dzieci w żłobku
Takiej informacji w życiu się nie spodziewałam. fot. Jakub Orzechowski/Agencja Gazeta
REKLAMA

Jeszcze nie zdążyła zaparzyć kawy, gdy przyszedł komunikat ze żłobka

Moja przyjaciółka opowiedziała mi ostatnio o pewnej sytuacji, która wydarzyła się w żłobku jej córki, Lidki. Dzień zaczął się, jak zawsze. Marta wstała, była jeszcze w szlafroku, z rozczochranymi włosami i sięgała po kubek, licząc na tę jedną spokojną chwilę z kawą. I wtedy – pik. Powiadomienie na telefonie. Wiadomość ze żłobka.

"U dzieci zauważono ugryzienia. Podejrzenie pluskiew. Prosimy nie przyprowadzać dzieci do żłobka".

"Co?!" – powiedziała, patrząc na ekran z niedowierzaniem. Pluskwy? W żłobku? Marta zamarła i postanowiła do mnie zadzwonić. Opowiadała mi, że momentalnie włączył się jej tryb alarmowy, a w głowie miała chaos. Przed oczami obrazy: Lidka leżąca na materacyku, bawiąca się pluszową żabką, przytulająca się do swojej ulubionej poduszeczki… A tam, być może, pełzające pasożyty?!

"Przepraszam bardzo, ale co to ma być?" – powtarzała mi, a głos jej drżał.

"To jest państwowa placówka, w XXI wieku, do której z pełnym zaufaniem oddaję swoje dziecko. Gdzie jest sanepid? Gdzie jest BHP? Czy ktoś tam w ogóle sprawdza, na czym te dzieci śpią?! Czy ktoś dba o czystość?".

Emocje sięgnęły zenitu...

Marta była wściekła. I jednocześnie przerażona. Nie wiedziała, jak długo te insekty mogły być obecne w placówce. Nie wiedziała, czy Lidka już ma ugryzienia – oglądała ją później od stóp do głów. Wiedziała jedno: to było absolutnie nie do przyjęcia.

"To są pasożyty, które żywią się ludzką krwią. I mogą już być u nas w domu!" – powiedziała mi przerażona.

Marta od razu zaczęła szukać informacji: co robić, jeśli dziecko miało kontakt z pluskwami? Czy wystarczy wyprać rzeczy w 60 stopniach? Czy trzeba zamówić firmę do dezynsekcji? Czy już umawiać się do dermatologa, zanim pojawią się zmiany skórne?

Była roztrzęsiona. Powtarzała mi w kółko: "Wiem, że dzieci chorują, że zdarzają się wirusy, przeziębienia, ale to? Tego nie powinno być. To zwykłe zaniedbanie".

I wiecie co? Ma rację. Bo dzieci nie potrafią się bronić. Dlatego my, dorośli – nawet z telefonem w jednej ręce i niedopitą kawą w drugiej – musimy to robić za nie. Bo jeśli my nie zareagujemy, to kto? Jeśli my nie postawimy granic, nie zażądamy odpowiedzi, nie zadbamy o bezpieczeństwo naszych dzieci, to nikt tego nie zrobi. A przecież nie po to prowadzimy je do żłobka z myślą, że są tam bezpieczne, żeby potem zastanawiać się, czy nie przyniosły nam do domu pluskiew.

Napisz do mnie na maila: anna.borkowska@mamadu.pl
Czytaj także: