
Wiosna: czas dzieci-bałwanków
Nie ukrywam – wiosna mnie przeraża. Nie przez pyłki i alergię syna, bo to mamy w miarę opanowane. Nie przez nagłe skoki temperatur, poranne przymrozki czy marcowe i kwietniowe pluchy. Przeraża mnie to, co dzieje się w przedszkolnej szatni. W jednym kącie dziewczynka w letniej sukience z odkrytymi ramionami i w cienkich rajstopkach, w drugim – chłopiec opatulony jak na zimową wyprawę na Syberię. Miał wełnianą czapkę, szalik, kombinezon. I to wszystko przy szesnastu stopniach na plusie.
Nie ma chyba drugiego tak kontrowersyjnego tematu wśród rodziców jak ubieranie dzieci. Ten temat budzi wiele emocji i trwa, odkąd pamiętam. Z jednej strony zwolennicy hartowania, z drugiej wyznawcy metody "na cebulkę". O dziadkach już nie wspomnę – oni w ogóle uznają, że dzieci powinny być ubrane cieplej niż ktokolwiek inny w rodzinie, najlepiej w podwójną warstwę wełny, "żeby tylko ich nie przewiało".
Ja sama jestem ciepłolubna i nienawidzę marznąć, ale nie przyszłoby mi do głowy, by ignorować to, co mówi moje dziecko. Jeśli mówi, że jest mu gorąco i nie chce czapki – nie zmuszam i nie namawiam (chyba że na dworze jest -1 stopień i wiatr). Bo wiem, że ono czuje temperaturę inaczej niż ja. I że jeśli założę mu za dużo warstw, to nie uchronię go przed chorobą, tylko mu ją zafunduję.
"Załóż mu czapkę, bo go przewieje"
Mit przewiania ma się świetnie, choć już dawno wiadomo, że to nie wiatr powoduje infekcje, tylko wirusy i bakterie. A te szczególnie lubią dzieci przegrzane, spocone, z osłabioną odpornością, którym nagle zrobi się zimno. Maluch wbiegający na plac zabaw w zimowej czapce, który za chwilę zdejmie wszystko i zostanie z mokrą głową na wietrze? Oto przepis na katar.
Zresztą, wystarczy wyjść na przedszkolny plac i popatrzeć. Dzieci nie chodzą, dzieci biegają. Kopią piłkę, skaczą na jednej nodze, wspinają się na drabinki, ganiają się ze sobą. My, dorośli, stoimy i marzniemy, a one są w ciągłym ruchu, rozgrzewają się i zwyczajnie nie potrzebują tylu warstw co my. Ich organizmy działają inaczej – i naprawdę rzadko zdarza się, że dziecko biegające przez godzinę w terenie potrzebuje wełnianej czapki.
A takie zdania słyszy każda młoda mama. "Gdzie ma czapeczkę?", "Oj, bez czapki przewieje mu uszy" – słyszą jeszcze wtedy, gdy dziecko jedzie w wózku. Potem mają wyrzuty sumienia, że ktoś je negatywnie ocenia (bo ubrały "za lekko" malucha), więc nadgorliwie zakładają dziecku więcej warstw odzieży. Efekt? Spocony maluch, mokre ubrania, osłabiona odporność.
Robimy to dzieciom, bo nas też przegrzewali?
Ale przyzwyczajenia trudno zmienić. Kiedy w przedszkolu moich dzieci pojawił się apel, żeby nie zakładać dzieciom czapek, jeśli na dworze jest powyżej 15 stopni, niektórzy rodzice spojrzeli na siebie z niedowierzaniem. "Ale jak to? Moje dziecko zawsze nosi czapkę. Bez czapki będzie chore" – niemal słyszałam niewypowiedziane pretensje.
Czasem wydaje mi się, że bardziej niż rzeczywista temperatura, to nasze przekonania wpływają na to, jak ubieramy dzieci. Wydaje nam się, że jak jest marzec, to nie można wyjść na dwór w dżinsowej kurtce i bez czapki. Bo przecież jeśli my byliśmy zmuszani do czapek i szalików w każdą pogodę, to trudno się pogodzić z myślą, że może to nie było konieczne.
Drogi rodzicu, droga babciu, dziadku – czas odpuścić. Czas uwierzyć, że dziecko nie jest z cukru i że czasem naprawdę wie, co mówi. Może, zamiast wyjmować z szaf kolejne szaliki, wystarczy spojrzeć na termometr? A jeśli on nie przekonuje, to po prostu posłuchać dziecka. Może się okazać, że bez czapki naprawdę da się przeżyć – nawet wiosną. Może warto choć raz spróbować i zobaczyć, czy coś złego się stanie? A może, o dziwo, nie stanie się nic.