logo
Matka poprosiła nauczycielkę o odprowadzenie dziecka do domu. fot. RDNE Stock project/Pexels
Reklama.

Traktują nauczycieli jak prywatne opiekunki

Pracuję w szkolnej świetlicy już od ponad 10 lat i myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy. A jednak! Niedawno dostałam wiadomość w mediach społecznościowych od jednej z mam, która regularnie przychodzi po córkę i znamy się już dość dobrze. W wiadomości zapytała mnie, czy mogłabym odprowadzić jej córkę do domu po lekcjach, bo mieszkają kilka ulic od szkoły, a dziewczynka jest zmęczona hałasem w świetlicy. Przeczytałam tę wiadomość kilka razy, bo naprawdę nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Naprawdę? Mam wziąć za rękę piątoklasistkę i odprowadzić ją do domu, jakbym była jej prywatną opiekunką? Jakbym była nianią na każde zawołanie? To jest dziecko, które ma jedenaście lat, a rodzic nie wyobraża sobie, żeby samo przeszło kilkaset metrów do domu? Rozumiem, że świat nie jest już tak bezpieczny jak kiedyś, ale przecież dzieci w tym wieku powinny już być w stanie samodzielnie wrócić ze szkoły. Nie mówiąc już o tym, że odprowadzanie uczniów do domów nie należy do obowiązków nauczyciela.

To nie jest pierwszy raz, gdy rodzice traktują nas, nauczycieli, jak prywatnych opiekunów swoich dzieci. Świetlica szkolna jest miejscem, gdzie uczniowie mogą spędzić czas przed lekcjami lub po nich, ale nauczyciele tam nie zajmują się nimi indywidualnie na specjalne życzenie rodziców. Co chwilę słyszę absurdalne prośby: "Czy mogłaby pani przypilnować, żeby mój syn odrobił lekcje?", "Czy mogłaby pani zerknąć, czy córka coś zjadła?", "Czy mogłaby pani odprowadzić mojego syna na przystanek, bo on się boi?" – lista jest długa i coraz bardziej absurdalna.

Chcesz podzielić się swoim zdaniem na jakiś rodzicielski temat? Napisz: mamadu@natemat.pl.

Wychowujemy niesamodzielne pokolenie

W takich momentach zastanawiam się, czy ci rodzice nie zdają sobie sprawy, że swoimi działaniami odbierają dzieciom samodzielność. Kiedyś piątoklasiści jeździli sami autobusami, robili zakupy, wracali do domu i zajmowali się młodszym rodzeństwem. A dziś? Rodzice zachowują się tak, jakby ich dzieci nie potrafiły postawić kroku bez nadzoru dorosłego. Nic dziwnego, że mamy pokolenie dzieci, które nie radzą sobie z prostymi codziennymi zadaniami, bo są wyręczane na każdym kroku.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że rodzice nie widzą problemu w tym, że proszą nauczycieli o coś, co w ogóle nie leży w ich obowiązkach. Przecież odprowadzanie dziecka do domu to zadanie rodzica, a nie pracownika szkoły. A w przypadku tak dużych dzieci to w ogóle ta prośba zakrawa na kpinę. To oburzające, że ktoś w ogóle wpada na taki pomysł, zwłaszcza w przypadku starszego ucznia.

Muszę przyznać, że ta wiadomość bardzo mnie zirytowała. Nie odpisałam na nią od razu, bo nie wiedziałam nawet, jak sformułować odpowiedź, żeby była kulturalna. Bo tak naprawdę miałam ochotę odpisać jednym zdaniem: "Nie mam zamiaru tego zrobić". Zastanówcie się, czy wyręczając dzieci na każdym kroku, nie wyrządzacie im krzywdy. Bo co będzie dalej? Czy w liceum też będziecie prosić nauczycieli, żeby prowadzili uczniów za rękę do domu?

Czytaj także: