Mała dziewczynka z króliczymi uszami i koszykiem pisanek.
Prezenty "na zajączka" są dla wielu rodziców czymś naturalnym. fot. catalinstoica/123rf.com
REKLAMA

Dziś dzieci mają za dużo wszystkiego

Pamiętam, jak w latach 90., kiedy byłam dzieckiem, dostanie lalki Barbie albo zestawu klocków Lego graniczyło z cudem. I tak wtedy już było łatwiej niż w PRL-u, bo takie produkty były w sklepach (chociaż ich ceny sprawiały, że dla wielu osób były nadal nieosiągalne). Wcześniej w sklepach było pusto, a portfele rodziców raczej nie były zbyt grube.

Prezent był świętem samym w sobie, dostawało się go na Boże Narodzenie, urodziny. Czasem jakiś drobiazg na Dzień Dziecka. Dziś, jako mama dwóch chłopców w wieku przedszkolnym, patrzę na to, jak bardzo świat się zmienił. I choć jestem wdzięczna, że stać mnie na więcej niż moich rodziców, coraz częściej łapię się na tym, że... trochę nas wszystkich poniosło.

Kupujemy dzieciom setki zabawek, gier, puzzli, układanek, figurek i plastikowych cudów, których – jak się okazuje – nawet nie są w stanie ogarnąć wzrokiem, nie mówiąc o zabawie. W ich pokoju jest wszystko, czego dusza zapragnie, a jednak słyszę czasem: "Mamo, nudzi mi się". I to nie dlatego, że są niewdzięczni. Po prostu ich głowy są przebodźcowane. Ostatnio natrafiłam na bardzo ważny głos w tej sprawie – wpis mamy na Threads, który mocno wybrzmiał i długo siedział mi w głowie. Użytkowniczka o nicku prostaorganizacja napisała:

"Czy tylko ja tak mam, że nie daję swoim dzieciom prezentów 'na zajączka'? Prosimy również gości śniadania wielkanocnego, by nie przynosili żadnych prezentów. Jedno to aspekt wiary, a drugie to wykorzenienie myślenia, że każda okazja jest dobra na kolejny prezencik, czyli pierdołę, którą pobawią się 5 minut i cisną w kąt".

Przystopujcie z zalewaniem prezentami

I muszę przyznać, że ja się pod tym podpisuję. Rękami, nogami i całym zmęczonym ciałem matki, która nie ma już gdzie trzymać tych wszystkich prezentów "od serca". Nie daję moim dzieciom prezentów "na zajączka". Daję im po prostu... czas. Czekoladowe jajko, spacer z koszyczkiem, wspólne zdobienie pisanek i polewanie się wodą w Lany Poniedziałek. To wystarczy.

Nie mówię, że zabawki są złe. Lepsze to niż bezmyślne gapienie się w ekran. Ale kiedy dziecko tonie w plastiku, a każdy tydzień przynosi nową okazję prezentową – mikołajki, walentynki, dzień dinozaura, "zajączek", zakończenie roku, Dzień Dziecka, Halloween – to my sami uczymy je, że radość to tylko coś, co można wyjąć z błyszczącego opakowania.

Moje dzieci kochają nowe rzeczy – jak każdy przedszkolak. Ale odkąd ograniczyliśmy prezenty do kilku naprawdę przemyślanych okazji, zauważyłam jedną rzecz: zaczęli naprawdę się nimi bawić. Wracają do starych zabawek, wymyślają nowe zabawy, budują, tworzą, nudzą się, a potem z tej nudy rodzi się coś naprawdę pięknego – wyobraźnia.

Możemy dać dzieciom coś znacznie cenniejszego niż kolejną grę czy plastikowego zajączka. Możemy dać im przykład, że nie trzeba kupować szczęścia, by je poczuć. Że radość jest w byciu razem, w ciepłym spojrzeniu, w śniadaniu z rodziną, w świętowaniu, które nie kończy się stertą kolorowych pudełek. Zróbmy więc ten pierwszy krok. Wyrwijmy się z tej spirali. Odpuśćmy "zajączka". I zobaczmy, co się stanie.

Czytaj także: