Wydał całe kieszonkowe
"Mój syn stracił wszystkie swoje oszczędności, bo na korytarzu szkoły znajdują się automaty z niezdrowymi produktami – słodyczami, chipsami i napojami. Bez jakiejkolwiek kontroli wydał wszystkie swoje oszczędności na batony i napoje, ale żeby było jasne, dowiedziałam się o tym po fakcie.
Kiedy chciałam, by syn kupił coś 'za swoje', usłyszałam, że nie ma, bo wydał w automacie. Nie miałam pojęcia, że takie ustrojstwo pojawiło się w szkole, a podobno stoi tam już kilka dobrych miesięcy.
Co mnie najbardziej wkurza, to fakt, że nauczyciele ani dyrekcja nie reagują na ten problem. Dlaczego w ogóle w szkole znajdują się automaty z takimi produktami, które promują niezdrowe jedzenie? Dlaczego dzieci mają dostęp do słodyczy na wyciągnięcie ręki, a nie do zdrowych przekąsek, jak bułki czy nawet pączki po 2 zł, które można by było sprzedawać w szkolnym sklepiku? Domyślam się, że szkoła ma z tego jakieś profity, bo inaczej nie jestem sobie w stanie tego wytłumaczyć.
Przecież wiemy, jak łatwo dzieci mogą popaść w nałogi, zwłaszcza jeśli chodzi o jedzenie. Jeśli szkoła pozwala na tego typu automaty, to tak naprawdę tylko nakręca uczniów na niezdrowe nawyki. Co się stało z odpowiedzialnością szkoły za wychowanie i zdrowie dzieci? Dlaczego nie reagujecie, gdy dzieci tracą swoje oszczędności na to śmieciowe jedzenie?
Jestem zrozpaczona i wściekła, że moje dziecko, zamiast nauczyć się wartości oszczędzania i odpowiedzialności, zostało wciągnięte w konsumpcyjną pułapkę. Dla mnie to coś jak zbrodnia w biały dzień.
I od razu uprzedzam, że gdybym wcześniej wiedziała o tych automatach, nigdy w życiu bym synowi nie pozwoliła mu w nich nic kupić. Przepuścił w nich od początku roku ponad 400 zł!".
Od redakcji
Nasza czytelniczka zarzuca szkole zarobek na automatach. Jaka jest prawda?