Jazda komunikacją miejską z wózkiem
Codziennie zmagam się z wyzwaniami podróżowania po mieście z wózkiem jako mama niemowlaka. Niedawno spotkała mnie sytuacja, która zszokowała mnie i sprawiła, że poczułam się absolutnie przezroczysta dla otoczenia, a wręcz zaatakowana. Chciałabym podzielić się tym doświadczeniem, bo może moja opowieść da komuś do myślenia, że swoim chamskim zachowaniem naprawdę czasem możemy komuś bardzo zaszkodzić.
Zanim zostałam mamą, nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo nasze miasto – z jego ulicami, komunikacją publiczną i przestrzenią – nie jest dostosowane do potrzeb rodziców z dziećmi. Mieszkam w dużym wojewódzkim mieście, w którym wielu mieszkańców jeździ komunikacją miejską. Oczywiście, miałam świadomość problemów z chodnikami czy brakiem wind tam, gdzie są schody i przejścia podziemne, ale dopiero teraz, jako osoba poruszająca się po mieście z wózkiem, czuję to na własnej skórze.
Zaczęłam dostrzegać, jak trudne bywają zwykłe codzienne podróże z maluchem. Zaskoczeniem stały się dla mnie także reakcje innych ludzi, szczególnie tych, których spotykam w komunikacji miejskiej. Pewnego dnia wsiadłam do autobusu, by dotrzeć na wizytę u lekarza. Oczywiście, jak zawsze w godzinach szczytu, autobus był przepełniony, a ja starałam się znaleźć dla siebie i córki jak najlepsze miejsce. Zanim stanęłam w wyznaczonym dla wózków miejscu, przeprosiłam innych pasażerów za to, że muszę przejść z wózkiem.
Dostało mi się od innej kobiety
Autobus ruszył, a ja starałam się zabawić córeczkę, starając się jak najlepiej poradzić sobie w tej ciasnej przestrzeni. Po kilku przystankach wsiadła starsza pani z zakupami i bukietem kwiatów. Mimo że autobus był już mocno zapełniony, próbowała usiąść obok mojego wózka, nie mogąc się zmieścić z paczkami, które miała. Wtedy spojrzała na mnie srogim wzrokiem, a zaraz potem, ze złością, powiedziała mi, że mam tupet blokować miejsca, jeżdżąc w godzinach szczytu. Dodała, że "mogłam jechać wcześniej", bo przecież "siedzę w domu z dzieckiem".
Zastanawiałam się, czy to wszystko naprawdę się dzieje. Byłam zaszokowana i zaskoczona, więc nie odpowiedziałam jej nawet słowem. Zaniemówiłam, bo usłyszałam to od osoby, która zapewne ma dzieci lub wnuki, a mimo to potraktowała mnie w taki sposób. Nigdy bym się nie spodziewała, że ktoś, kto powinien rozumieć, co to znaczy być rodzicem, może obdarzyć mnie takim brakiem empatii. Zamiast współczucia i zrozumienia, poczułam się jak intruz. A przecież jedyne, co robiłam, to zwyczajnie starałam się poruszać po mieście z dzieckiem.
W tej sytuacji poczułam się, jakbym dostała w policzek. Takie momenty, choć może wydają się dla kogoś nieistotne, naprawdę ranią, zwłaszcza gdy spotykają cię ze strony ludzi, którzy teoretycznie powinni cię rozumieć. Życie rodzica to już i tak ogromne wyzwanie. Dobrze byłoby, gdybyśmy wszyscy, zamiast oceniać innych, starali się bardziej wspierać – szczególnie tych, którzy codziennie starają się łączyć kilka ról i normalnie funkcjonować.