Uczniowie w szatni przy szafkach.
Przechwalanie o modnych ubraniach i drogich gadżetach dominują szkolną rzeczywistość. fot. stylephotographs/123rf.com
REKLAMA

Oceny na podstawie wyglądu i grubości portfela rodziców

Piszę, bo czuję, że już nie wyrabiam. Jako rodzic staram się wychować swoje dziecko najlepiej, jak potrafię, ale ostatnio czuję, że nasze wartości nie mają szans, bo otacza je zupełnie inne środowisko. To, co zaczyna się dziać w klasie mojego dziecka, to już nie jest normalna szkoła – to jakiś pokaz mody, gdzie liczy się tylko to, co masz, a nie kim jesteś. Nie mówimy tu o żadnych prestiżowych szkołach prywatnych, za które trzeba płacić grube tysiące. Mówię o publicznej szkole w średniej wielkości mieście.

Zaczęło się od tego, że moje dziecko zaczęło zauważać, że koleżanki i koledzy mają coraz droższe ubrania, telefony, plecaki. I co z tego, że ja staram się nauczyć go, że nie liczy się metka, a to, co w środku? W szkole zaczęło się robić dziwnie, bo dzieci zaczynają porównywać się do siebie tylko przez pryzmat tego, co noszą. U mojego syna pojawił się problem, że "wszyscy mają", a on nie. To bolało, bo staram się, by rozumiał, że to nie ubrania świadczą o człowieku. A jednak...

Do tego doszły gadżety (choć uważam, że 8 lat to nadal za mało na swój własny telefon), przepychanki o to, kto ma więcej i bardziej prestiżowe zajęcia dodatkowe. Ostatnio poszło nawet o worek na kapcie, który nie ma logo znanej (i dość drogiej) marki sportowej.

Stań na głowie, a i tak będzie za mało

To nie koniec. Urodziny? To już nie jest po prostu zaproszenie do kolegi na tort i zabawę w domu. To już nawet nie jest impreza w sali zabaw. Teraz robi się wielkie imprezy, wynajmuje sale, płaci za animacje, kupuje drogie prezenty. Byleby nie odstawać od reszty. A ja mam wrażenie, że to zaczyna już nie być tylko zabawa. Kiedy tłumaczę dziecku, że nie możemy wydać tylu pieniędzy na urodziny, bo po prostu nas nie stać, czuję się, jakbym była z innej planety.

Mam wrażenie, że wśród innych rodziców jestem jak jakiś obcy, bo nie rozumiem tej presji, by kupować dziecku (i to jeszcze wcale nie jakiemuś bardzo bliskiemu) wszystko, co najdroższe, byleby nie zostać w tyle. I tu pojawia się moje największe zmartwienie – co z dzieckiem, które nie jest w stanie dostać tego, co wszyscy? Jak ma poradzić sobie w takiej rzeczywistości, w której każdy prezent, każda rzecz, którą dostaje, ma wyznaczać jego wartość? A jeśli nie stać go na to wszystko, co potem? Będzie czuł się gorszy?

Zaczynam się martwić, że mój syn zacznie postrzegać siebie i innych przez pryzmat rzeczy materialnych, a nie wartości, które próbuję mu wpoić. Przecież te dzieciaki w markowych ubraniach pochodzą kilka tygodni i te bluzki i spodnie są na nich zaraz za małe. Uważam, że to przesada, żeby za ubranie na kilkanaście razy płacić setki złotych. Ważniejsze jest dla mnie to, czy syn jest empatyczny, dobrze się uczy i pomaga słabszym. W tej szkole liczy się już tylko to, co masz na sobie, a nie kim jesteś w środku. I to mnie naprawdę przeraża.

Chcesz opowiedzieć o swoich rodzicielskich doświadczeniach? Napisz: martyna.pstrag-jaworska@mamadu.pl lub: mamadu@natemat.pl.
Czytaj także: