Na zdjęciu widać dziewczynkę na placu zabaw, w pobliżu piaskownicy.
Każde dziecko ma prawo do posiadania własnych rzeczy. Istotne jest to jak to komunikuje. storyblock.com

Byłam ostatnio świadkiem pewnej sceny na placu zabaw. Dzieci w piaskownicy bawiły się razem. Pożyczały sobie łopatki, wiaderka. Czasem droczyły się o to, kto pierwszy postawi babkę z piasku, ale ogólnie panowała atmosfera wspólnej zabawy. Do czasu.

REKLAMA

W pewnym momencie pojawiła się dziewczynka, na oko cztero, może pięcioletnia. W rękach trzymała swoje zabawki i zanim jeszcze dobrze weszła do piaskownicy, oświadczyła zdecydowanym, wręcz roszczeniowym tonem:

"To są moje zabawki i nikt nie może ich dotykać!"

W piaskownicy zapanowała cisza. Dzieci spojrzały po sobie, rodzice obecni dookoła również. Mama dziewczynki spuściła wzrok, uśmiechnęła się niezręcznie, ale nic nie powiedziała. Reszta dorosłych również zamilkła. Ja też – choć później żałowałam, że nie zareagowałam.

Dziecko ma prawo do swoich rzeczy, ale...

Nie chodzi przecież o to, że dziewczynka miała się dzielić zabawkami wbrew swojej woli. Każde dziecko ma prawo do prywatności, posiadania własnych przedmiotów i do decydowania o tym, komu je udostępni. Ale to, co wybrzmiało w tej sytuacji, to głównie ton i sposób, w jaki dziewczynka to zakomunikowała – stanowczy, wykluczający, wręcz powiedziałabym nawet agresywny.

Czego ta sytuacja mogła nauczyć?

Dla dzieci to była lekcja – niekoniecznie o stawianiu granic, ale o tym, że można coś zakomunikować w sposób, który rani albo nawet obraża innych. Ale też, że swoje zdanie można wyrażać podniesionym głosem, nie szanując rozmówcy. Dla rodziców z kolei był to sygnał, że nie zawsze reagujemy w odpowiedni sposób. To był moment, w którym aż prosiło się o reakcję.

Mogło paść choćby krótkie: "Rozumiem, że chcesz bawić się sama swoimi zabawkami, ale możesz powiedzieć to spokojniej. Wszyscy zrozumiemy."

Dlaczego reakcja dorosłych jest ważna?

Plac zabaw to nie tylko przestrzeń zabawy, ale też czegoś w rodzaju "treningu społecznego". Dzieci uczą się tam, jak funkcjonować w grupie – negocjować, dzielić się, stawiać granice, ale też respektować granice innych.

Jeśli w takiej sytuacji dorośli milczą, dziecko dostaje sygnał, że taki ton i sposób bycia jest akceptowany.

Nie chodzi więc o wymuszanie dzielenia się na siłę, ale bardziej o pokazanie dziecku, że można swoją wolę zakomunikować spokojnym głosem, bez wykluczania innych.

Warto w takich momentach uświadomić też, że słowa mogą wpływać na uczucia innych.

Czego ta scena nas uczy?

Jako dorośli często nie chcemy "wtrącać się" w takie sytuacje, zwłaszcza jeśli to nie nasze dziecko. Ale milczenie też jest komunikatem. Gdyby w tamtym momencie padło choć jedno spokojne zdanie od mamy dziewczynki albo innego dorosłego, dzieci zobaczyłyby, że można inaczej – że wyrażanie własnych granic i potrzeb nie musi oznaczać krzyku czy wykluczania.

Żałuję, że wtedy się nie odezwałam ani ja, ani inni rodzice. To była okazja do tego, by dać małej lekcję empatii i pokazać różne sposoby komunikacji. To mogłoby zaprocentować w przyszłości.