Od kilku dni w całej Polsce piękne słońce, a od 3 razem ze słońcem, prawdziwie wiosenne temperatury, oscylujące w okolicach nawet 10-12 stopni. W ten weekend pogoda pozwoliła na to, by korzystać ze słońca na zewnątrz.
W niedzielę wyruszyłam z dziećmi na długi spacer z hulajnogą, z obowiązkowym przystankiem na dużym miejskim placu zabaw. To, co zobaczyłam na deptaku nad rzeką i placu zabaw, dosłownie mnie zmroziło (co akurat w tym kontekście brzmi dość zabawnie).
Mianowicie - piękne słońce, niebo bez chmur i zero zimnego wiatru – 12 stopni na plusie przy takich warunkach odczuwa się pewnie nawet sporo cieplej. A 3/4 dzieci, które mijamy na spacerze i które biegają i skaczą po sprzętach na placu zabaw – o zgrozo! – ma na sobie ciepłe kurtki i zimowe wełniane czapki. Kilkoro widziałam w ciepłych zimowych kombinezonach.
Ich rodzice oczywiście w cienkich kurteczkach, trenczach i bez czapek i szalików, bo "już taka wiosna i tak gorącooo". Na spacerze, gdy małe dziecko czy niemowlak siedzi lub leży nieruchomo w wózku, to może jeszcze jakoś by się obroniło – dziecko siedzi bez ruchu, jest mu chłodniej niż starszakowi, który biega i szaleje na placu zabaw czy rowerze.
Ale też wydaje mi się, że w takim przypadku wystarczyłby cienki kocyk narzucony na nóżki. Niestety te dzieci, które biegają i się bawią, też są ograniczone przez ciepłe czapki i kurtki. Pod nimi spocona głowa i kark czy plecy, a obok mamusia czy tatuś w samym bezrękawniku narzuconym na sweter czy bluzę.
Jak widzę te dzieci, które nie są zmęczone zabawą, tylko umęczone tym, jak je rodzic ubrał, mam ochotę zagadać do takiej mamy czy ojca i zasugerować, że może powinni ubierać się tak samo jak dziecko. Przecież one ciągle są w ruchu, nie ma szans, żeby się nie spociły pod tymi warstwami ubrań zimowych, gdy na dworze jest 12-15 stopni.
Moje dzieci w lekkich kurtkach i cienkich bawełnianych czapeczkach, których ochoczo pozbyły się na placu zabaw, bo miejsce jest nieocienione, osłonięte od wiatru. W pełnym więc słońcu było tam w południe pewnie z 17 stopni.
No i oczywiście klasyka – usłyszałam od troskliwej babci jakiejś kilkuletniej dziewczynki, żebym lepiej im założyła te czapki, bo je przewieje i przeziębienie czy zapalenie ucha gotowe. No tak, która zdroworozsądkowa mama nigdy nie usłyszała pytania o to, gdzie jest czapeczka, ta nie zna rodzicielskiego życia.
Ludzie, opanujcie się, sami się tak ubierzcie! Załóżcie ciepłe czapki, szaliki i spodnie narciarskie i idźcie na spacer w pełnym słońcu, gdy widać, że za progiem wiosna. Pobiegajcie z maluchami na placu zabaw, wejdźcie na zjeżdżalnie i porzucajcie piłką w wełnianym kominie i ciepłym kombinezonie.
Zrozumiecie, jaką krzywdę robicie swoim dzieciom, bo lekarze od dawna apelują, że przegrzewanie jest dla dzieci dużo bardziej niebezpieczne niż wychłodzenie. Poza tym, jeśli jest się ciągle w ruchu, to jest nam automatycznie cieplej, a przecież dzieci na placu zabaw nie siedzą bezczynnie na ławkach, tylko biegają, skaczą i się wspinają.
Proszę, jak będziecie ubierać się następnym razem do wyjścia na spacer - zerknijcie na termometry i ubierzcie siebie i dzieci adekwatnie do pogody. Bo kult czapeczki, mimo coraz większej świadomości rodziców, wciąż jest żywy i świetnie sobie radzi – szczególnie na przełomie pór roku.