W latach 90. dziecięce urodziny zwykle oznaczały przyjęcie w domu, na którym obowiązkowo był szampan dla dzieci i paluszki. Nikt nie organizował zabaw i nie planował atrakcji, rodzice zwykle dawali dzieciakom wolność, by mogły samodzielnie wymyślić, co będą robiły. Dziś rodzice muszą mieć zaplanowane wszystko, co do minuty.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Urodziny to niewątpliwie ważny moment w życiu dziecka, ale i jego rodziców. Matki i ojcowie często chcą ten dzień spędzić w wyjątkowy sposób, uczcić kolejny rok jego życia. Organizują więc imprezy dla rodziny, ale również przyjęcia dla rówieśników z przedszkola czy szkoły. Sama jestem mamą dwójki przedszkolaków, więc doskonale wiem, jak wyglądają wyścigi między rodzicami o to, kto zorganizuje najlepszą imprezę dziecięcą.
Nie chodzi nawet o obchody urodzin w przedszkolu, ale o przyjęcia w domu czy sali zabaw. Obowiązkowo muszą być dodatkowe atrakcje, animator, jakieś warsztaty np. z robienia pizzy lub mydełek. Nie może zabraknąć ogromnego tortu i całej listy aktywności i zabaw, które koordynuje rodzic lub wynajęta opiekunka.
A prawda jest taka, że pokolenie dzisiejszych rodziców, kiedy samo było dziećmi, miało zupełnie inne urodziny. Może w ten sposób dziś ci dorośli chcą sobie coś zrekompensować? Nie wiem. Wiem natomiast, że ja jako dziecko lat 90. nie myślałam o tym, żeby mieć urodziny w sali zabaw albo żeby rodzice wynajęli mi dmuchańca do ogrodu na czas przyjęcia dla koleżanek.
Urodziny dla kolegów w latach 90.
Rówieśnicy przychodzili w tamtych czasach do naszych domów z upominkami, na stole były imprezowe kanapki, jakieś chrupki i paluszki, a główną atrakcją była oranżada, udająca szampana dla dzieci. Nikt nie martwił się, czym i jak dzieci zorganizują sobie czas. Rodzice pozwalali nam zamykać drzwi od pokoju i spędzać czas kreatywnie: sami wymyślaliśmy zabawy, wytężaliśmy nasze wyobraźnie i zawsze kończyło się to świetnymi wspomnieniami.
Taka refleksja o tych urodzinach z mojego dzieciństwa naszła mnie po przeczytaniu różnych wypowiedzi na jednej z facebookowych grup. Pytanie w poście dotyczyło organizacji urodzin dla 9-latki, która uważa, że jest już za duża na imprezę w sali zabaw. Jej mama obawiała się, jak takie przyjęcie zorganizować dla kilku koleżanek córki w swoim domu. Pytała, czym zająć takie dzieci, jak to zorganizować, czy wystarczy naszykować im gry i zabawy, czy może potrzeba osoby, która będzie to koordynowała w grupie 9-latek.
Po tej wypowiedzi doszłam do wniosku, że dziś za wszelką cenę chcemy dzieciom zaplanować czas na takiej imprezie: wręcz co do minuty. Są nawet tacy, co rozpisują plan przyjęcia, wplatają różne zabawy między tańce i podanie tortu. Tymczasem dzieci najlepiej bawią się, kiedy zostawiamy je samym sobie. Nie chodzi o to, by były bez opieki i obecności dorosłego w domu. Chodzi o to, by dać im przestrzeń do właśnie tego kreatywnego wymyślania, kombinowania i korzystania z zasobów wyobraźni, którą mają.