Latem często towarzyszy mi poczucie winy, że pozbawiam moje dzieci wielu fajnych atrakcji, a co za tym idzie – także miłych wspomnień. Jako bardzo przewrażliwiona matka, odmawiam córkom korzystania z dmuchańców, trampolin i tym podobnych urządzeń. Inni się dobrze bawią na festynach, a one tylko stoją i patrzą z żalem. Czasem sobie myślę, a może przesadzam, a potem dzieje się coś, co przypomina mi, że ja wcale nie jestem niszczycielką dobrej zabawy, a po prostu chronię moje dzieci.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Letnie miesiące to czas festynów oraz ogrom atrakcji na promenadach w turystycznych miejscowościach. Wszystko wygląda tak fajnie i kusi dzieci. Prawda jest taka, że moim córkom wielu z tych rzeczy odmawiam. Z jednej strony uważam, że to pieniądze wyrzucone w błoto, z drugiej – nie przekonują kwestie bezpieczeństwa w takich miejscach.
Miało być miło
Ostatnio córki namówiły mnie na festyn. Wiedziałam, że poza lodami i watą cukrową będzie sporo kuszących atrakcji i skoro już idziemy, to jednak na coś jednak będę musiała się zgodzić. Walczyłam sama ze sobą, bo autentycznie trampoliny i dmuchańce mnie nie przekonują. Nietrudno tam o zderzenie czy popchniecie przez inne dziecko.
Zawsze także się zastanawiam, czy firma, która dostarcza sprzęt, ma wszystkie atesty, czy ktoś, kto to rozstawiał, wkręcił wszystkie śruby i należycie przymocował wszystkie linki, któż to wie?
Jednocześnie widzę tę nadzieję w oczach córek, bo przecież "inni mogą". Słyszę od znajomych rodziców: "nie przesadzaj, to świetna atrakcja", "nie psuj dobrej zabawy", "wszyscy z tego korzystają, to część dzieciństwa". Czasem się uginam, a potem dzieje się coś, co przypomina mi, dlaczego właściwie jestem przeciwnikiem takich zabaw. To sprawia, że poczucie winy nagle znika.
To będzie moja wina
W miniony weekend uległam tej presji. Postanowiłam, że nie będę panikować i niech córki zbierają te piękne dziecięce wspomnienia. Okazało się, że długo nie trzeba było czekać na kłopot. Najpierw moja młodsza córka sturlała się z dmuchańca, w zasadzie hamując twarzą. Nie bardzo wiedziała, jak się asekurować, wyszła jednak z upadku z uśmiechem. Chwilę później nie było już z czego się śmiać.
Jedna z dziewczynek zjeżdżając po rozgrzanej gumie, niespodzianie wyhamowała. Prawdopodobnie spocona skóra stępiła ślizg. Nagle dziecko wykonało dziwny fikołek. Płacz, ból i prawdopodobnie wybity bark. Dla niej ta zabawa skończyła na SOR-ze.
I to niby tylko jeden przypadek, a kilkaset dzieciaków tego dnia świetnie się bawiło i nic im się nie stało. Mam jednak poczucie, że jeśli doszłoby do podobnej sytuacji, to mogłabym mieć jedynie pretensje tylko i wyłącznie do siebie. To większe brzemię niż niezadowolenie moich córek czy bycie "tą przewrażliwioną", która niszczy im dzieciństwo.
Psuję dobrą zabawę? Nie mogę ignorować tego, co czuję, a w ten sposób i tak niszczę zabawę sobie oraz nasz wspólny rodzinny czas. Moim zdaniem wystarczy znaleźć bezpieczniejszą alternatywę, która zapewni dzieciom miły czas, a mnie spokojną głowę.
I nikomu nic do tego, czy są tam dmuchańce i trampoliny!