O pasażerach komunikacji miejskiej i zachowaniu kierowców autobusów czy motorniczych krążą już legendy. Ojciec wyrzucony z autobusu z powodu zachowania dzieci, ciężarna, której nikt nie chce ustąpić, aż w końcu lituje się nad nią staruszek o kulach, dzieci rozlewające napoje i frustracja współpasażerów – większość z nas słyszała takie lub podobne historie. Każda kolejna "przygoda" w komunikacji wzbudzała moje wątpliwości i zaczynałam się zastanawiać, czy takie historie są prawdziwe. Do czasu.
Jakiś czas temu jechałam autobusem linii 191 z Placu Narutowicza w Warszawie. Na kolejnym przystanku do autobusu weszła matka z dzieckiem śpiącym w wózku. Wózek postawiła w wyznaczonym do tego miejscu, sama usiadła w pobliżu i wyjęła z torebki telefon. Drzwi się zamknęły, autobus ruszył, jednak już po kilku metrach się zatrzymał. Z kabiny wyszedł kierowca i poprosił matkę wpatrzoną w ekran telefonu, by stanęła przy wózku. Kobieta odpowiedziała, że przecież pilnuje wózka i nie rozumie, o co chodzi. Kierowca stanowczo poinformował, że autobus nie ruszy, dopóki nie wstanie i nie zajmie miejsca przy dziecku. Wyjaśnił, że wystarczą sekundy, żeby doszło do tragedii, w końcu, jeśli gwałtownie zahamuje, dziecko wypadnie z wózka. Matka westchnęła i stanęła przy wózku, jednak nie wyglądała na zadowoloną. Odniosłam raczej wrażenie, że odłożyła telefon i podeszła do dziecka nie dlatego, że zrozumiała, że naraziła je na niebezpieczeństwo, a raczej nie chciała kłócić się z kierowcą na oczach innych pasażerów.
Kobieta stanęła przy wózku, kierowca wrócił na swoje miejsce i odjechał. Nie było gromkich braw ani słów uznania dla kierowcy, nie było też obelg pod adresem nieodpowiedzialnej matki, choć w tej sytuacji powinno mieć miejsce przynajmniej jedno z dwóch (a które, to już każdy z nas powinien sam wybrać).
W tej sytuacji postawa kierowcy zasługuje na uznanie. Klaskanie może i byłoby przesadą, ale co z okazaniem wdzięczności? Ze zwykłym, ludzkim „dziękuję”? Jeśli raz zwrócił uwagę na bezpieczeństwo dziecka w wózku, z pewnością robi to częściej. Być może uratował życie jakiegoś dziecka?
Nie wiem, czy matka cokolwiek zrozumiała po konfrontacji z kierowcą. Wystarczyłoby gwałtowne hamowanie, żeby maluch wypadł z wózka, a ona nie miałaby szansy na reakcję. Z pewnością sama uderzyłaby o siedzenie. Chociaż była tak zajęta telefonem, że może nawet by tego nie zauważyła?
Znacie podobne historie z komunikacji miejskiej? Słyszeliście wcześniej, żeby kierowca zwrócił uwagę rodzicowi z takiego powodu?