Uczennica z arkuszami na egzaminie ósmoklasisty.
Uczniowie za nieco ponad miesiąc napiszą egzamin ósmoklasisty. fot. EAST NEWS
Reklama.

Rekolekcje ważniejsze niż przygotowanie do egzaminu

Jestem nauczycielką języka polskiego w podstawówce, ale przede wszystkim piszę jako osoba, której naprawdę zależy na dzieciach, które uczy. Czas płynie szybko, a egzamin ósmoklasisty zbliża się wielkimi krokami. Dla moich uczniów to bardzo ważny moment. Przez cały ten rok (ale i kilka poprzednich) starałam się przygotować ich jak najlepiej do tego majowego, trudnego czasu: ćwiczymy, powtarzamy, rozwiewamy wątpliwości, pracujemy nad czytaniem ze zrozumieniem, pisaniem wypracowań, analizą tekstu. Każda godzina lekcyjna jest teraz na wagę złota.

Tymczasem dowiedziałam się, że w poniedziałek i wtorek w przyszłym tygodniu uczniowie, zamiast przyjść na lekcje – idą na rekolekcje, które w najbliższej parafii odbywają się w ciągu dnia. Znowu. Bo tak jest co roku – zarówno przed Bożym Narodzeniem, jak i przed Wielkanocą. Bo tak "tradycja nakazuje" i "wszyscy tak robią", jak to mówi moja pani dyrektor. I choć mam szacunek do każdego wyboru, także religijnego i sama jestem wierząca, to nie umiem już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy szkoła publiczna, państwowa stawia religię wyżej niż edukację.

Wiecie, co to oznacza? Ósmoklasistom przepadają kolejne dwie lekcje języka polskiego. Dwie szanse na to, by poćwiczyć zadania egzaminacyjne, zadać pytania, rozwiać swoje obawy. Dwa spotkania, dzięki którym mogli się poczuć pewniej, zyskać wsparcie. Tego nie da się nadrobić. I choć jestem w szkole codziennie, choć przygotowuję materiały, próbne testy i choć oddaję serce uczniom, nie mam wpływu na decyzje dyrekcji. A to dyrekcja zgadza się, by uczniowie opuszczali lekcje i szli do kościoła. Bo przecież "tak było zawsze".

Podziel się zdaniem na ważne bieżące tematy dotyczące rodzicielstwa. Napisz: martyna.pstrag-jaworska@mamadu.pl lub: mamadu@natemat.pl.

Wiara ponad edukacją

Czy naprawdę jako szkoła nie możemy postawić w końcu na edukację? Na przygotowanie dzieci do życia, do wyzwań, które na nie czekają? Przygotować je do egzaminu, za którego wyniki później będę obwiniania ja, jeśli komuś źle pójdzie? Czy modlitwa ma większą wartość niż realne wsparcie dla ucznia w trudnym czasie? Naprawdę musimy wybierać między jednym a drugim?

Czuję się rozczarowana. Zła. Bezsilna. Bo nie mogę nic zrobić. Bo nikt mnie nie pyta o zdanie. I jak później uczniowie będą mieli zaległości, to mnie się oberwie, że muszą uzupełniać wiedzę samodzielnie lub na korepetycjach. Bo znów to ja będę tłumaczyć się z wyników egzaminu. To do mnie ktoś powie: "Pani ich źle przygotowała". A ja widzę, jak bardzo się staram, jak wielu uczniów potrzebuje jeszcze wsparcia i ile jeszcze moglibyśmy razem osiągnąć – gdyby tylko dano nam szansę i czas.

I najbardziej dziwię się, że rodzice tak łatwo się na to godzą. Że nie walczą o czas swoich dzieci i dodatkowe choćby 2 lekcje. Że nikt nie zapyta: "Czy to jest najlepsze rozwiązanie dla mojego dziecka?". Rozumiem wiarę i że ktoś ma potrzebę modlitwy. Szanuję tradycję. Ale nie rozumiem, dlaczego szkoła zapomina o swojej najważniejszej misji – o nauczaniu. I stawia Kościół wyżej niż to, że egzamin ósmoklasisty będzie lada dzień.

Czytaj także: