uczniowie pracują w klasie w ławkach na lekcji
Uczniowie mają kupić kolegom prezenty mikołajkowe za dość wysoką kwotę. fot. RomaS/storyblocks.com

W tym roku w szkole mojego bratanka zrobiono losowanie na klasowe mikołajki, ale kwota prezentu zaskoczyła rodziców – 80 zł za symboliczny upominek wydaje się przesadą. Dzieci często kupują coś dla kolegów, których ledwo znają, a wydawanie tak dużej kwoty rodzi stres i niezręczność.

REKLAMA

Wysokość składki na klasowe mikołajki to przesada

W tym roku w szkole mojego bratanka postanowiono "ułatwić życie rodzicom" i zrobić losowanie na mikołajki. Pomysł jak pomysł – znamy to wszyscy, ja sama w szkolnych czasach pamiętam nawet takie losowania, kiedy trzeba było prezenty robić samodzielnie.

Dzieci wylosowały karteczki, potem jedna wielka zagadka: "Kto kogo ma?" i "Co mu kupić, żeby nie wyjść na sknerę?". Wszystko byłoby nawet urocze, gdyby nie pewien drobny szczegół. Otóż wysokość kwoty na prezent: 80 zł. Osiemdziesiąt. Za prezent dla dziecka, którego najczęściej się nie zna za dobrze.

To miał być prosty upominek, raczej symboliczny, ale wysokość stawki ustalona na 80 zł to chyba lekka przesada? Takiego zdania jest przynajmniej mama jednego z uczniów, a moja szwagierka. Sama uważam podobnie – u mojego syna w szkole rodzice złożyli się na prezenty dla dzieci po 25 zł i uważam, że to kwota wystarczająca, by kupić coś fajnego uczniom 1 klasy podstawówki.

Oczywiście rozumiem dobre intencje: żeby nikt nie dostał gumki do ścierania za 3 zł, a ktoś inny zestawu LEGO jak z katalogu marzeń. Ale czy naprawdę jesteśmy już na tym etapie rodzicielskiego szaleństwa, że symboliczny prezent musi kosztować aż tyle? Przecież to nie są urodziny tylko po prostu klasowe mikołajki.

Dziecko wylosowało kolegę, z którym zamienia 10 zdań na rok, a teraz ma mu wręczyć prezent za kwotę, za którą niektórzy rodzice kupują własnym dzieciom upominek na mikołajki. I nie chodzi nawet o to, że 80 zł to mało czy dużo.

Chodzi o to, że to jest po prostu nieproporcjonalne. Bo mikołajkowy prezent w szkole to ma być drobiazg – coś, co wywoła uśmiech, a nie stres związany z tym, że trzeba przetrząsać pół internetu, żeby znaleźć coś o odpowiedniej wartości, żeby nikt nie poczuł się gorzej.

Ochłońcie z tym wydawaniem pieniędzy

Do tego dochodzi jeszcze ta specyficzna niezręczność. Bo jak kupić trafiony prezent komuś, kogo się nie zna? Na chybił trafił? Na podstawie tego, że "chyba lubi Minecrafta, bo ma piórnik z creeperem"? A jak ktoś ma piórnik z pandą, to czy to znaczy, że kocha pandy, czy po prostu to była jedyna rzecz, którą mama znalazła w Biedronce?

Rodzice próbują być fair, więc kupują za te 80 zł coś "ładnego", "praktycznego", "uniwersalnego", a potem okazuje się, że dziecko wraca do domu ze skarpetkami w renifery lub zabawką, na którą patrzy jak na sprzęt laboratoryjny – niby fajnie, ale po co to komu?

I tak sobie myślę, że chyba trochę gubimy sens tych szkolnych mikołajek. Bo przecież w założeniu chodzi o drobny gest, o podtrzymanie tradycji, o emocje. Nie o to, żeby świąteczne prezenty zaczynały się od kwot, które niektórym rodzinom autentycznie robią różnicę w domowym budżecie.

Może warto wrócić do prostych zasad? Drobny upominek, symboliczny, w miarę uniwersalny. Taki, który nie rujnuje portfela i nie wymaga przetrząsania połowy stron internetowych w poszukiwaniu inspiracji?

Bo mikołajki w szkole to naprawdę nie muszą być święta konsumpcjonizmu. Wystarczy, żeby były miłe. A miłe nie zawsze znaczy drogie. I dobrze, żeby o tym pamiętali przede wszystkim dorośli – zanim znów komuś przyjdzie do głowy, że "przecież 80 zł to nie majątek". Może nie majątek, ale umówmy się… jak na prezent dla właściwie obcego dziecka? Zdecydowanie przesada.

Czytaj także: