę go widzieć?
