
Wezwanie na dyrektorski dywanik
"Po południu, gdy większość dzieci już poszła do domu, zwróciłam się do jednego z uczniów z prostą prośbą – czy mógłby pomóc mi trochę sprzątnąć na sali. Nie wymagało to wiele wysiłku, zajęło może pięć minut. Chłopiec pozbierał planszówki, poprawił krzesła, ale zrobił to z wyraźnym niezadowoleniem, jakby wykonywał pracę ponad swoje siły. Ostatecznie wzruszył ramionami, a ja podziękowałam mu za pomoc.
Nie spodziewałam się jednak, że następnego dnia z samego rana zadzwoni do mnie dyrektorka i zawoła na dywanik. Okazało się, że chłopiec poskarżył się rodzicom, a ci natychmiast interweniowali. Usłyszałam, że: 'Ich syn nie jest od sprzątania, od tego są ludzie'.
Powiedzieli to z oburzeniem, jakbym próbowała naruszyć jego godność. Dyrektorka, choć starała się sprawę załagodzić, dała mi do zrozumienia, że w przyszłości powinnam unikać takich sytuacji, bo jak widać, ludzie są różni.
Proszenie dziecka o drobną pomoc stało się problemem, który wymagał interwencji dyrekcji. Nauka odpowiedzialności i współpracy w oczach niektórych rodziców zamienia się w próbę wykorzystywania dzieci. Szkoła coraz częściej przypomina miejsce, w którym nauczyciel ma wyłącznie przekazywać wiedzę, a wszystko inne staje się źródłem konfliktów.
Jest mi smutno. Smutno, bo czułam się oskarżona o coś, co kiedyś było normalne – o naukę odpowiedzialności i współpracy. Smutno, bo granica między tym, co nauczyciel może, a czego nie może, coraz bardziej się zaciera – i zawsze jesteśmy na straconej pozycji.
Szkoła to nie tylko oceny, ale też wychowanie. Niestety, coraz więcej rodziców o tym zapomina".