matka trzyma w chuście niemowlę i przytula je
Moda na tradycyjne polskie imiona jest wzruszająca. fot. storyblocks.com

Moda na zagraniczne imiona powoli przemija, a do łask wracają te tradycyjne i dobrze nam znane. Coraz więcej nauczycieli przyznaje, że polskie imiona są po prostu praktyczniejsze – łatwiejsze do zapisania, wyczytania i zapamiętania. A przy tym niosą ze sobą historię i dumę, których brakuje modnym, chwilowym trendom.

REKLAMA

Moda na zagraniczne imiona już przemija

Kiedy na naszym portalu pojawił się artykuł o modzie na staroświeckie imiona, od razu wysłałam go mojej przyjaciółce – nauczycielce nauczania początkowego. Wiedziałam, że będzie miała coś do powiedzenia, bo wielokrotnie słyszałam z jej strony narzekania w tym temacie. I nie pomyliłam się.

Odpisała mi na Messengerze jeszcze tego samego dnia, mówiąc: "Słuchaj, ja naprawdę wolę mieć w klasie Irenę niż kolejne trzy wersje Brajanków, Brajenów i Brajdonów, które muszę sprawdzać w dzienniku, bo już się boję, że pomylę literę".

Jej perspektywa mnie zupełnie nie zaskoczyła, sama mam do tradycyjnych imion stosunek raczej przychylny (moi obydwaj synowie mają polskie imiona, znane od pokoleń). Tymczasem moja przyjaciółka – osoba, która na co dzień czyta te imiona kilkadziesiąt razy, wyczytuje je, sprawdzając listę obecności i zapisuje w zeszytach – widzi sprawę z nieco innej perspektywy.

I wcale nie chodzi o modę, sentyment ani wspomnienia. Chodzi o... praktyczność. Opowiadała mi, że dla pedagogów imię to przede wszystkim narzędzie komunikacji. Musi być czytelne, jednoznaczne i łatwe do zapisania. I tu tradycyjne polskie imiona mają ogromną przewagę.

Irenka to Irenka – wiadomo, gdzie akcent, wiadomo, jak zapisać, wiadomo, jak zawołać w klasie. Tadziem jest podobnie. Nie ma dyskusji, czy to "Tadż", "Tajdi", czy może "Tay".

Polskie imiona to powód do dumy

Tymczasem z imionami inspirowanymi zagranicznymi trendami bywa różnie. "Zdarzały mi się w klasie dzieci, których imion sama nie potrafiłam wymówić tak, jak życzą sobie rodzice – nie złośliwie, tylko z bezradności" – napisała mi przyjaciółka.

W dzienniku wersja jest jedna, rodzice mówią drugą, a dzieci tworzą trzecią. I nauczyciel zostaje z tym bałaganem sam, próbując nie urazić nikogo, a przy okazji nie pomylić się podczas sprawdzania listy obecności.

Zaskoczyło mnie również to, że ona nie tylko nie widzi nic złego w modzie na tradycyjne imiona, ale wręcz uważa ją za coś pięknego i wartościowego. "Wiesz, te imiona mają w sobie jakąś godność" – zauważyła znajoma. "One uczą dzieci, że nosimy w sobie historię. I że to jest powód do dumy, bo takie same imiona mają bohaterowie lektur albo znani i cenieni Polacy".

I faktycznie, coś w tym jest. Imię po babci czy pradziadku bywa czymś więcej niż decyzją estetyczną. To pewnego rodzaju łącznik między pokoleniami. Dla dziecka może stać się pierwszą lekcją o tym, że jego rodzina ma korzenie, tradycję, własną historię. Moja przyjaciółka widzi to zwłaszcza wtedy, gdy dzieci dopytują, skąd wzięło się ich imię.

Przywołała przykłady, kiedy prowadziła lekcję o imionach i jeden z uczniów przyznał, że ma imię po pradziadku, który był kowalem. Inna dziewczynka przyznała, że dostała imię po cioci swojej mamy, którą ją wychowywała.

Przyjaciółka przyznała, że te momenty dają jej poczucie, że imię może być pierwszą, bardzo zwyczajną lekcją patriotyzmu – nie tego wielkiego, z podręczników, ale rodzinnego, lokalnego, wziętego prosto z rodzinnego albumu.

Wybór imienia to kwestia indywidualna

To oczywiście nie znaczy, że wszystkie imiona tradycyjne są łatwe, miłe i uniwersalne. Sama tak sobie myślę, że jakieś Wacławy czy inne Stanisławy rzeczywiście dziś mogą brzmieć jak nie z tej epoki. Ale podkreśla, że każdemu imieniu można dać szansę. Że dziecko zawsze nada mu nowy sens i nowe brzmienie. I że lepiej mieć w dzienniku jednego Zygmunta zapisanego bez problemu niż trzy zagraniczne imiona, których kolejności liter nie jest się pewnym.

Kiedy dziś czytam dyskusje o tym, czy mała Krystyna to przesada, czy może powrót do korzeni, myślę sobie o słowach mojej przyjaciółki: "Imię ma pomagać, nie przeszkadzać. A te nasze, polskie, są naprawdę piękne. Tylko trzeba ich spróbować użyć na prawdziwych dzieciach, a nie teoretyzować".

Może właśnie w tym tkwi sekret. Że każde imię zaczyna żyć naprawdę dopiero wtedy, gdy zostaje nadane konkretnemu dziecku i za jego wyborem stoi często jakaś piękna rodzinna historia.

Czytaj także: